Bez relacji, prób, różnic, bez
przekształceń jakichś stanów
rzeczy nie da się nic sensownego
powiedzieć na temat danego podmiotu
ani stworzyć jakiejś ramy odniesienia.
Bruno Latour
…najbardziej uderzającym odkryciem nauk
społecznych jest to,
że inne czynniki, nad którymi nie mamy
kontroli, sprawiają,
że czynimy pewne rzeczy.
Bruno Latour
W naszych czasach nie mamy świadomości
prowadzenia prawdziwej
Wojny przeciw światu. […] Dziś jednak
istnieje poważne ryzyko,
że
wygramy tę wojnę. Straszne jest, że będzie to pyrrusowe zwycięstwo,
bowiem w tym samym momencie będzie naszą
porażką …
Michel Serres
Lektura
„13 Pięter” Filipa Springera zajęła mi dwa popołudnia tylko dlatego że znajdowałem
na nią czas po obowiązkach zawodowych i domowych. Gdyby nie to, skończyłbym ją „za
jednym podejściem”, czując w sobie czytelniczy przymus nie pozostawiania
niczego na później.
Uważam
ją za znakomicie napisaną. Język Springera ma odpowiednią temperaturę i „wrażliwość”.
Książka jest znakomicie skomponowana. Dużo satysfakcji sprawia mi także sposób,
w jaki Springer patrzy na temat.
Jak
to w reportażu, Springer nie kryje swojego punktu widzenia. Unika jednak
stronniczości. Pewnie dlatego że książka ta nie jest prostą, linearną
opowieścią o ludziach i ich problemie. „Mieszkaniówka” – by posłużyć się takim
wygodnym skrótem-emblematem – jest raczej węzłem splecionym z wielu elementów:
polityki, ekonomii, moralności, budynków, działek, klasowego charakteru
społeczeństwa, towarzystw budownictwa społecznego, deweloperów, banków, polityków,
wzorców dobrego życia, bezdomności, higieny, państwa itede itepe. Złożoność tę stara się oddać w swej narracji
Springer, snując – jak pająk – sieci złożone z dynamicznych relacji, pozwalając
mówić różnym ludziom, pokazując, jak działają w naszym życiu bankowe prospekty,
zadłużone działki czy środowiskowe wzorce sukcesu. Książka ta jest także „heterochronią”
– Springer opowiada w niej nie tylko o teraźniejszości, ale także o polskim
międzywojniu i pokazuje, jak to, co minione obecne jest w teraźniejszości.
Książkę
zamykają takie słowa:
„Największym
graczem na rynku kredytów hipotecznych w Polsce jest bank PKO BP.
Jego siedziba znajduje się w trzynastopiętrowym biurowcu przy ulicy
Puławskiej w Warszawie. Biuro prezesa mieści się na ostatnim piętrze.
Wśród warszawskich drapaczy chmur ten nie jest nawet średniakiem, ale
wystarczy, by spoglądając z okien swego gabinetu, prezes Zbigniew Jagiełło
mógł poczuć, że cały kraj leży u jego stóp.
Ale
Zbigniew Jagiełło się nie cieszy. W czerwcu 2014 roku wypowiada słowa,
które w ustach prezesa banku czerpiącego gigantyczne zyski z kredytów
hipotecznych brzmią co najmniej zadziwiająco. „Zachłysnęliśmy się wszyscy
wolnością – mówi. – Moim zdaniem to, że można było uzyskać sto
procent finansowania na mieszkanie bez własnych oszczędności, było złe. Dziś ma
pan zdolność kredytową i zaciąga kredyt po uszy. Odmawiając sobie pójścia
z kolegami na piwo i mecz, żonie wyjść do kawiarni, a całej
rodzinie wakacji. Niby fajnie jest zamieszkać na swoim, ale po dwóch, trzech
latach okazuje się, że tak się nie da żyć. Cierpimy”.
