środa, 9 maja 2012

CZAR SILJI I MAGIA OFFENBACHA







Anję Silję usłyszałem po raz pierwszy w Szczecinie pod koniec szkoły podstawowej. Zaczynałem wtedy swoją przygodę z muzyką Richarda Wagnera, a w płytotece szczecińskiej Książnicy udało mi się wygrzebać płytę Philipsa z wybranymi fragmentami przedstawień z Bayreuth. Prawdę powiedziawszy pożyczyłem ją dla Birgit Nilsson, jednakże to Silja - piękną pieśnią z Tannahausera - zrobiła na mnie największe wrażenie. Potem przyszedł czas na całość Tannahausera z Jej udziałem, na Lohengrina, Śpiewaków Norymberskich, Latającego Holendra, role Straussowskie, pieśni, a ostatnio na... Opowieści Hoffmanna Jaka Offenbacha. O których za moment. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że Silja nigdy nie miała pięknego głosu. Owszem, jej głos jest wyjątkowo jasny i metaliczny, ostry, momentami nieprzyjemnie przenikliwy, a bardzo wysoka impostacja powoduje, że niekiedy ma się wrażenia zawyżania dźwięku. Atoli wszystkie te (nie)dostatki - podobnie do Marii Callas - artystka potrafiła (moim zdaniem) przekuć na swoje atuty - świadomie dobierając role potrzebujące jasnego, białego, niemal, dziewiczego kolorytu i wykorzystując śpiew nie dla wokalnego popisu, ale jako element konsekwentnie budowanej roli.






Doskonałym potwierdzeniem tych słów jest kreacja, jaką w latach 60. ubiegłego wieku stworzyła w Offenbachowskich Opowieściach Hoffmanna. Zupełnym przypadkiem udało mi się odsłuchać nagranie jednego w ówczesnych przedstawień. Przypadkiem szczęśliwym, bo od tego nagrania nie mogłem oderwać uszu! Mimo że śpiewane po niemiecku (a nie, jak w oryginale po francusku), grane i śpiewane jest nadzwyczaj stylowo, z iście francuską elegancją, lekkością, ale gdy trzeba - również z odpowiednio fasadowym patosem (inna rzecz, że jest to jednak Francja "wiedeńsko-cesarska", purystom może więc wydawać się kontrowersyjna).  Wielka w tym zasługa Josefa Kripsa, który swoją charyzmą potrafił zarazić nie tylko solistów, ale również wiedeńską orkiestrę i chór. Wybornym Hoffmannem był wtedy Waldemar Kmentt, pięknie i swobodnie prowadzący głos o bogatej złoto-zielonej barwie. Dobrze sprawdził się Otto Wiener w roli Lindorfa (i wszystkich jego wcieleń). W rolach charakterystycznych (między innymi Franza) zachwycał wtedy Gerhard Stolze. Słuchając jego wykonania zafrapowałem się nad jego nadzwyczajnym talentem, który pozwalał mu na swobodne korzystanie z vis comica nigdy nie doprowadzając do przerysowań i pajacowania (Ci, którzy pamiętają łódzkie Opowieści wiedzą, jak w roli Franza pajacować w nich można).
Osobny rozdział tego wykonania stanowi oczywiście Silja. Najmniej spodobała mi się jako Giulietta (może z powodu niedopasowania głosów w barkaroli), oczarowała jako Antonia, a jako Olympia zszokowała. Precyzją i biegłością koloratury, ale także umiejętnością zbudowania roli - tak "lalkowej" czy mechanicznej Olympii nie było nigdy przed nią i nigdy po niej ("Les oiseaux dans la charmille" z Nią i Kripsem zasługuje na umieszczenie w jakimś spisie operowych cudeniek).

Do tej pory wracałem zasadniczo do dwóch nagrań Opowieści - pod Jeffreye'em Tate'em (m. in.) z Jessye Norman i pod Andre Cluytenem (m. in.) z Nicolaiem Geddą i Elisabeth Schwarzkopf. Teraz będę tęsknił za barkarolą z tego drugiego nagrania, nad oboma jednak postawię Kripsa z Silją i Kmenttem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.