sobota, 8 października 2016

KSIĘŻNA NIE TAKA WIELKA


Wielką Księżnę Gerlostein przywrócili scenom Laurent Pelly (reżyseria) i Marc Minkowski. W firmowanej przez nich produkcji przywrócono bowiem stronice, wyrzucone z dzieła przez, jak pisze Piotr Kamiński, zapobiegliwego Offenbacha. A że realizacja ta jest udana artystycznie, trudno nie traktować jej jako ważnego punktu odniesienia. Pelly pokazał, że dla realizacji Księżnej dobrym kluczem nie są pseudo-kabaretowość i mało wyrafinowany żart. Tytuł ten wystawić można prostymi środkami, byle były estetycznie spójne i pozwalały poszczególnym śpiewającym aktorom na zbudowanie pełnokrwistych postaci. Tego ostatniego brakowało mi wczoraj na przedpremierowym pokazie Księżnej w łódzkim Teatrze Muzycznym.

Piotra Bikonta cenię, tym razem jednak nasze wyobraźnie nie spotkały się. Spektakl jest dla mnie niespójny — rozchodzą się akt I i akty II oraz III. Dwa ostatnie mają elementy spinające je estetycznie, pierwszy od nich odstaje. W sumie jedyną klamrą zbierającą wszystko razem jest kolor, ale przyznaję, że dominanta fioletu także mnie nie przekonuje. Monotonny i przewidywalny jest ruch sceniczny. Dramaturgicznie niezrozumiała jest dla mnie pary tancerzy, którzy według informacji w programie mają być duchami przodków — niestety, reżyser i choreografka (Dorota Jawor-Przybyszewska) nie zadbali, by stworzyć tu jakieś wiarygodne postaci. Można także zastanawiać się, czy spektakl poprowadzony jest tak, by sprzyjać śpiewowi. Mam co do tego wątpliwości. Pewnie dlatego śpiewacy posługują się mikroportami. Nie umiem bronić takiej praktyki, ale i tak nie wszyscy byli dobrze słyszalni. Wiele przyjemności sprawiły mi za to kostiumy.  Żeby jednak uniknąć posądzenia o brak dystansu (z kostiumografką Zuzanną Markiewicz łączą mnie więzi przyjacielskie) dodam, że może warto by w akcie I bardziej zróżnicować kostium Księżnej i dam dworu.

Brava należą się z całą pewnością Elżbiecie Tomali-Nocuń, której udało się zbudować spektakl muzycznie spójny i przekonujący. Brakowało mi wprawdzie bardziej selektywnego brzmienia poszczególnych sekcji (nie zawsze też przekonujące były dla mnie proporcje brzmienia), pokazania ażurowości, lekkości i blasku, co wspaniale zrobił Marc Minkowski. Problemy mam natomiast z wokalną stroną spektaklu. Po pierwsze, mimo że Księżnę grano po polsku, wielu fragmentów zwyczajnie nie dało się zrozumieć. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego współcześnie dykcja śpiewaków szwankuje tak często. Małgorzata Długosz (Księżna) swobodnie poruszała się między rejestrami, nie mając problemów z dźwiękami piersiowymi. Momentami jednak kontrasty barwy były zbyt duże, brakowało mi także w jej głosie blasku (a niekiedy i mocy), które miały takie Księżne jak Regine Crespin czy Felicity Lott. Inna sprawa, że w jej głosie czuć było zmęczenie — zastanawiam się poważnie czy rozkład prób pozwolił artystom wypocząć przed spektaklami. Ze względu na to przypuszczenie nie będę czepiał się innych kwestii. Szymon Jędruch dobrze wszedł w rolę Księcia Paula. 

Najbardziej podobał mi się Paweł Erdman jako Generał Bum. Stworzył żywą i naturalną postać, nie było problemu ze zrozumieniem tekstu, z aktorskim zacięciem prowadził dialog. Pokazał też kawał ładnego głosu. Po nim wyróżnię Dominika Ochocińskiego jako Barona Groga. Zupełnym nieporozumieniem z kolei jest powierzenie roli Wandy Joannie Jakubas. Piszę to z bólem, ale dawno nie słyszałem głosu o tak brzydkiej barwie, nosowej emisji, do tego "ugrzęźniętego" gdzieś w gardle. Jej sopran kolorystycznie odcinał się od pozostałych artystów, wprowadzając dysonans. Artystka ma też kłopot z dykcją — w wielu momentach bardzo trudno było zrozumieć podawany przez nią tekst. Co ciekawe, w nagraniach sprzed wielu lat jej głos brzmi ciekawiej. 

Spektakl przyjęto z aplauzem. I jak sądzę, będzie on sukcesem łódzkiej sceny.

Jacques Offenbach
Wielka Księżna Gerolstein

Teatr Muzyczny w Łodzi
spektakl przedpremierowy, 7 października 2016 r.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.