niedziela, 8 listopada 2015

ESTETYZACJE JACKA DEHNELA

„Obserwuję z uwagą „kryteria”- a zwłaszcza ich dynamikę (czyt. zmienność) – według których chadza polska opinia publiczna. I tym, co mi się rzuca w oczy najbardziej, to rozmaite estetyzacje i „mojszość”, a nawet „najmojszość”, oczekiwań . Te estetyzacje uważam za nadzwyczaj łatwe i dominujące nad racjonalnymi osądami. Estetyzacje nad racje moralne, zabijające współczucie i wsparcie – to jest groźne. Ale powszechne. […]
Zadziwia mnie to wysuwanie roszczeń i oczekiwań względem cudzych działań. Że za mało, za dużo, za szybko, za późno, za ładnie, za brzydko, stylowo, niestylowo itd. To właśnie nazywam estetyzacją. […]
Tymczasem:
1. Może to my sami jesteśmy mniej mądrzy, mniej moralni, mniej wnikliwi, nie rozumiejący, narcystyczni;
2. Także osoby mniej mądre, mniej wnikliwe – w naszych oczach oczywiście mniej mądre, mniej wnikliwe itd. – mają prawo do działania w imię swojej wolności i wolności grupy”

— to fragmenty polemiki Beaty Anny Polak z Jackiem Dehnelem i jego postem dotyczącym Krzysztofa Charamsy. Tekst ukazał się w czasie, gdy sam prowadziłem polemikę z Dehnelem, a raczej byłem karmiony Jego wyestetyzowanymi opiniami i ocenami:

„Nie jestem księdzem i moje fejsowe wpisy nie muszą służyć <cnocie>, zwłaszcza w rozumieniu księżowskim (nawet jeśli [chodzi] o wybitną jednostkę, jak ks. Heller). Służą różnym sprawom, a literatura zwłaszcza w formach polemicznych i felietonowych, nie stroni od satyry. Gdybym pisał artykuł do gazetki parafialnej, to zapewne używałbym innych sformułowań, podobnie gdybym był zakonnikiem, jak o. Gużyński. Ale ja naprawdę nie jestem dominikaninem i nie muszę chodzić na msze i nie muszę robić szeregu rzeczy, które Pan chciałby mi narzucić i przykroić mnie do jakiegoś kościółkowego strychulca”.

„Nie bardzo rozumiem, czemu gorszy się Pan przywołanymi przykładami, skoro to Pan za wzór postawił mi najpierw zakonnika, potem księdza, a do tego doprawił zaleceniem chodzenia na msze do kościoła. Ejże, nie wie prawica, co czyni lewica? Czy może umknęło Panu, że rozpylił Pan w tym wątku sprej z wodą święconą?”.

No cóż, Jacek Dehnel nic nie musi. Nie musi także komentować życia społecznego, o ile nie chce mieć na jego temat informacji z pierwszej ręki. Faktycznie, zaproponowałem mu pójście na mszę, ale nie w celach religijnych. Sądzę, że zanim w niewybredny sposób wyśmieje się czyjś sposób mówienia sprawdzić, czy nie ma w nim jakichś „cech zawodowych”.
Faktycznie, podałem o. Gużyńskiego jako przykład dobrego komentowania sprawy Charamsy, no ale właśnie — nie chodziło mi o to, że jest zakonnikiem, ale o to, że umie ważyć sądy i stać go na argumentację racjonalną.
Faktycznie, przywołałem ks. Hellera, który zgrabnie sformułował zasady rzetelnego myślenia. O cnocie, zwłaszcza księżowskiej, nie było mowy. Swoją drogą, jednym z prężnych nurtów współczesnej epistemologii jest epistemologia cnoty, ale i ona nie ma nic wspólnego z kościółkowymi strychulcami.