Prezes
postuluje, by zachęcać Polaków do oszczędzania, żeby skoro już muszą kupić
mieszkania na własność, nie zadłużali się przy tym ponad swoje możliwości. „Nie
chcę być prezesem bogatego banku w biednym kraju” – oznajmia.
Jego
argumenty nie przebiją się do opinii społecznej jeszcze przez kilka miesięcy.
Zwłaszcza te dotyczące oszczędzania. Wrócą dopiero na fali frankowej paniki na
początku 2015 roku jako postulat utworzenia kas budowlano-mieszkaniowych, które
pozwolą Polakom gromadzić kapitał na przyszłe mieszkania. Podobne rozwiązanie
proponowane było w Nowym ładzie mieszkaniowym, ale nigdy nie weszło
w życie. Minister finansów Mateusz Szczurek rozprawia się z tym
pomysłem szybko i dość bezpardonowo. Z wysokości sejmowej mównicy
oznajmia, że „kasy to zaproszenie do kryzysu” i rozwiązanie
„makroekonomicznie nieodpowiedzialne”. Nazywa je „piramidą finansową”,
z której rządowi będzie „trudno się wykręcić”.
„W takim
razie pan minister powinien ostrzec rządy jedenastu krajów, w których
działa tego typu system oszczędzania – komentuje Jacek Furga,
przewodniczący Komitetu ds. Finansowania Nieruchomości przy Związku Banków
Polskich. – W Niemczech ma on już ponadstuletnią tradycję, co
oznacza, że jest sprawdzony i bezpieczny”.
W wypowiedzi
ministra Szczurka pobrzmiewa coś, co stanowi motyw przewodni polityki
mieszkaniowej w Polsce. Niechęć
państwa do podejmowania długoterminowych zobowiązań. Widać ją nawet
w ewolucji rządowych programów: w ramach
Rodziny na Swoim państwo dopłaca do odsetek przez kilka lat, w ramach
Mieszkania dla Młodych wykłada całą kasę na początku i zapomina
o sprawie. A problemu mieszkaniowego nie da się rozwiązać, nie
planując działań na kilka, a nawet kilkanaście lat do przodu.
–
Z tego samego powodu problem mieszkalnictwa nie jest atrakcyjny
politycznie – mówi Piotr Mync. – Nie da się go załatwić
w perspektywie jednej kadencji. No bo ile tanich mieszkań można wybudować
w cztery lata? Niewiele. Nawet jeśli kilka tysięcy, to grupa ich
szczęśliwych lokatorów nic nie znaczy w ogólnym przedwyborczym rachunku.
Politycy wolą stosować rozwiązania bardziej efektowne, ale zupełnie
nieefektywne. Niechętnie patrzą w przyszłość dalszą niż cztery lata.
–
Ile nas ta niechęć kosztowała?
–
Koszty finansowe nie są najgorsze, trudno je zresztą policzyć – odpowiada
Mync. – Nie rozwiążemy problemu bezrobocia bez poprawy mobilności Polaków.
A ci nie będą chcieli się przemieszczać, jeśli będą uwiązani kredytami do
swoich mieszkań. Nie pokonamy kryzysu demograficznego, jeśli potencjalni
rodzice nie będą mieli pewności, że nikt nie wyrzuci ich z domu miesiąc po
narodzinach dziecka. Ale dla mnie
najgorsze jest to, że wykastrowano mentalnie całą generację, wmawiając jej, że
kredyt to jedyne rozwiązanie. Mieszkanie przestało się kojarzyć
z obywatelskim prawem. Ludzie uwierzyli, że zaspokojenie tej potrzeby
zależy tylko od ich ciężkiej pracy. Jeśli nie mają gdzie mieszkać, to znaczy,
że zbyt słabo się starają. Takie postawienie sprawy jest po prostu nieludzkie.
To jest największy koszt”.
To
koszt, który płacimy także za związanie polityki z neoliberalną szkołą w
ekonomii. A mówiąc jeszcze dokładniej – z uznaniem, że neoliberalizm jest nauką, bezstronną, obiektywną, zdolną
do wyjaśniania „całego świata”. Autentyczną science.
