czwartek, 9 sierpnia 2012

ZŁOTE ŻNIWA: O HISTORII I O PAMIĘCI

1. Naszła mnie ostatnio refleksja, że polskie zmagania z historią - dobrze widoczne na niektórych wiecach politycznych czy przy okazji książek Jana Tomasza Grossa - wynikają z naszego (wspólnotowego czy narodowego) przywiązania do obiektywistycznego, Hemplowskiego niemal rozumienia historii i historiografii. Pamiętam ze swoich czasów szkolnych, a mam wrażenie, że zasadniczo (zasadniczo, działają bowiem w kraju historycy tak wrażliwi jak Ewa Domańska) od tamtych czasów nic się nie zmieniło, lekcje historii na których historiograf pokazywany był jako obiektywny obserwator odkrywający i opisujący zdarzenia nie tylko zachodzące niezależnie od niego, ale również posiadające wsobne, autonomiczne znaczenia. Rolą badacza było odkrywanie rządzących nimi praw ogólnych (jak chciał Carl Gustav Hempel - analogiczne w swej funkcji do praw ogólnych w naukach przyrodniczych); nauczanie historii zaś miało być oświetlaniem teraźniejszości przez przeszłość oraz uczeniem sztuki życia (historia jako magistra vitae) w myśl założenia, że znając mechanizmy rządzące zdarzeniami można wpływać na kształt wydarzeń-które-mają-nadejść. 
1.1. O tym, że taki sposób uprawiania historiografii jest tylko ideologicznym kamuflażem doskonale wiedział już Walter Benjamin. Pewnie dlatego bez ogródek sformułował swój program badań historiograficznych, w eliptyczny sposób antycypując zmiany, które w naukach historycznych już zaszły, ale i ciągle zachodzą.
1.1.1. Po pierwsze, wskazał on, że badanie historyczne nie jest po prostu opisem tego, co było, ale uchwyceniem "byłości" w optyce teraźniejszości. Każda historiograficzna opowieść spięta jest tedy dialektycznym klinczem: teraźniejszość jest jawą, której przeszłość jest snem. Przeszłość zaś winna być rozświetlana w taki sposób, by pomóc teraźniejszości w jej przewrocie, zmianie; innymi słowy - opowieść historiografa winna służyć jego kulturze jako forma zaangażowanej krytyki. 

2. Tak pojmowane badanie historyczne staje się w rezultacie konstruowaniem opowieści. Przeszłość nie jest już punktem Archimedesowym, ale istnieje w horyzoncie tez, znaczeń i przedsądów przyjmowanych przez historiografa. Wbrew łatwym krytykom "postmodernizmu" nie oznacza to jednak nihilizmu czy usprawiedliwienia słuszności każdej historycznej narracji. Chodzi raczej o to, że materią pracy historyka nie są atomowe zdarzenia, ale ich ciągi. Ciągi te nie istnieją natomiast same z siebie - dobór zdarzeń i sposób ich powiązania jest każdorazowo efektem pracy historyka. Powiązania te muszą być zrobione w sposób przekonujący; poza tym narracja jest zawsze fragmentem większego dyskursu - wszystko więc, co rewiduje przekonania rozpowszechnione w globalnym dyskursie historii musi mieć przekonujące uzasadnienie.
2.1. Narratywistycznie pojmowana historiografa przestaje być naiwnym marzeniem o obiektywności. Badacz świadom jest tutaj swych uwikłań w kulturę, akceptowanych (mniej lub bardziej jawnie) wartości i znaczeń, zaangażowania w konkretne rozstrzygnięcia światopoglądowe. Wie zatem, że horyzont ten ogranicza, ale i umożliwia jego pracę. Wie ponadto, że takie uwikłanie podważa sens układania historii całościowych. Stąd tak charakterystyczny dla "przełomu narratywistycznego" wysyp mikrohistorii - opowieści o dziejach konkretnego młynarza w konkretnym młynie, dziejów średniowiecznej wsi w jasno wyodrębnionym odcinku czasu, przemian obyczajów dotyczących zachowań kulturowych jak dieta, masturbacja czy oddawanie gazów. Wie w końcu, że jego tekst jest gestem natury politycznej jako element potwierdzający bądź kwestionujący dominujący dyskurs wiedzy-władzy.
2.2. Jak napisałem - funkcją tak rozumianej historiografii, jest krytyka kultury. Dlatego jej opowieści nie należy traktować na zasadzie dowodu zamykającego dyskusję. To raczej propozycja tego, by dyskusję otwierać, rozpoczynać polemikę. Bez niej - jak podkreśli choćby Frank  Ankersmit - praca historiografa nie będzie miała sensu.

3. Zdaje się, że osią największych napięć w naszym kraju jest właśnie przeciwstawienie sobie historiografii obiektywistycznej i narratywistycznej. Myślę, że tak właśnie czyta się u nas książki Grossa: jako relatywistyczne i politycznie zaangażowane mikrohistorie nie wytrzymujące naporu argumentacji płynącej z obiektywnie i apolitycznie odczytanych dziejów. Paradoks polega na tym, że (przynajmniej moim zdaniem) nie jest to dobre odczytanie prac Grossa - jego książki należą już bowiem do historiografii starającej się uporać ze zwrotem narratywistycznym.

