▼
poniedziałek, 19 marca 2012
GÓRECKI ROYALSÓW
Jestem osobą przywiązaną do rytuałów - nie tych oficjalnych, które w większości już dawno się zbankrutowały, ale tych osobistych i codziennych, w których z należytą dozą pietyzmu afirmować można bliskich ludzi czy ważne rzeczy. Na przykład muzykę. Zazwyczaj dość precyzyjnie pamiętam mój pierwszy kontakt z utworami, które następnie towarzyszą mi przez życie. Mogę zatem obchodzić rocznice odmierzające czas od pierwszego odsłuchania. O dziwo nie pamiętam jednak, kiedy po raz pierwszy usłyszałem I i II Kwartet smyczkowy Góreckiego. Było to jakoś w połowie lat 90., Zduńska Wola, jako nośnik - niepozorna kaseta Kwartetu Śląskiego, którą mam do tej pory w swojej kolekcji.
Od pierwszego momentu czułem, że nigdy tej muzyki nie porzucę. Była jędrna, momentami obsesyjna, wspaniale repetytywna, garściami czerpiąca z tradycji (cytaty z Już się zmierzcha w I Kwartecie, cytaty z "górlaszczyzny") i niezwykle prosta (w swoich niebywałym pokomplikowaniu, o którym najlepiej wiedzą sami muzycy). Jak życie. Była również mistyczna, co walnie podkreślała reżyseria dźwięku i miejsce nagrania (pogłos osiągalny tylko w kościołach, które nie straciły genius loci). Mając taki punkt odniesienia lata później przeżyłem straszliwy zawód słuchając III Kwartetu w nagraniu Kronosów - rozmemłanie, zupełny brak precyzji w grze i pomysłu interpretacyjnego muzyków nie przysłużył się się temu dziełu, które wydało mi się wtórne, wręcz autoplagiatorskie, i nudne. Do momentu...
Płytę Royalsów kupiłem zaraz po jej ukazaniu się na rynku. I osłupiałem. Odsłuch zacząłem po kolei - I i II Kwartet zachwyciły mnie migotliwością barw, świadomością, że jądrem muzyki jest cisza (tak, to jak Royalsi rozumieją pauzy zasługuje na odnotowanie, a nawet opisanie), ekspresją, zapierającą dech precyzją wykonania i technicznym mistrzostwem. Zachwyciły, ale pozwoliły myślom krążyć wokół innych jeszcze spraw. Tego ostatniego nie byłem już w stanie zrobić słuchając III Kwartetu. Wciągnął mnie bez reszty, motorycznością poszczególnych segmentów, swymi pięknymi, długimi płaszczyznami, swym prawie niezauważalnym pulsem (ruch wieczność, by rzec patetycznie), śpiewnością i smutkiem kantylen. Zgłupiałem...z uczuciem, ze słucham innego utworu. Włączyłem Kronosów i wróciły dawne odczucia, szybko zamazane i przemienione grą Royal String Quartet. Dzięki Ich nagraniu odkryłem dla siebie nie tylko III Kwartet, odkryłem również inną mistyczność wszystkich trzech kompozycji. Nie jest to mistyka religijna, z ducha chrześcijańska czy "teistyczna", którą ewokują Ślązacy. To o wiele bardziej pierwotna mistyka natury, siła słońca, melancholia pokrytego mrokiem lasu.
Jak dobrze mieć w kraju zespół wrażliwy na takie sfery świata! Jak dobrze mieć zespół, który z tą wrażliwością na nowo odczytał Góreckiego! Jak dobrze móc dzięki nim wpleść w codzienność kolejny ślad rytuału!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.