Zgadzam się jednak z Ha-Joon Changiem, że tak nie jest. Pisze on:
„Rzeczy
mają się tak głównie dlatego, że (szczególnie w ciągu ostatnich
dziesięcioleci) ludzi skłoniono do wiary, że podobnie jak fizyka czy chemia,
ekonomia to „nauka” i na jej polu istnieje jedna prawidłowa odpowiedź na
każde pytanie. Ci, którzy nie są ekspertami, powinni po prostu zaakceptować
„konsensus profesjonalistów” i przestać o tym myśleć. Profesor
ekonomii z Harvardu i autor jednego z najpopularniejszych
podręczników w tej dziedzinie, Gregory Mankiw, mówi: „Ekonomiści lubią
przybierać pozę naukowców. Wiem, bo sam często to robię. Kiedy uczę studentów,
bardzo świadomie opisuję dziedzinę ekonomii jako naukę, żeby żaden z nich
nie rozpoczynał zajęć z przekonaniem, że angażuje się w jakieś
miałkie akademickie przedsięwzięcie”.
Jak się
jednak przekonamy na stronach tej książki, ekonomia nigdy nie będzie nauką
w takim sensie, w jakim jest nią fizyka czy chemia. Istnieje wiele
rozmaitych teorii ekonomicznych. Każda
z nich podkreśla znaczenie innych aspektów złożonej rzeczywistości,
dokonuje odmiennych osądów moralnych i politycznych, a także
formułuje różne wnioski. Poza tym teoriom ekonomii co rusz nie udaje się
przewidzieć rozwoju wydarzeń zachodzących w rzeczywistym świecie, nawet
w dziedzinach, w których się specjalizują – choćby z tego
powodu, że ludzie, w przeciwieństwie do cząsteczek chemicznych czy
fizycznych przedmiotów, dysponują wolną wolą”.
Fuzja
polskiej polityki z neoliberalizmem doprowadziła do sytuacji, w której wartość
człowieka i sens jego „obywatelstwa” wiążą się ściśle z sukcesem materialnym. Springer
– oddając głos swoim rozmówcom – pokazuje, jak silnie powiązaliśmy dorosłość z
posiadaniem kredytu, dzięki któremu kupiliśmy dom, samochód, wakacyjną podróż. Wiele
do myślenia dają słowa bohaterów, którzy opowiadają o tym, że stracili
znajomych dlatego że nie chcieli wziąć kredytu hipotecznego, a więc „dorosnąć”,
„wziąć na siebie odpowiedzialność”. „zmierzyć się z wyzwaniami”.
Pokazuje
także rolę ekonomicznych ekspertów w budowaniu zaufania do kredytów we
frankach. Choćby Ryszard Petru, kreujący się dziś na możliwego zbawcę Polski od
jej problemów, w 2008 roku – gdy kryzys ekonomiczny nie był już tylko mrzonką –
zapewniał: „Złoty będzie się wzmacniał. Kredyty we frankach jeszcze długo
pozostaną bezpieczne i opłacalne”.
Na
wielu stronach jego opowieści dom (na kredyt) okazuje się kulą u nogi,
czynnikiem destabilizującym życie, ograniczeniem wolności, klatką, w której
przebywa się z eks-partnerem.
Springer
jasno pokazuje, że zaangażowanie rządu w programy takie jak Rodzina na Swoim
czy Mieszkania dla Młodych są tylko pozornie troską o obywateli. Najważniejszym
beneficjentem pozostają tutaj deweloperzy.
