środa, 15 sierpnia 2012

O CIELE RAZ JESZCZE

w-niebo-WZIĘTEMU
przy którym staję się bardziej filozofem


1.
Co łączy pamiątkę Wniebowzięcia z Hansem-Georgiem Gadamerem? Kwestia cielesności, a raczej skrytości ciała. Jakoś dziwnie w polskim świętowaniu zdarzenia maryjnego najmniej wspomina się o tym, co najważniejsze - bo przecież dla chrześcijanina nie jest niczym dziwnym wstąpienie do niebios. Tam, jeśli przeżyło się życie podług miłości, mamy trafić wszyscy. Najważniejsze jest to, że chociaż nie przeminęła jeszcze ziemia i nie pojawiło się nowe Jeruzalem, Maryja zbawiona jest z ciałem i duszą. To cielesny wymiar jej zbawienia ma budzić zdumienie, skłaniać do pytań.

2.
Ale z ciałem nasza kultura ma problem. Potrafi uchwycić je jedynie jako przedmiot - czy to opisać w obiektywizującej tematyzacji nauk, czy uczynić zeń towar wystawiony na społeczny rynek znaczeń do sprzedania. Nie, nie neguję, że nauka i technika otworzyły przed ciałem nieznane wcześniej, a pozytywne możliwości. Gdyby nie one, wielu z nas wciąż by się borykało z problemem niedopasowania tożsamości do ciała, wielu z nas cierpiało by w życiu w wyniku rozmaitych defektów. Jest jednak coś smutnego w tym, że za pomocą tych samych narzędzi pomaga się części ludzi w odnalezieniu siebie, większość zamieniając w niewolników konwencji, przekształcających własne ciała pod dyktat smaku ogółu. Nie po to, by odnaleźć czy wyrazić siebie, ale żeby nie czuć się samotnym, czy znaleźć swoje miejsce w jakiejś wymarzonej wspólnocie.

3.
Mówiąc bardziej filozoficznie - o ile nie mamy problemu z ciałem jako obiektem, mamy problem z ciałem jako czymś własnym. Słusznie zauważył Gadamer, że wszelkie próby rozumienia ciała jako własnego, wszelkie postaci ujaśnienia sposobów doświadczenia czy doznania ciała, (a Edmund Husserl czy Maurice Merleau-Ponty są tu przypadkami spektakularnymi) sytuują się zawsze "na granicy naszych możliwości poznawczych".

Jest tak pewnie dlatego że zbyt łatwo poddaliśmy się procesom uwewnętrznienia. Uwierzyliśmy, że nasze autentyczne ja skrywa się w niewidzialnej głębi duszy i dostępne jest w aktach introspekcji. Wmówiliśmy sobie, że to dusza jest dobrem trudnym, które trzeba poznawać, pielęgnować i przemieniać. Tym samym ulegliśmy ułudzie, że ciało jest czymś zrozumiałym, a dusza trudnym do pojęcia oraz że ciało (jako namiętności) ciemięży duszę, którą należy uczynić wolną. Kto wie, czy prawda nie jest odwrotna - w naszej kulturze obrobiliśmy już duszę na tyle sposobów, że nie ma w niej już nic, czego byśmy o niej nie wiedzieli. Nie wiemy za to nic o ciele-własnym, które uczyniliśmy zakładnikiem duszy. Wyraził do lapidarnie Michel Foucault twierdząc, że nie ciało jest więzieniem duszy, ale dusza więzieniem ciała.

4.
Zapętlenie to ma dla nas skutki katastrofalne. Po pierwsze dlatego że podstawowym wymiarem naszego bycia-w-świecie jest nasza cielesność. To ciało otwiera nam całość świata i czyni nasze istnienie produktywnym. Po drugie dlatego że ciało (a nie dusza!) nierozerwalnie związane jest z życiem. "Można by nawet postawić pytanie - pisze Gadamer - czy w ogóle pojawiłoby się pytanie o duszę i związana z nią problematyka, gdyby nie doświadczono ciała w jego żywotności oraz w jego rozpadzie". Warunkiem tedy pełni życia jest ciało otwarte na pełnię możliwości świata, ciało, które poprzez bycie-w-świecie nadaje życiu indywidualne piętno, zwane duszą.

5.
Tę samą prawdę, choć w dyskursie bardziej biologiczno-medyczno-filozoficznym wyraził też Georges Canguilhem. Opisywał on człowieka jako normatywny organizm zanurzony w środowisko - normatywny, to znaczy elastycznie dopasowujący swój stan do zmiennych środowiska, nie skazany na życie w jednych warunkach, wyznaczonych mu przez zewnętrzność. Właśnie w tej otwartości i elastyczności upatrywał Canguilhem istoty zdrowia, Wbrew naszym przyzwyczajeniom nie pojmował go bowiem jako stabilnego stanu organizmu opisywanego przez laboratoryjną statystykę, ale jako stan otwartości na świat, umiejętność samo-przemiany, wprowadzania ładu i symbiozy w dynamicznie (by nie rzec chaotycznie) zmieniające się okoliczności. Tym, co statyczne, zamykające człowieka w świecie jasno wyznaczonych możliwości i nakładające nań normatywne ograniczenia jest - wg Canguilhema - choroba.

