niedziela, 19 marca 2017

WSPÓLNOTA W ODMIENNOŚCI. O RŮŽIČKOVEJ - MAMIE

MAMIE


„Bardzo mało gram Couperina, bo uważam, że ta muzyka nie jest dla mnie. Gdy pewnego razu, komuś to powiedziałam, był oburzony: co z pani za klawesynistka?! Odpowiedziałam mu, że w takim razie żadna. Na początku XX wieku zaszła rewolucja w każdej dziedzinie sztuki. Maszyny stworzyły nowe tempo życia. Ja jestem wytworem XX, a nie XVII czy XVIII wieku. Urodziłam się w XX wieku, palę papierosy, jeżdżę samochodem, latam samolotami. Nie umiem żyć jak w baroku, gdy tempo życia było inne. Podziwiam ludzi, którzy mogą grać dawną muzykę. Jednak gdy wielu mówiło o autentyzmie wykonawstwa, pytałam: jaki autentyzm? Ja jestem autentyczna, bo nikt z nich nie zna kompozytora. Oni nie mogą do niego zadzwonić, by wytłumaczył jak mają grać – ja mogę”
— mówiła Wojciechowi Sitarzowi Elżbieta Chojnacka. A ja nie umiem nie zgodzić się z jej słowami. Nie jestem może aż tak radykalny, ale historyczny nurt wykonawstwa muzyki dawnej uwikłany jest we mnie w sprzeczność. Z jednej strony mówi się o wykonywaniu muzyki dawnej w zgodzie z kanonami właściwymi dla czasów, w których powstała. Z drugiej — otacza się niemal kultem falsecistów, którzy wykonują partie pisane w baroku dla kastratów, zastępowanych przez kobiety, albo nagminnie używa stroju równomiernie temperowanego, estetycznego standardu naszych czasów, który w dobie Bacha postrzegany był inaczej. Przykładowo: „Użycie przez Bacha terminu Andreasa Werckmeistra «dobrze temperowany» — twierdzi Christoph Wolffe —wskazuje, że był zwolennikiem nieco zmodyfikowanego sposobu strojenia ze «wszystkimi tercjami podwyższonymi», pozwalającego na grę we wszystkich dwudziestu czterech tonacjach bez utraty cech charakterystycznych poszczególnych tonacji — co ma miejsce, gdy oktawa podzielona jest na absolutnie równe półtony (to, co współcześnie stało się standardem, było ówcześnie uważane za poważny minus)”. 

Osobną kwestią pozostaje poznawczy dostęp do przeszłości. Nie sądzę, by poza przekazem ideologicznym, był jeszcze sens o mówieniu, że dociera się do jakiejś obiektywnej przeszłości „samej w sobie”. Tak różni teoretycy, jak Hans-Georg Gadamer (hermeneutyka), Hayden White (pisarstwo historyczne z jego retorycznością), Frank Ankersmit (dyskurs pamięci i świadectwa) czy Chris Lorenz (realizm bardziej wyrafinowany, resp. „realizm wewnętrzny”) pokazali na różne sposoby, że przeszłość uobecnia się w perspektywie naszych przedsądów, współczesnych wartości, w korelacji z nami jako podmiotami stawiającymi pytania, rozumiejącymi. Nurt wykonawstwa historycznego lepiej lub gorzej przyswaja sobie tę lekcję i nabywa świadomości, że sensy, które znajduje w dawnych traktatach muzycznych, że informacje, które wydobywa z ikonografii etc., uobecniane są zawsze w horyzoncie naszej współczesności. Ale — o paradoksie — wciąż pokutuje przekonanie, że wykonawstwo historycznie poinformowane jest lepsze, bardziej właściwe. W ten sposób wiąże się wskrzeszanie tradycji ze sprzecznym wobec tego gestem modernizacji, w którym choćby tradycję romantyczną czy sposoby gry z lata 40, 50 czy 60 XX wieku traktuje się jako przestarzałe, wymagające zastąpienia pomniki, słuchane co najwyżej w ramach „konwentu seniorów” (termin z Płytowego Trybunału Dwójki).