Iza,
pracownica wysokiego szczebla w deweloperskim biurze sprzedaży, mówi
Springerowi:
„Klient,
bo to on jest w tym układzie najsłabszy. Nie ma naszej wiedzy, nie ma
naszych pieniędzy, nie ma naszego czasu. To wszystko go z miejsca stawia
na gorszej pozycji. My nie ponosimy prawie żadnego ryzyka. I nie mówię
tego, żeby się chwalić; to wynika z umowy, którą daliśmy klientowi do
podpisania. Bank? Owszem ryzykuje, ale minimalnie. Ma zespół ekspertów,
którzy tego delikwenta prześwietlą. Jak się pojawi problem, to najwyżej bank
puści człowieka z torbami, wyśle komornika, żeby ściągał z niego tę
kasę do końca życia. Bank odzyska pieniądze, najwyżej trochę później.
Człowiek jest w tym wszystkim najmniejszy. Ale to nie znaczy, że zawsze
zostanie puszczony z torbami. Nie. Przecież miliony ludzi kupiło
mieszkania i nikt ich nie wystawił do wiatru. Można było to zrobić, ale
przecież naszym celem nie jest oszukiwanie, tylko budowanie mieszkań
i zarabianie na tym.
–
Iza, a dlaczego ty mi to wszystko w ogóle mówisz?
–
To, co napiszesz, i tak nie zepsuje nam interesu”.
I
dalej:
„Potwierdza
to Iza z szóstego piętra, ta, która pracuje w biurze sprzedaży
dewelopera. Kiedy rząd uruchomił Mieszkanie dla Młodych, w firmie
otworzyli szampana.
–
W Rodzinie na Swoim można było kupić też lokal używany, ale
w Mieszkaniu dla Młodych już tylko nowy, od dewelopera, czyli od nas.
W pierwszym miesiącu działania programu sprzedaż skoczyła nam mniej więcej
o trzysta procent.
Iza
przyznaje, że obowiązujące w Mieszkaniu dla Młodych wysokie limity na cenę
za metr lokalu sprawiają, że większość deweloperów podnosi ceny.
–
Myśmy od razu to zrobili, gdy tylko je ogłoszono. Bo dlaczego mamy sprzedawać
metr za pięć i pół tysiąca, skoro państwo zgodzi się dopłacać do tego
samego lokalu sprzedawanego za sześć tysięcy? Idiota by nie skorzystał”.
Poważne
kontrowersje budzi także Fundusz Mieszkań na Wynajem, który niedawno uruchomiono.
Czytamy u Springera, że
„w ciągu
pięciu lat zainwestuje aż pięć miliardów złotych w lokale do wynajęcia. Ma
ich być dwadzieścia tysięcy. Według pierwszych zapowiedzi czynsz ma być
konkurencyjny wobec stawek rynkowych. Na pierwszy rzut oka jest to krok
w dobrą stronę. Gdy jednak wspominam o tym Irenie Herbst, ta prawie
wyrzuca mnie za drzwi.
–
Pięć miliardów złotych na zakup, powtarzam: zakup, dwudziestu tysięcy mieszkań
w pięć lat! – denerwuje się. – TBS-y za cztery miliardy
wybudowały tych mieszkań pięć razy więcej. To ma pana zdaniem jakikolwiek sens?
Kontrowersje
budzi też fakt, że fundusz będzie skupował mieszkania od deweloperów. Ci
zresztą zareagowali na to z wielkim entuzjazmem. Mają na rynku kilkadziesiąt
tysięcy lokali, które na skutek przykręcenia przez banki kurka z kredytami
trudno im sprzedać. Nic dziwnego, że zaczynają się prześcigać w ofertach.
Chcą nie tylko sprzedać to, co już mają, ale też budować nowe. Zostają
podpisane pierwsze umowy. W styczniu Fundusz Mieszkań na Wynajem wystawia
w Poznaniu do wynajęcia pierwsze mieszkania. I tu rozczarowanie.
Lokale wcale nie są tańsze od tych, które można wynająć na rynku,
a w niektórych przypadkach kosztują nawet więcej”.