Z jeszcze innej perspektywy potwierdził to Antoni Kępinski pokazując, że zdrowie jest ufnym wyjściem ku zewnętrzu, choroba zaś skupieniem na doświadczaniu świata od wewnątrz, nieumiejętnością wyjścia poza to, co nazwaliśmy kiedyś własnym ja czy swoją duszą.

6.
By żyć w pełni trzeba żyć pełnią ciała. Nie kostnieć w dogmatach przeświadczeń, nie wykluczać z góry doświadczeń nie mieszczących się we wpojonych nam sposobach mierzenia rzeczywistości. To droga znacznie trudniejsza od dróg wytyczonych przez jasne kryteria opisujące świat w barwach czerni lub bieli. Wszelako to jedyna droga, która uczy odpowiedzialności i jedyna, na której naprawdę spotkać można Innego. Miał rację Emmanuel Levinas podkreślając dobitnie, że Inny nie jest kimś, kogo powinniśmy poznać, ale kimś kogo powinniśmy przyjąć. Poznajemy bowiem poprzez siatkę zdobytych już pojęć, to, co indywidualne wpisując w gotowy schemat. Przyjmujemy, gdy nie chcemy nikogo wpisać w horyzont naszych oczekiwań, gdy uczymy się jego potrzeb, gdy potrafimy odkryć wierność, lojalność, oddanie nawet tam, gdzie wcześniej zupełnie byśmy ich nie szukali. Przyjmujemy, gdy szukamy z Innym naszego indywidualnego języka, gdy słuchamy go, milczymy, gdy dajemy mu szansę, by nas posłuchał. Przyjmujemy w końcu, gdy jesteśmy za niego odpowiedzialni i gdy pozwalamy, by i on wziął odpowiedzialność za nas.

7.
Tym, co najbardziej powinno służyć życiu jest miłość. Wystarczy przywołać pisma Jana Teologa czy Hymn o miłości św. Pawła, by znaleźć kanoniczne potwierdzenie tych słów. Paradoks polega na tym, że wolność-z-miłości zamieniliśmy w naszej kulturze w egoizm we dwoje, z lęku zamieniając cielesność partnera w rzecz posiadaną na własność i na wyłączność. Z goryczą stwierdzam, że tym, co scala gros związków nie jest już afirmatywne oddanie sobie, zaufanie, otwartość i odpowiedzialność, ale lęk i ograniczenie. Odcięcie od życia. Rozumiem związek jako wydarzenie się komunii osób, w której dwie osoby w zjednoczonym ciele osiągają komunię nagromadzonych w nich bogactw. Komunią, a nie darem, dar bowiem - jak pisał Jacques Derrida - zbyt często pojmowany jest jako zobowiązanie do rewanżu. Wszelkie bogactwo mnoży się jednak tylko wtedy, gdy nie jest zakopane, jak talent z ewangelicznej przypowieści, ale włączone w świat, otwarte. Związek więc, źródłowo ufundowany na wykluczeniu i zamknięciu, skazany jest w mym odczuciu, na spustoszenie.

8.
Może warto pogodzić się z tym, że nigdy nie zrozumiemy doświadczenia ciała. Ciało bowiem powinno się skrywać, otwierając nas na to, co przychodzi spoza niego. Powinno też być wyrazem tego, kim jesteśmy, winno być wyrazem harmonijnej całości, którą tworzy z naszą duszą. I tu dochodzimy do sedna - by nie lękać się otwartości (a więc by nie lękać się życia), by nie wykluczać i nie zamykać usztywniając kanony norm i budując listy własności, wystarczy powrócić do parrhesii.

Parrhresia to odwaga prawdy, umiejętność niezłomnego poświadczania własnych słów swoimi czynami i swoją cielesnością. To przejrzystość życia. Właśnie ona pozwala ufać, nawet w sytuacjach mocno odbiegających od normy, i to ona pozwala szacować właściwą wagę czynów i słów.

Niewielu już dzisiaj ludzi, którzy potrafią żyć-w-otwartości i dawać temu wyraz swoją parrhresią. Ale wciąż są i mam szczęście spotkać ich na swojej drodze. Przeszliśmy razem przez niejedną oczywistość i przez niejeden lęk. Nie wszystko też dawało się pojąć w świetle znanych mi pojęć czy kryteriów. Tyle tylko, że przy nich nie musiałem tego rozumieć - odpowiedzialność, jaką wzięli za mnie, szczerość i prawda życia nigdy nie zmąciła mojego zaufania, odwrotnie - wzmogła je, ucząc piękniejszej miłości i pełniejszego oddania. Ich parrhresia pozwoliła, że po prostu mogłem ich przyjąć.

9.
Ale mogłem (i mogę) też zmienić (zmieniać) siebie - w świetle życia odważnego prawdą dostrzega się to, co we własnym życiu nie osiągnęło jeszcze pełnej harmonii. Co zakłamane jest wyuczonym od lat gestem lęku, co chce zakłamać się pod przykrywką niewidocznego dla innych koloru.

Mogłem w końcu zrozumieć, że skrytość ciała jest jego nieskrytością. Jest po prostu byciem, byciem odważnym prawdą egzystencji.      
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.