czwartek, 19 listopada 2015

LIST O KULTURZE W JUBILEUSZ TEATRU PUBLICZNEGO

BEATA SZYDŁO
Prezes Rady Ministrów

PIOTR GLIŃSKI
Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego

OLGIERD ŁUKASZEWICZ
Prezes Zarządu ZASP

19 listopada 1765 r. sztuką Józefa Bielawskiego Natręci według Molière’a zainaugurował swą działalność Teatr Narodowy w Warszawie, dając początek teatrowi publicznemu w Polsce.
19 listopada 1965 r. Teatr Wielki (dziś Teatr Wielki-Opera Narodowa) otworzył swe podwoje po odbudowie ze zniszczeń wojennych. Zaprezentowano wtedy Straszny dwór Stanisława Moniuszki.
Te dwie symboliczne daty obligują, by złożyć na Państwa ręce wyrazy radości, uznania i wdzięczności za minione lata pracy na rzecz kultury w Polsce. A także by życzyć, Państwu i sobie, by w kolejnych latach polskie życie teatralne — dramatyczne i muzyczne — rozkwitało. Przy tej okazji, jako łodzianin z wyboru, chcę także dodatkowo podziękować za zainteresowanie łódzkich radnych Prawa i Sprawiedliwości trudną sytuacją Teatru Wielkiego w Łodzi. W trakcie minionego już sporu między związkami zawodowymi a byłą dyrekcją radni tej formacji towarzyszyli artystom wykazując żywe zainteresowanie kondycją sceny.

Niestety, moja radość z przypadającego jubileuszu, nie jest pełna. Mąci ją debata publiczna, która skutecznie przesłoniła dzisiejszą rocznicę, a także zasiała niepewność co do dalszych losów tak teatru, jak i działalności artystycznej w Polsce. Z głębokim smutkiem czytałem tzw. twitt posła PiS Stanisława Pięty, który w odpowiedzi na list otwarty środowisk twórczych napisał: „Jęki lewactwa w postkomunistycznym szmatławcu to miód na moje serce :-) Już niedługo zajmę się Wami wszystkimi”. Z głębokim niepokojem z kolei czytałem wypowiedź Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotra Glińskiego, który zapowiedział zmiany w finansowaniu teatrów. Gliński stwierdził: „Więc ten podział publicznego tortu będzie na pewno inny niż dotychczas. Co nie znaczy, że jakieś nawet bardzo alternatywne czy lewicowe instytucje będą od razu pozbawione finansowania, ale myślę, że proporcje się istotnie zmienią. Taka jest wola demosu, zadecydowana w ostatnich wyborach. […]Nikogo nie chcę straszyć, nie będzie żadnej czarnej listy, każde wartościowe działanie będzie miało szansę otrzymać finansowanie, natomiast naszą rolą i naszym prawem będzie staranna ocena tego, co jest wartościowe, co stanowi dobro publiczne i co zasługuje na państwowe wsparcie”. Przyznaję szczerze, że nie umiem pogodzić ze sobą zapowiedzi, że „podział publicznego tortu będzie inny”, w większym stopniu sprzyjający artystom „niepokornym czy niepasującym” do systemu wartości poprzedniej władzy (jak mówił Gliński), z zapewnieniem, iż nie ma i nie będzie żadnej czarnej listy twórców teatralnych. Wypowiedź Ministra nie wskazuje bowiem na konstytucyjną bezstronność władz w stosunku do religii, filozofii czy światopoglądu, ale daje do zrozumienia, że w sztuce oceniane będzie to, czy realizuje ona konkretne wartości, tym razem bliskie formacji rządzącej. Wszystko to współgra z priorytetami Ministra — repolonizacją mediów czy realizowaniem przez instytucje kultury „uczciwej i przejrzystej polityki historycznej”.
Doskonałym komentarzem do obu wypowiedzi jest tekst Mieczysława Ryby Ocalić dziedzictwo kultury (Nasz Dziennik). Autor pisze w nim między innymi: „Jednakże w porządku prawdziwościowym każdy wytwór niesie ze sobą jakąś treść. Nie ma najmniejszego powodu, ażeby wspólnota narodowa finansowała rzeczy uderzające w dobre obyczaje, we własną tradycję”. Stwierdza: „Wprowadzenie cenzury prewencyjnej byłoby działaniem niewłaściwym. Jednak każdy z nas odpowiada za własne słowa i czyny. Tak też powinno być z tzw. artystami. Duże odszkodowania za uderzanie w religię czy w dobre obyczaje to po prostu działanie prawa, któremu wszyscy podlegamy”. Pyta: „Gzie zatem lokować pieniądze państwowe nade wszystko? Po pierwsze, trzeba skupić się na promowaniu dziedzictwa kulturalnego naszej cywilizacji”.