Być
może ma to swój głęboki sens polityczny. Marek Wielgo mówi w książce:
„zwraca
uwagę, że budowanie klasy średniej w oparciu o kupowane na kredyt
mieszkania własnościowe ma też głębokie uzasadnienie polityczne. Ludzie ze
zobowiązaniem na trzydzieści lat są mniej podatni na ekstremizmy. Głosują na
partie środka, bo chcą mieć pewność, że władze niczym ich nie zaskoczą. Są
przewidywalni, wiadomo, jak zyskać ich poparcie w wyborach”.
Springer
dopomina się w swojej książce o politykę mieszkaniową i mieszkania czynszowe. Nie
wpisuje się jednak w prostą figurę anty-wolnorynkowca, przywoływaną przez ludzi
pokroju Leszka Balcerowicza. Ustami Ireny Herbst, współtwórczyni Memoriału Mieszkaniowego,
mówi o tym, że w demokratycznym państwie trzeba wyważyć kwestie wolnorynkowe z
zaangażowaniem państwa. Mieszkanie – nie jako luksus, ale podstawowe dobro
obywatelskie – winno być dostępne dla wszystkich, ale na różnorodnych zasadach.
Pokazuje – na przykładzie stargardzkiego TBS – sens budownictwa społecznego. Są
nim choćby mieszkania wspomagane dla seniorów.
Udaje
mu się boleśnie uchwycić stosunek Polaków do bezdomności i biedy. Robi to na
przykładzie poznańskich kontenerów, zestawiając upiorne deklaracje Ryszarda
Grobelnego o karze dla wyrzutków społecznych z bardziej skomplikowanymi
realiami.
Pisze
także o czyścicielach kamienic, między innymi z Poznania. W tym kontekście
pojawia się także następująca opowieść:
„Na
to się jednak chyba nie zanosi. W połowie 2012 roku Paweł Łukaszewski
z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego napisał do wielkopolskich
parlamentarzystów list z prośbą o wprowadzenie w prawie zmian,
które umożliwiłyby pracownikom PINB szybsze podłączanie mediów do
czyszczonych kamienic. Z projektem wystąpił poznański poseł Tadeusz
Dziuba. Propozycja blisko półtora roku czekała na opinię. W końcu sejmowi
prawnicy orzekli, że wodę zawsze można przynieść z zewnątrz. Nikt też nie
powiedział, że myć trzeba się we własnej łazience, można to przecież robić
u przyjaciół lub znajomych. W ostateczności można się też
wyprowadzić.
Potem
poprawki posła Dziuby trafiły pod obrady specjalnej podkomisji sejmowej.
Nagranie z jej posiedzenia jest jednym z najbardziej przerażających,
jakie można znaleźć na stronach polskiego parlamentu, a konkurencja
w tej kategorii jest niemała.
Posłanka Krystyna Sibińska (PO – dop. MMB) tłumaczy, że poprawki zaproponowane
przez Dziubę nie są potrzebne, bo odcięcie wody nie stwarza „bezpośredniego zagrożenia
życia””.
Rozważania
o współczesnej Polsce poprzedza opowieść o międzywojniu. O lewicowych
korzeniach spółdzielczości mieszkaniowej (współtwórcą WSM był Bolesław Bierut).
O torpedowaniu planów mieszkaniowych dla robotników przez SARP w momencie, gdy
zdominowali go ludzie związani z ONR. O popieraniu ówczesnej „deweloperki”,
kredytowaniu kamienic budowanych dla establishmentu. Piekle schronisk dla
bezdomnych.
To
opowieść o wojnie, jaką toczy zwycięska część społeczeństwa przeciw tej, której
materialnie się nie udało. Co nie znaczy, że przeciw tej, która się leni. Bieda
często związana jest z pracą ponad siły, wyzyskiem, społeczną
niesprawiedliwością.
Sądzę,
że warto pochylić się nad tą książką. Spróbować spojrzeć na świat poprzez jej
pryzmat – bez względu na własne
preferencje polityczne, moralne czy ekonomiczne. Bo, jak rzekł Michel Foucault,
czasem warto popatrzeć na świat inaczej, by móc powrócić do tego, kim się jest.