Prawdę powiedziawszy, dyskusja z Dehnelem rozczarowała mnie bardziej niż Jego post. Pokazała mi, że nie potrafi on odróżniać tego, co ludzie robią i mówią, od tego, kim są. Efektem tak postawionej sprawy jest płytki antyklerykalizm. Uświadomiłem też sobie, że albo gra się w dyskusji według Jego reguł, albo zostanie się posądzonym o przymuszanie Go czy przykrawanie do czegokolwiek. Jasne, reguły racjonalnej dyskusji ograniczają nam pole manewru, ale wolę takie ograniczenie, od rozpasanych estetyzacji, w których sednem staje się nasz styl i nasze oceny.

Najnowszy przykład retoryki wyestetyzowanej znalazłem w Newsweeku, który przeprowadził z Dehnelem wywiad. Czytam tam:
„Newsweek: Pisze pan o sobie „gejowska konserwa”. Co to znaczy?
Jacek Dehnel: Stały związek od lat, wspólny kredyt na mieszkanie i tak dalej. Ale w ogóle organizacje gejowskie walczą o superkonserwatywne rzeczy, np. o prawo do małżeństwa. Kogo dzisiaj obchodzi małżeństwo? Nawet niektórzy twardogłowi katolicy żyją na kocią łapę. W Polsce jest tylko jedna grupa, która chce mieć prawo do zawarcia związku małżeńskiego: geje i lesbijki.
Tymczasem dla przeciętnego Polaka geje to są faceci „z piórami w dupach”, bestie seksu. Na ten wywiad powinienem przyjść na wpół rozebrany, w ręku dildo, w drugiej tuba żelu i tańczyć. Koniecznie tańczyć”.

Repertuar środków dobrze znany – niewybredne słowo o katolikach, zgrabne stylistycznie „pióra w dupach” i na przestrzeni kilku linijek same sądy normatywne. Mimo to, staję wobec tego fragmentu bezradny. Z jednej strony dostaję obraz Dehnela jako „gejowskiej konserwy”, z drugiej, superkonserwatyzm organizacji gejowskich oceniony jest w gruncie rzeczy negatywnie — nie dość bowiem, że nie przystaje do realiów w ogóle, to na dodatek nie przystaje nawet do realiów części twardogłowych katolików. W końcu gejowskiej konserwie przeciwstawieni są chyba "geje postępowi" ze społecznego fantazmatu. Czyli ci z piórkami w czterech literach, układający życie poza stałymi układami (dokonuję tego zrównania, bo bestiom seksu blisko do negujących konserwatywną instytucję małżeństwa "żyjącym na kocią łapę", co oznacza szeroki wachlarz postaw). Wydaje się, że do tego stereotypu Dehnel także ma podejście krytyczne. Siłą rzeczy przenosi się ono na te osoby, które w przestrzeń tego stereotypu (choćby dekonstrukcyjnie) się wpisują. 

W moim odczuciu dużo tu uogólnień, mało zaś „intelektualnego mięsa”. Wystarczy przeczytać Fantazmat zróżnicowany Jacka Kochanowskiego, żeby wiedzieć, że obraz geja w skórze (względnie lateksie), bestii seksu, promiskuity, bywalca dark roomów, szaletów i pikiet, jest mocno sfatygowany. Ukuto go bowiem wraz z przekonaniem, że homoseksualizm to choroba czy defekt, istniejące wraz z niemoralnością i przesadnym pociągiem płciowym. Socjologia dewiacji, społeczne stereotypy, książeczki rozdawane onegdaj na katechezach — wszystko to umacniało ten stereotyp, który, jak widać, ma się dobrze. Jak sądzę, wszelkiej maści parady czy marsze przejęły te stereotypy, by wygrać je przeciwko nim samym. Widać to dobrze choćby w refleksji Michela Foucaulta, którą — w dzisiejszych czasach — trudno już uznać za specjalnie postępową. Można, rzecz jasna, zastanawiać się, czy taka strategia okazała się skuteczna, czy Butlerowskie figury drag king czy drag queen przyniosły pożądane rezultaty, czy swoje zadanie wypełniają parady z piórami, campowymi platformy i zabawą. Ale to materiał na rozważania inne niż to, co prezentuje Dehnel.