W związku z powyższym, w dniu jubileuszu teatru publicznego w Polsce, postawić chciałbym kilka pytań.

Po pierwsze, czym jest uderzanie w religię i dobre obyczaje?
Pytanie to staje się tym bardziej zasadne, że w czasach III RP politycy protestowali przeciwko Zemście Fredry („20 lutego 1999 – w Tarnowie podczas przedstawienia Zemsty Aleksandra Fredry w reżyserii dyrektora teatru Stanisława Świdra na scenę wjeżdża na koniu Papkin (odwrócony głową do końskiego zadu) z pośladkami zasłoniętymi tylko wąską przepaską. Radni AWS w piśmie złożonym przewodniczącemu rady zażądali m.in. rozważenia „celowości dalszego zatrudnienia dyrekcji teatru […]”. Jeden z wnioskodawców, Stanisław Brożek, powiedział: „po tym, co zobaczyłem, uważam, że cenzura obyczajowa jest potrzebna”. Trzy dni po premierze Papkin wystąpił z szerszą opaską”), zdjęto z afisza Konopielkę (za dodaną scenę obcięcia kosą głowy figury Chrystusa, czemu towarzyszył okrzyk: „Nie ma już świętości”!, co dodatkowo potęgowało wymowę sztuki w imię – ironicznie i gorzkonego przez Redlińskiego – postępu) i Moralność Pani Dulskiej (miała prowokować młodych do seksu przedmałżeńskiego). Naciskano na teatr lalkowy ze Słupska, by wycofał się z zamiaru wystawienia opowieści o Jacku i Placku („Zdaniem dwóch radnych PiS należało przedstawienie zablokować, gdyż było próbą ośmieszenia Kaczyńskich…”). „ 29 listopada 2005 – radni LPR Krzysztof Kozicki i Zbigniew Puksza na sesji sejmiku województwa podlaskiego oskarżają Teatr Wierszalin o bluźnierstwo i obrazę uczuć religijnych. Radnych oburzyły zdjęcia ze spektaklu Ofiara Wilgefortis opartego na motywach Domu dziennego, domu nocnego Olgi Tokarczuk, przedstawiając drewnianą rzeźbę ukrzyżowanej brodatej kobiety z obnażonym biustem (nie wiedzieli, że chodzi o postać legendarnej średniowiecznej świętej Wilgefortis). Politycy zażądali zabrania teatrowi subwencji i zawiadomienia prokuratury o popełnieniu przestępstwa”. (Informacje podaję za książką J. Dąbrowskiego, Ceznura w sztuce polskiej po 1989 r.). 

Po drugie, czym jest wspólnota narodowa i co ma oznaczać repolonizacja?
Istotne dla mnie jest to, czy naród postrzegać będziemy przez pryzmat jednego etnosu, czy – jak chciał mąż stanu, premier, artysta i wolnomularz Ignacy Jan Paderewski – narodem będą wszystkie wierne dzieci Ojczyzny. Ważne jest również i to, w jaki sposób połączymy etnos z tożsamością religijną.
Musimy pamiętać, że kulturę polską tworzyli ludzie o różnym pochodzeniu etnicznym, o odmiennych tożsamościach religijnych i różnych światopoglądach. Wolnomularzami byli Wojciech Bogusławski, Adam Mickiewicz czy Aleksander Fredro. Także Józef Elsner, nie tylko nauczyciel Fryderyka Szopena, ale istotny dla polskiej kultury muzyk, nauczyciel, twórca Rozprawy o rytmiczności i metryczności języka polskiego. Masonem i Niemcem był Juliusz Kolberg, ojciec Oskara Kolberga, którego zasługi dla polskiego folkloru są nie do przeceniania, a który odebrał od ojca wzorcowe wychowanie w duchu polskiego patriotyzmu.
W końcu – czy repolonizacja oznaczać ma zamknięcie na kulturę innych krajów? Choćby rosyjską? I to pytanie nie jest pozbawione sensu biorąc pod uwagę, iż łódzki radny PiS Piotr Adamczyk wystosował interpelację do Marszałka województwa łódzkiej skarżąc się na to, że repertuar łódzkiej filharmonii jest zbyt rosyjski. 
Ale „Z analizy repertuaru symfonicznego filharmonii w ostatnich 5 latach wynika, że zagrano 123 utwory polskich artystów, 81 kompozycji rosyjskich i aż 352 utwory napisane przez muzyków pochodzących z innych krajów”. Jakże odbiega to myślenie od działań Polaków w latach 50. ubiegłego wieku, którym zależało na powiązaniu kultury polskiej z tym, co aktualnie dzieje się na świecie. Niech argumentem będzie „Warszawska Jesień”, której znaczenie dla rodzimej kultury jest wyjątkowe. 