4. Kluczowe kategorie dla tego kolejnego zwrotu w naukach historycznych to doświadczenie i pamięć będące - choćby zdaniem Ankersmita - antytezą wszelkich form narratywizacji przeszłości. Dyskusja nad fenomenem Szoah pokazała bowiem bezradność szukającego wyjaśnień dyskursu nauki w stosunku do tego kluczowego dla naszych dziejów wydarzenia z przeszłości. Nie mamy zatem kategorii, by wydarzenie to zrozumieć, mówiąc inaczej "nie ma żadnych realiów czy pojęć, dzięki którym zbrodnie te mogą być właściwie opisane czy przedstawione". Traktując Szoah jako exemplum wnioskować można, że dyskurs historii jest bezradny w przypadku wszystkich niewysławialnych (czy znaczy to - zawsze traumatycznych?) zdarzeń z przeszłości.
4.1. W odróżnieniu od dyskursu "pamięć jest wolna od elementu przywłaszczenia i intelektualnego zawłaszczenia", poza tym - przez swój związek z nostalgią - obdarza swój obiekt "aurą nieosiągalności". "To właśnie jest powodem - twierdzi Ankersmit -, dla którego dyskurs pamięci, bardziej od dyskursu historyka, szanuje te nienazywalne rzeczywistości [...]. Dyskurs pamięci wie, że nie możemy ich przywłaszczyć i że każda próba takiego przywłaszczenia jest 'niestosowna'".
4.2.   Książki Grossa łączę właśnie z dyskursem pamięci. I w tym kontekście większość wysuwanych przeciwko nim zarzutów wydaje mi się nietrafna. Rozumiem jednak, że prace te mogą budzić uzasadniony sprzeciw. A to dlatego że narracja nie jest dobrą formą artykułowania doświadczenia pamięci. Celnie ujął to Benjamin, wskazując, że właściwym medium rozbłyskiwania przeszłości jest obraz
4.2.1. Obraz - rozumiany szeroko jako pomnik, zdarzenie w przestrzeni (choćby cmentarz), obraz malarski etc. - pozwala bowiem na bliskość w relacji z tym, co przeszłe. Szanuje również "wszystkie nieprzewidywalne przygodności naszych wspomnień i jest [...] zdecydowanym przeciwieństwem dumnego, metaforycznego zawłaszczania rzeczywistości". Jako że obraz - w odróżnieniu od narracji - nie stara się utrafić w sedno rzeczy, nie stara się wydobyć jej istoty. Zamiast tego "ma cechę łączenia sieci skojarzeń zależnych od naszych osobistych doświadczeń z wieloma innymi czynnikami". Obraz tedy jest formą drogowskazu: wskazując na przeszłość zachęca do tego, by odnieść się do niej w pełnym bogactwie naszych emocji, uczuć, nostalgii.
4.3. Działanie dyskursu pamięci pokazuje Ankersmit na przykładzie Yad Vashem. Skupia się przy tym nie tylko na poszczególnych znajdujących się tam pomnikach, dekodując ukryte w nich znaczenia i otwierane przez nie perspektywy, ale także na całościowym ukształtowaniu przestrzeni: na łączących monumenty ścieżkach, na grze znaczeń między pomnikami, na dynamicznym związaniu Yad Vashem z jego zewnętrzem.
4.3.1. Myślę, że opis Ankersmita zrozumiałem o wiele lepiej po wtorkowej wycieczce rowerowej, odwiedzając z Tomkiem Park Szarych Szeregów, Park Ocalałych i Memoriał Radegast. Uwagi Tomka odsłaniające gry wymiarów przestrzeni, wskazujące na symbolikę przenikających się światów, dialektykę zerwań i płynnych przejść (itd. itp.) były dla mnie sposobem zupełnie nowego doświadczenia miejsc, które znam dobrze, emocjonalnego odczucia głębszych znaczeń, dumy ze sposoby artykułowania pamięci, poczucia osobistego związku z przeszłością, o której te miejsca mówią. To faktycznie była lekcja historii jako magistrae vitae, bo mistrz czy przewodnik zawsze musi być "osobisty", "indywidualny", wiarygodny wiarygodnością wsobną, a nie udawanym uniwersalizmem.

5. Ale pomyślałem jednocześnie, że przed nami jeszcze długa droga do odkrycia dyskursu pamięci o empatycznego wejścia w świat historiografii odmiennej od tradycyjnego, obiektywistycznego modelu. Miernikiem tej odległości są miejsca najbardziej w naszym kraju związane z pamięcią - cmentarze.  Kiedyś, kiedy zrozumiemy, że są one przestrzenią-pomnikiem, kiedy przestaniemy zamykać się w obrębie własnych nagrobków, ale ujmiemy je jako element tworzący nasyconą znaczeniami relacyjną całość, kiedy odczujemy, że są przestrzenią upamiętniającą nie tylko naszą przeszłość, ale przeszłość (mikro)wspólnoty, odkryjemy inny wymiar historii. I pewnie wtedy będziemy chcieli tę historię inaczej kształtować i inaczej przeżywać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.