wtorek, 4 sierpnia 2015

AUTORYTET, RYNEK, SZTUKA

Zbiór tekstów Andrzeja Chłopeckiego Muzyka wzwodzi. Diagnozy i portrety powinien stać się lekturą obowiązkową dla odpowiadających za kulturę władz samorządowych i centralnych, dla dyrektorów placówek artystycznych, kuratoriów oświaty, melomanów… Książka to umożliwia kontakt z krytyką muzyczną i refleksją nad muzyką bardzo wysokiej próby. Ponadto Chłopeckiemu udaje się pokazać symptomy choroby, które trapią kulturę we władaniu kapitalistycznej gospodarki rynkowej.

Często słychać u nas tęsknotę za autorytetami. Ponoć ich brak powoduje patologie społeczne, nie ma bowiem komu wskazywać, co dobre a co złe. Moje odczucia są inne. Mam mianowicie wrażenie, że w określonych obszarach życia społecznego autorytetów mamy za dużo. A ich rola nie jest bynajmniej twórcza, inspirująca, pobudzająca. Autorytety te traktujemy raczej na zasadzie świętych krów – błogosławimy wszystko, co robią, a wszelką krytykę uznajemy za napaść na narodowe świętości.

Ilustracją tej tezy może być zresztą casus samego Chłopeckiego, który odważył się poddać krytyce koncert fortepianowy Krzysztofa Pendereckiego. W reakcji na jego tekst zagrano larum, wysyłano wymierzone w niego listy (sygnowane choćby przez Ewę Podleś i Jerzego Marchwińskiego), przez prasę przetoczyła się dyskusja czy Chłopecki mógł i czy tak się godzi. Tak jakby na swoim koncie nie miał on wielu bardzo pozytywnych tekstów o Pendereckim. I tak, jakby pozycja Pendereckiego chroniła go przed estetycznymi wpadkami.
No właśnie – problemem jest tu chyba pozycja Pendereckiego, kreowana PRowo przez jego żonę i mierzona między innymi współczynnikami rynkowymi – ilością nagrań, koncertów, nagród. Penderecki doskonale sprzedał się jako towar, przekształcając się w markę, która zajmuje górne półki na hipermarketach sztuki. Nie wolno jej więc bezkarnie krytykować. Odczułem to swego czasu na olimpiadzie muzycznej, gdzie większość poznanych osób żywiła narastające wątpliwości co do kolejnych utworów Pendereckiego, ale poza kuluarami nie chciała o tym mówić. Za mocno uwierzyliśmy kompozytorowi, który zbudował „sobie obraz jedynego sprawiedliwego, który zażenowany przebywaniem w gronie biegających z jednego festiwalu nowej muzyki na drugi starzejących się arywistów w krótkich spodenkach, postanowił spoważnieć i nie widząc recepty na zbawienie świata XX-wiecznej muzyki, ów świat opuścić”. Kupując PRowy towar prześlepiliśmy też, że „W wyjątkowości swej postawy estetycznej Penderecki nie jest wbrew pozorom butnie osamotniony, lecz konkuruje z wieloma postawami podobnie wyjątkowymi”.

Nieco podobnie funkcjonuje chyba Ewa Michnik, która swą niekwestionowalną pozycję dyrektorki opery i dyrygentki zbudowała w oparciu o operowe mega-widowiska. I tu element rynkowy gruntuje autorytet – przyciąga sponsorów, podróżujących melomanów. Kreuje towar nie mający w Polsce swojego odpowiednika. O ile zaś ma odpowiedniki na Zachodzie, o tyle tym bardziej warto nie kwestionować jego wartości – stanowi bowiem szansę na wolnorynkowe konkurowanie z zagranicą. Trudno zatem oczekiwać, że w mejstrimowej prasie pojawią się recenzje krytyczne, choć takie pojawiają się na blogach uznanych krytyków (vide Dorota Kozińska i jej tekst o Latającym Holendrze Ryszarda Wagnera). Niespecjalnie podnosi się także kwestię swoistej kariery Bogusława Szynalskiego, którą robi pod auspicjami żony. Swoistej, bo trudno uznać głos Szynalskiego za urodziwy. Jego technikę wokalną za nienaganną. Nijak nie da się w nim także widzieć śpiewaka rozumiejącego choćby „wagnerowski styl”. 