Po trzecie, dlaczego wsparcie dla kultury ma być głównie wsparciem dla dziedzictwa?
Bez cienia wątpliwości uznaję, że kultura nie istnieje bez tradycji (resp. dziedzictwa). Dałem temu wyraz wyżej, wskazują szkicowo na to, jak bogata – ideowo, etnicznie, jest tradycja polskiej kultury. Niemniej kultura to nie tylko dziedzictwo – jeśli nie uprawia się jej hic et nunc umiera. Wsparcie dla aktualnej „pracy kulturowej” jest bezcenne, a w polskich warunkach – w których nigdy nie wykształciły się mechanizmy mecenatu podobne do tradycji anglosaskiej – szczególnie ważne. Widać to doskonale w kontekście idei teatru publicznego. To prawda, że teatr publiczny ma być misyjny. Nie oznacza to jednak jego zamrożenia ideowego, ale zgodę na eksperyment, podejmowanie trudnych zagadnień, włączanie się w debatę o sprawach współcześnie ważnych. Tak rozumianą misyjnością teatr publiczny różni się od teatru komercyjnego – nastawionego na zysk i podporządkowanego zupełnie wolnemu rynkowi. Taką też funkcję teatr publiczny pełni od początku. Niech za wzór służy Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale, który służyć miał „obudzeniu sumień szlachty”, ale także krytyce fanatyzmu, braku tolerancji, który jest każdorazowo brakiem szerszej perspektywy spojrzenia.

Przestroga
Zarzutu stawiane dziś „kulturowemu lewactwu” są wyjątkowo ogólnikowe. I wyjątkowo podobne do krytyki teatru, jaka od czasów Ojców Kościoła wychodziła z łona chrześcijaństwa. W dniu jubileuszu teatru publicznego w Polsce warto zastanowić się choćby nad słowami księdza Józefa Stagraczyńskiego, który w tekście z 1872 r. (drukował go „Tygodnik Katolicki”) pisał tak:

„Teatr w Polsce od dawna był plagą.
Dopóki w Polsce panowały powaga, poczucie godności, surowy obyczaj, teatralne widowiska nie mogły przekraczać właściwej sobie granicy. Odkąd wiatr zawiał z Zachodu, z Francji, libertynizmu i pod względem przekonań religijnych i pod względem moralności obyczajów, Polska wnet się nim zaraziła. Lekkiego serca Polak skłonny do nowinek, czepia się łacno wszystkiego, co swawolą trąci, co zwalnia z karności umysłowej i obyczajowej. Na widowisko rad bieży, skandalom będzie przyklaskiwał ochotnie, znajomości z aktorkami zawierał, dla nich porzuci obowiązki najświętsze dla rodziny, dla żony, dla dzieci, dla stanowiska społecznego – nieokiełznana niczym fantazja do jak najfałszywszych popchnie go przedsięwzięć. Dziś, jak O. Hieronim trafnie powiedział, niejeden sławę Polski po teatrach roznosi – za kulisami scenicznymi czcigodne imię nieszczęśliwego narodu kala.
Ku schyłkowi rozbitej anarchią, nierządem, przekupstwem potężnej niegdyś Rzeczypospolitej, teatra najświetniejsze dni miały.
Gdzie czuć trupa, tam się gromadzą kruki. Na miejscach zgniłych wyrastają bujnie trujące zielska, pasożyty”.
„Nie zabraniamy ani nie możemy zabraniać teatrów: kto ma środki po temu, niechże buduje "świątynię sztuki narodowej". Dla wielu Kościół już rzeczą przestarzałą: taki nudny, wiecznie ten sam – niesmaczny: co innego teatr, zawsze jakaś tam nowość, rozrywka, połechtanie nerwów – i nauka moralna. Kto do kościoła nie chodzi, do "nowej świątyni", wyposażonej dostatnio w kapłanów, w kapłanki, (rzecz to pociągająca), w śpiew, muzykę, kazanie nowomodne, najgorliwiej i najpunktualniej uczęszczać będzie. Taki teraz duch czasu, prawią dziennikarze, iż bez kościoła obyć się można, a teatr stał się koniecznością. Im więcej teatrów, tym lepiej, dodają i cieszą się, że w Kongresówce tyle "band teatralnych" włóczy się po miastach i miasteczkach. U nas ma stanąć gmach "narodowej sztuki". Będzie to erą odrodzenia, zmartwychwstania. Już uderzono młotkiem w kamień węgielny, dobrowolny podatek narodowy wzniesie przybytek wspaniały, który będzie chlubą miasta i prowincji.
Budujcie, – niech się ta świątynia wzniesie wysoko – ponad wieże tumskie i starego ratusza – niech już z dala świadczy o żywotności – narodu. Ale postawicie ją bez nas! Chcieliście nałożyć kontrybucję na duchowieństwo, i wycisnąć z nas – w imię ojczyzny – grosz kościelny na "ołtarz" aktorów i aktorek: wszystko, co się wam przywidzi – w imię ojczyzny być ma. Utrzymujemy, że ojczyzna tego po nas nie wymaga: głos pierwszego lepszego dzienkowca nie jest jej głosem”.
„Dziennikarze ostatnimi czasy rozbudzili znowu u nas gorącą chuć ku igrzyskom teatralnym, i publiczność polska, z natury swej wiotka, rada nadstawiająca ucha tym, co szumnie o sztuce narodowej, o powinności patriotycznej prawią, dała się porwać ułudnym namowom i zaczęła głośno wołać o teatr narodowy: circenses”.
„Teatra wszędzie pochłaniają olbrzymie sumy, które idą na aktorów, na aktorki, na opał, na światło, na utrzymanie gmachu, na przybory rozmaite: nie ulęknie się tego wszystkiego polskie ubóstwo, choć domu jeszcze nie ma, byle był bodziec rzekomo patriotyczny. Pójdzie na marne polski grosz wdowi, a ani procentu moralnego nie będzie. Nagrodzi nam to sztuka – arcydzieła sceniczne, przede wszystkim swojskie!... Licha pociecha, w której zresztą fałsz się mieści. Gdzie dziś arcydzieła? Czy we Francji? czy we Włoszech? czy w Niemczech? czy w Warszawie? czy we Lwowie? czy w Krakowie? czy w Poznaniu? Ależ tam nikczemne sztuczki, skandale uliczne, prywatne, urągowiska z Kościoła, wyśmiewiska z zakonów, z duchowieństwa, słowem, z chrześcijańskich pojęć naigrawanie się najbezczelniejsze sycą zgłodniałą, spiekłą od żaru niskich namiętności publiczność. Oneć bogacą aktorów i aktorki, ale sztuka – ta zasłania sobie oblicze na widok profanacji, wyuzdanej poniewierki, – dla niej miejsca tam nie ma. Albo bezmyślna niemiecka "Posse", albo bezwstyd francuski zapanowały w "świątyni sztuki". Zepsuta teatrem i dziennikarstwem publiczność nie ma zresztą już zmysłu dla arcydzieł: jeżeli raz tam kiedyś mają przedstawić rzecz jaką np. z Szekspira, trzeba szukać, żeby się spektatorowie (b) zebrali. Jeżeli u nas skandalów wyraźnych nie grają, co rzadko, tedy figliki, na które zaiste nie warto piec się w dusznej atmosferze. A przecież nazywa się to szkołą dla młodzieży, podnietą patriotycznych uczuć, dźwignią społeczeństwa”.
„Występuje znowu na scenę z chwilą "Odrodzenia" – a iż ona "Renaissance" wskrzeszonym jest pogaństwem, i teatr to znamię na sobie nosi. Dziś już zgoła jest tym samym, czym był w dobie swego ostatecznego spaczenia, rozprzężenia, upadku. X. Gaume w godnej powszechnej uwagi książce swojej o Duchu Świętym ("Deo ignoto"), i o jego przeciwniku, teatra wprost zborzyskiem diabelstwa mieni. Tam on święci swoje tryumfy, tam bogiem jest w całym znaczeniu, jak był ongi w posągach, w bałwochwalnicach i w wszelakich dziełach a instytucjach pogańskiego świata. Jeśliby się to zdanie komu przesadzonym widziało, sprzeczać się nie chcemy, odsyłamy do dzieła, a utrzymujemy tyle, że teatr dziś zeszedł na najniższy szczebel upodlenia swojego, że jest szkołą zepsucia pod wszelakim względem. Naprzeciw jakim bądź teoryjkom, wywodom, wzniosłym ideom, krzykom "moralnego oburzenia", stawiamy fakt, a fakt nasze słowa popiera tak silnie, że go niczym obalić niepodobna. Teatr dzisiejszy urąga wbrew wszelkim pojęciom o sztuce, o tendencji moralnej, o szlachetnym zadaniu około budzenia lub krzepienia uczuć patriotyczno-narodowych, uczenia dziejów ojczystych i ojczystego języka, czym wszystkim zasłaniają się prędko ślepi, a bezmyślni jego zwolennicy. Chciano teatrem zastąpić Kościół nawet (Dziennik Poznański!), a bluźniercy nie dostrzegają, że zeń nie ma nic, jeno zepsucie chrześcijańskiej moralności, zawroty w głowach, zaślepienie godne pożałowania, moralna, intelektualna, i jeżeli chcecie, majątkowa ruina”.

