poniedziałek, 7 maja 2012

SZTUKA, PAIDEIA, EDUKACJA...

BARTKOWI i EMI - (nie tylko) za muzykę
ALINIE - za  wychowawczą odwagę 
ZUZIE - za szaleństwo stroju jako szaleństwo tożsamości
LWU - za przestrzeń, czyli za wszystko

Serwisy informacyjne są w tym kraju na wagę złota. Dziś dowiedziałem się, że statystyczny Polak chodzi do filharmonii raz na 132 lata (sic!). Chyba nie chcę wiedzieć, jak wygląda to w realiach, bo biorąc pod uwagę moich znajomych i samego siebie, są to kolejne dane statystyczne, na które nasz wpływ okazuje się mocno niebagatelny!
Przy tej okazji pomyślałem też - domykając serię - o miejscu sztuki (muzyki, plastyki) w edukacji, będącej w dzisiejszych czasach jedną z najważniejszych form wspólnotowej paidei.
Przez całą podstawówkę miałem zajęcia osobno z plastyki i muzyki. Nie były arcydziełem, ale mimo to ja i moi koledzy wynieśliśmy sporo informacji o formach muzycznych i plastycznych, garść informacji o kompozytorach, malarzach i rzeźbiarzach, malowaliśmy skojarzenia, wywoływane przez muzykę, sililiśmy się na jakiekolwiek uchwycenie prostej martwej natury. W liceum została mi muzyka - wspólne śpiewanie integrujących piosenek, ale też klasówki z cyku "poznaj co to za utwór". W zakonie przez rok śpiewałem chorał, a na studiach załapałem się na wykłady o Wagnerze, poza którymi można było chodzić na monograf dotyczący jazzu, potem doszły do tego zajęcia o klasykach wiedeńskich czy o muzyce popularnej jako formie krytyki społecznej. Sąsiaduje z nimi cała bateria zajęć dotyczących sztuk wizualnych, prowadzona przez kadrę Katedry Estetyki.

Do dziś zajęcia związane ze sztuką wspominam szczególnie. Jak żadne oddziałują na człowieka wielotorowo. Rozwijają wyobraźnię, uczą jedności formy i treści, budzą pełniejsze odczuwanie i przestrzeni, i  swojego ciała (zmysł prioprioceptywny!), jednocześnie rozbudzając zdolność koordynowania działań różnych jego elementów. Pobudzają fantazję (choćby improwizacja) i umiejętność twórczego odniesienia do tradycji, zdolność polifonicznego odbioru rzeczywistości, a zarazem uczą zdyscyplinowania i analityczności.
 
Po stuleciach uświadomiliśmy sobie, że europejska alienacja cielesności i kult (instrumentalnie traktowanego) rozumu zepchnęły nas na manowce. Motamy się jak szaleni, szukając równowagi w mocno strywializowanych tradycjach ezoterycznych, zabieganiu, konsumpcji. Zapominając o wychowawczej i regenerującej mocy sztuki.

Michel Serres - jeden z moich ulubionych filozofów - jedną ze swych książek poświęcił zmysłom. Nie każdemu z osobna, ale wszystkim we współdziałaniu - bo bez ich komunikowania się, synestezji czy współistnienia na (symbolicznie traktowanej) przestrzeni skóry, świat pozostałby dla nas niemy. Byłby tylko prochem znaczeń, kalkulowanych przez nieludzko zimną racjonalność.
 By być dojrzałym, trzeba wsłuchiwać się w tę "skórną jedność zmysłów", trzeba też ją rozwijać. A nic nie rozwija jej tak, jak muzyka, plastyka, architektura... Może warto przypomnieć naszym uczonym ministrom stary podział na trivium, quadrivium i uniwersytet. Pierwszy etap  uczył kompetencji komunikacyjnych. Na drugim uczyło się matematyki, astronomii i muzyki - po to, by rozumieć harmonię integrującą mikrokosmos człowieka z makrokosmosem świata. Dopiero po tym można było szlifować się w medycynie, prawie, filozofii czy teologii.

Do swoich edukacyjnych utyskiwań dorzucę jeszcze to - nie rozumiemy już paidagogicznej roli sztuki. Dlatego zajęcia z jej obszaru wyglądają tak, jak wyglądają. A bez nich nie będziemy mieli zdrowego społeczeństwa - zdrowego, czyli integrującego ciało i ducha, twórczego i szanującego tradycję, wyrażającego emocje inaczej niż tylko na ustawce. I otwartego tak, jak otwarty jest duch szybujący po bezkresnym niebie dźwięków!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.