Ilustracją dla mojej tezy może być także kreowanie na autorytet wokalny Aleksandry Kurzak. W zapowiedzi Jej koncertu z Krzysztofem Cugowskim można przeczytać: „Aleksandra Kurzak to światowej sławy, absolutnie najlepsza polska śpiewaczka operowa. Regularnie występuje na najważniejszych scenach i estradach świata, takich jak: Metropolitan Opera w Nowym Jorku, La scala w Mediolanie czy Covent Garden w Londynie.
Jako pierwsza Polka w historii wokalistyki podpisała ekskluzywny kontrakt z firmą fonograficzną DECCA i w sierpniu 2011 roku ukazała się jej pierwsza solowa płyta Gioia!. Następnie ukazała się płyta Bel Raggio z ariami Rossiniego oraz Hej Kolęda! z najpiękniejszymi polskimi kolędami. Jej płyty zdobywały tytuły Platynowej i Złotej Płyty.
Bardzo rzadko można ją podziwiać na polskich scenach, tym bardziej jest to niesamowita okazja, usłyszeć ten anielski głos i to w mieście z którego pochodzi i z którym jest duchowo związana.” 
Absolutnie najlepsza dzisiaj czy w ogóle? Jeśli w ogóle, jak rękawa mogę posypać nazwiska śpiewaczek, które cenię wyżej. Z kolei dlaczego kontrakt z Deccą ma być tu argumentem za absolutną najlepszością? Może lepiej mówić o klasie nagrać? O Teresie Żylis-Gara i Wiesławie Ochmanie nagrywających pod Herbertem von Karajanem, o Stefanii Toczyskiej i jej nagraniowych związkach z Colinem Davisem, Riccardo Mutim itd. itp.
Nie kryję, że sam do entuzjastów Kurzak nie należę. W jej kreacjach brak mi osobowości, wszystko, co śpiewa, wydaje mi się jednakie. Niezłe technicznie, śpiewane ładną barwą i puste w środku.

Symbolicznym punktem zwrotnym w urynkowieniu sztuki stało się u nas Requiem Zbigniewa Preisnera. Bezpardonowo pisał o tym właśnie Chłopecki pokazując banalność harmonii, ubóstwo inwencji melodycznej, gest bliski disco-polo. A jednocześnie PR reklamujący Requiem jako szoł na skalę globalną, któremu przyklasnęli wytrawni artyści.
W takim kontekście doprawdy trudno się dziwić, że władze stawiają na takie rządzenie placówkami kultury, w których sprzedaje się towar. Grać mniej, unikać tytułów niechodliwych, muzykę najnowszą omijać na kilometr, racjonalnie redukować zespół – oto wytyczne. Dzięki którym każdy zespół, bez względu na ostrość konfliktu z metodą zarządzania, będzie musiał przegrać.


Drugi ważny wątek diagnozy Chłopeckiego dotyczy edukacji artystycznej. Słusznie zżyma się on, że brak słuchu dotyka co najwyżej 2% społeczeństwa. Dla reszty jest wygodną wymówką, by nie próbować poznawać, słuchać, rozumieć. Podobnie jest chyba w innych obszarach sztuki, które potrafimy jako Polacy oprotestować nie widząc. Z góry dekretując, co jest wartościowe, a co nie jest. Ale tej sytuacji nie da się zmienić „na własną rękę”, wymaga ona raczej zmian systemowych. A więc rzetelnej edukacji artystycznej w szkołach publicznych, które kształtować będą umiejętność odbioru sztuki i jej oceny w oparciu o argumenty. Tyle tylko, że łatwiej fundować społeczeństwu popularne koncerty gwiazd-towarów. Poczucie, że obcowało się z wielką sztuką, da przecież satysfakcję. A pozwoli zaoszczędzić pieniądze (etaty) i czas (kształtowanie programu, nauka). Wszyscy powinni być więc zadowoleni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.