Niech na te stwierdzenia światło rzucą fragmenty dwóch innych tekstów.

Pierwszy pochodzi z Popiołów Żeromskiego:
„„- Czy tu myślicie do rana siedzieć? Teatr!
- Prawda – wołano — teatr! Teatr się zaczął. Co żywo! Zbierajcie się. Kończcie! […]
Cała banda z hałasem minęła salony klubu i wypadła na ulicę. Mżył drobny, zimny deszczyk. Ciemności niezgłębione panowały naokół. Nigdzie nie było widać ani fiakrów, ani przewodnika z latarnią, więc całe towarzystwo głośno hałasując ruszyło środkiem ulicy po błocie. Jarzymski chwycił Rafała pod rękę i pociągnął go naprzód:
- Idziemy na teatr…
- Teatr… Czy to tego Bogusławskiego?
- Co pleciesz?!
- A przecież go wszyscy chwalą, co widzieli…
- U was na wsi?
- A no…
- Wiedzże o tym, że tamto jest buda, o której się nawet nie mówi. Dobre to sobie jest dla
stangretów, lokajstwa, łyków i wszelkiej gawiedzi z miasta. Nigdy się z tym nie odzywaj, że chcesz to widzieć, bobyś się finalnie skompromitował. No i mnie przy tej okazji… Idziemy na théâtre de société, do Radziwiłłowskiego pałacu…
- Ależ dobrze! Nie wiem o niczym…
- Trzeba, żebyś wiedział, skoro jesteś między ludźmi należącymi do socjety. I tam chodzi wprawdzie banda Sołtykowska i Sapieżyńska dla pokazania na złość nam swej polakierii, ale główny kontyngens widzów – to motłoch. Uważasz?
- Jeszcze jak!

Drugi pochodzi z książki Poema muzykalne. Studia i operze w Polsce w okresie romantyzmu Aliny Borkowskiej-Rychlewskiej: „Na drodze transformacji między tekstem włoskim a polskim nieco odmienne kształty przybrał przedstawiony w Traviacie świat paryskich kurtyzan, z którego wywodziła się główna bohaterka opery. Tłumaczyć wypowiedzi Violetty, Flory i ich gości zebranych podczas zabawy […] Chęciński sięgnął do określeń nie sugerujących lubieżności tak bezpośrednio, jak czyni to tekst oryginału. Polska Violetta przemawia subtelniej niż Violetta Piavego, w sposobie wysławiania zbliżając się raczej do dobrze wychowanej panny niż do znającej sztukę uwodzenia kurtyzany. Być może ta właśnie cecha przekładu Chęcińskiego – wysubtelnienie owego aspektu dramatu, który najsilniej godził w przyzwyczajenia publiczności oraz budził najgorętsze emocje i oburzenie moralistów – przyczyniła się do większej popularności Traviaty na warszawskiej scenie”.

Z poważaniem,


Marcin Bogusławski



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.