Sam stawiam na pluralizm. Cieszę się, że o wykonawstwie muzyki dawnej wiemy więcej, ale akademizm znacznej części wykonań mnie nudzi. Z Bachowskich Partit na skrzypce solo najchętniej słucham Sirkki-Liisy Kaakinen-Pilch i Lucy Van Dael, obok Henryka Szerynga i Arthura Grumiaux. Z klawesynistów cenię Mahana Esfahaniego, który z niezrozumiałych dla mnie powodów przepadł w Trybunale Dwójski z Wariacjami Goldbergowskimi. Ale namiętnie słucham też Wandy Landowskiej, nie stronię od Aimée van de Wiele, mimo że znajomi fani „baroku historycznego” patrzą na mnie z politowaniem.

Do moich ukochanych artystek należy także Zuzana Růžičkova. Z okazji jej 90. Urodzin Erato/Warner opublikował box (20 płyt ) z jej nagraniami Bachowskimi, które ukazały się na vinylach w latach 70. minionego stulecia. Pisząc o tym wydawnictwie nie uniknę spraw prywatnych, wręcz intymnych. Box zamówiłem przed planowaną operacją Mamy i razem cieszyliśmy się, że będziemy słuchać Bacha po Jej powrocie do domu. Stało się jednak tak, że ze szpitala wróciliśmy do domu i płyty Růžičkovej towarzyszyły na przez dwa tygodnie dzień w dzień, do momentu kolejnej podróży do szpitala, z której Mama już nie wróciła. Pierwszym krążkiem, który włożyłem do odtwarzacza, była płyta dziewiętnasta z sonatami na skrzypce i klawesyn. Růžičkovej towarzyszy na niej Josef Suk. Oboje daliśmy się uwieść temu wykonaniu — Suk gra bowiem z niezwykłą wrażliwością emocjonalną i niezwykłym wyczuleniem na kolor. Gra zresztą na jednym oddechu z Růžičkovą. Później słuchaliśmy sonat na violę da gamba i klawesyn, tutaj w wersji wiolonczelowej. Mama chciała posłuchać ich w zestawieniu z gambą i uznała, że Pierre Fournier w niczym nie ustępuje jej zdaniem wersji wiernej oryginałowi. Zachwyciła nas także reszta płyt. Osoby, które mnie znają, wiedzą, że widzę muzykę w kolorach. Zapewne dlatego czuję tak niesamowitą wspólnotę duchową z Růžičkovą, dla której aspekt kolorystyczny wykonywanej muzyki jest jednym z pierwszoplanowych elementów (doskonale słychać to w sposobie registracji. Nie ma też w tych wykonaniach cienia akademickiej sztywności. Jak pisze w zamieszczonym w książeczce do boxu eseju Esfahani (uczeń Růžičkovej), ona nigdy nie mówiła, że baroku artykulacja czy tempo zawsze realizowane były w taki to, a taki sposób. Na pytania studentów nigdy też nie udzielała szybkich odpowiedzi. Esfahani pisze, że rozmawiając o robiła odniesienia do antycznego dramatu czy poetyki Rilkego. A lekcje z nią skupione były na muzyce jako czystym dźwięku w opozycji do muzyki traktowanej jako system semiotyczny czy symboliczny (luźny przekład). Myśląc o artykulacji i frazowaniu w duchu „neoplatońskim”, dając im priorytet wobec myślenia o muzyce baroku przez perspektywę słów, Růžičkova budowała swój niepowtarzalny język, który fascynuje mnie bardziej niż zdecydowana większość poprawnego grania w duchu „wykonawstwa historycznie poinformowanego”. Przyznaję też, że dawno nie widziałem Mamy tak zachwyconej, jak przy słuchaniu tych płyt, choć kochała muzykę i słuchała jej dużo. Ten zachwyt, cząstka Jej ducha, pozostał dla mnie na zawsze wśród kreacji Růžičkovej i jej partnerów (na płytach gra także Jean-Pierre Rampal). I ilekroć ich słucham, obecność Mamy staje się wręcz namacalna.

W moim głębokim poczuciu ten box warto mieć na półce. Chyba, że jest się dogmatycznym wielbicielem domniemanego postępu pod sztandarem wskrzeszania tradycji.
  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.