Nie wiem także, dlaczego wszystkich zwolenników legalizacji małżeństw jednopłciowych należy uznawać za (super)konserwatystów. Mam wrażenie, że Dehnel — by użyć jego retoryki — przykrawa tu ludzi do swojego strychulca. Dla mnie dążenie do legalizacji małżeństw jednopłciowych jest konsekwencją przekonania, że jako ludzie rodzimy się równi i powinniśmy być równi wobec prawa (równość w kwestii małżeństwa pociąga za sobą wiele skutków — choćby symetryczne względem małżeństw heteroseksualnych branie niepracującego małżonka na swoje ubezpieczenie zdrowotne; Dehnel nie wspomina także o prawnej ochronie konkubinatów heteroseksualnych). Nie oznacza to jednak, że zalecam małżeństwo wszelkim parom, albo że uznaj wyłącznie związki nuklearne. W odróżnieniu od Dehnela z akceptacją podchodzę do zjawiska poliamorii (wolę ostatnio termin filianizm), której ekspresją są choćby związki biseksualne, nie mieszczące się w nuklearnej definicji małżeństwa. Nie sądzę także, by nikogo, poza środowiskiem LGBT, małżeństwa już nie interesowały. Być może Dehnel próbuje pokazać Polakom, ze geje są w gruncie rzeczy konserwatywni i nie należy się ich „bać”. Jeśli tak, to w moim odczuciu droga ta prowadzi w ślepy zaułek (o strategiach polemicznych skupionych wokół opozycji „normalni/zwyczajni/konserwatywni” a „postępowi” pisałem tutaj).
W końcu - skoro małżeństwa heteroseksualne są oczywistością, a Dehnel na fejsie wypowiedział się krytycznie o polimaorii, nie wiem, kto poza osobami LGBT miałby zabiegać o legalizację kolejnej formy małżeństwa?

Nie sądzę też w końcu, by konserwa Dehnel z definicji miał być fajniejszy niż gej z piórkiem w dupie. Cenię choćby reżysera i aktora porno Michela Lucasa, którego życie nie kończy się i nie zaczyna na seksie. Prelekcje, teksty w gazetach, podejmowanie w debacie publicznej kwestii związanych z orientacją seksualną i religiami, krytyka polityki Putinowskiej (Lucas jest rosyjskim Żydem) — to niektóre z form jego działalności publicznej.


Nie wiem, czy moje uwagi są trafne, bo nie potrafię do końca zdekodować tego, co Dehnel próbuje przekazać w przywołanym fragmencie wywiadu. Najpierw mówi bowiem o swoim konserwatyzmie i konserwatyzmie postulatów organizacji LGBT, potem kwestionuje postulaty konserwatywne, by w końcu niewybrednie skrytykować "stereotypowo/postępowy" obraz osób LGBT. Z chęcią bym zapytał - do czego ma to prowadzić? A także, czy zabiegać o legalizację małżeństw jednopłciowych czy nie? (skoro trend kulturowy jest inny? a jeśli tak, to czy nie będzie to walka o przywileje, zwietrzałe do tego? kontrkulturowe?). I po co rozgrywać między sobą zwolenników małżeńskiej konserwy i tych "od piórek"? I czy nie lepiej pokazywać różnorodność osób LGBT bez konserwowania normatywnych opozycji? 


Podsumowując,  co — jak pyta Polak  jeśli „my sami jesteśmy mniej mądrzy, mniej moralni, mniej wnikliwi, nie rozumiejący, narcystyczni”? Wyjściem jest akceptacja zasad racjonalnej dyskusji. One, mimo że ograniczają, dają szansę na to, że zbyt szybko nie wpadniemy w pułapki estetyzacji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.