poniedziałek, 6 października 2014

NIŻYŃSKI I BALET

Niezbyt często trafiam na książki, które są dla mnie wyzwaniem, prowadzącym do przemiany myślenia (czyli nawrócenia, metanoi). Nie sposób zatem się dziwić, że doskonale je pamiętam, a pamięć o zmianie jest dla mnie czymś nienazywalnym, intymnym i czułym. 
Nie zawsze dowiaduję się z nich czegoś faktograficznie nowego, novum stanowi język, obrana perspektywa, odmienność od tego, co dominuje tu i teraz. Tak mam właśnie z biografią Wacława Niżyńskiego spisaną przez Lucy Moore. To książka dla mnie niezwykła. I - biorąc pod uwagę popularność Niżyńskiego w polskim teatrze dramatycznym - zaskakująca. Dziś bowiem zajmujemy się na scenie pokiereszowaną psychiką Niżyńskiego, symulujemy jego obłęd, do granic możliwości eskalujemy napięcie, niekonsekwencje, dramatyczne przeskoki. Niżyński w perspektywie Moore jest na pewno postacią tragiczną, ale jej wywód nie popada w psychologiczną przesadę. Bo i nie psychologia jest tu ważna. Ważna jest sztuka -  niedopasowanie i rozstrojenie Niżyńskiego to kwestia "nadczłowieczeństwa", egzystencjalnie odczutego piękna, braku kompromisu wobec przejmującej balet rozrywki. Moore nie tropi schizofrenii, ale stara się zrozumieć człowieka. Może dlatego to właśnie jej - a nie np. Kamilowi Maćkowiakowi - udaje się pokazać głęboki, arcyludzki, czyli także bogoczłowieczy, sens Dzienników Niżyńskiego.

Ta biografia jest nie tylko świetnie napisana, ale bardzo dobrze skomponowana. Jej zasadniczą część stanowi - rzecz jasna - opowieść o dziejach Niżyńskiego. Autorka wyśmienicie oddaje ducha czasu, jej język jest plastyczny i bardzo "sensualny". Unika przy tym przesady, przeładowania szczegółami. Doskonale wyważyła także proporcje między swoim tekstem, a przywoływanymi dokumentami. Szczęśliwie dla czytelnika, wywód biograficzny uzupełniony jest narracją "osobistą". Książkę kończą bowiem dwa szkice całkowicie autorskie. Pierwszym jest Divertimento, czyli zarys-scenariusz baletu o Niżyńskim. Drugim jest komentarz do biografii, w którym Moore opisuje to, jak widzi Niżyńskiego, jak ocenia Diagilewa, jak pojmuje balet i miejsce Niżyńskiego w historii tańca i choreografii. 
"Niżyńskiego z jego pracą - pisze - wiązała namiętność, całkowicie identyfikował się ze swoją sztuką. Był inny w każdej roli, w każdej pogrążał się całkowicie i bez żadnej modnej po wojnie ironii czy dystansu [...]. Być może dzisiaj najbardziej możmy zbliżyć się do Niżyńskiego, patrząc na różne fotografie reklamowe, na których intensywność jego spojrzenia i namacalność obecności są tak potężne, że niemal zapomina się, iż patrzy się na zdjęcie. [...] Krytyk tańca Edwin Denby napisał, że na tych zdjęciach pozy Niżyńskiego nigdy nie są ekshibicjonistyczne". A mimo to - to już cytat z Denby'ego - "Nieruchome zdjęcia Niżyńskiego mają w sobie więcej życia niż tańce widziane obecnie na scenie". Może życie i ruch, wybuchające w statycznej fotografii biorą się z tego, że Niżyńskiego nie interesowała przeszłość, ale chwila obecna. Sam pisał, że nie interesuje go to, co było, dlatego że żyje. Taniec, ruch, ale także muzyka (zapomina się, że Niżyński głęboko rozumiał i kochał muzyczną awangardę swoich czasów) powinny odsłaniać prawdę o człowieku zanurzonym w historii. Powinny być szczere szczerością na miarę czasów, w których się żyje. Przeszłość jest zbyt często estetyczną ucieczką, która daje emocjonalne zadowolenie, ale odgradza od teraźniejszości.


Mało piszę o balecie. Bo - przyznaję to bez bicia - niezbyt często wychodzę ze spektakli szczerze poruszony. Książka Moore uświadomiła mi dlaczego - dlatego że mój odbiór tańca jest odbiorem "poNiżyńskim". W balecie szukam wymiarów, które Niżyński otworzył swoją sztuką i w tym sensie sądzę, że choć balet jest sztuką szczególnie ulotną, a dowody na wielkość Niżyńskiego mamy nikłe (nie ma już ludzi pamiętających go na scenie), Niżyński wciąż żyje w balecie i poprzez balet. Jako punkt odniesienia, a dla mnie - narastającej tęsknoty.

"Eksperyment w dziedzinie kompozycji jest koniecznością oczywistą dla każdego artysty tworzącego - pisał Witold Lutosławski. - Zmusza go do tego uczucie znużenia środkami wyrazu. Potrzeba stałego ich odświeżania. Tylko narcyzm, rozlubowanie we własnej sztuce może tę naturalną skłonność powstrzymać, co oczywiście odbija się fatalnie na rezultatach". Pogląd ten rozciągam na całą sztukę. I poprzez jego pryzmat widzę Niżyńskiego, który być może był egotykiem, ale nie był narcyzem. Szukał, eksperymentował, by poprzez sztukę odsłonić tkwiącą u korzeni życia prawdę egzystencjalną. Gdy patrzę dziś na rekonstrukcje choreografii do Święta wiosny myślę sobie, że udało mu się niemożliwe. To znaczy pokazywał to, co aktualne i teraźniejsze, ale bez popadania i ideologię, agitację, propagandę. Jego sztuka opowiada o realnym świecie, a nie jest politykierska, dosłowna, doraźna. 

zdjęcie za lodz.gazeta.pl
Nie wiem, czy Państwo też tak mają, ale moment, w którym dostrzegam na scenie artystę, budzi we mnie zaufanie, radość, ekscytację. Z jakąś niecierpliwością przyglądam się rozwojowi takiej osoby, zakładając, że na naszej drodze rzeczą ludzką jest także się mylić. Bo nie pomyłki są problemem, tylko brak szczerości. Tak podekscytowany wyszedłem z łódzkiego baletu Eugeniusz Oniegin. "Dominik Senator zachwycił mnie jako Leński, nie tyle tańcząc, ile tworząc tańcem kreację osoby bogatej charakterologicznie. Jego mimika, gest, spojrzenie i oczywiście taniec pełne były wyrazu, znaczeń. Scena - nazwijmy ją umownie - pojedynku z Onieginem, szalenie tragiczna, zapadła mi głęboko w pamięć. Była to kreacja stricto sensu. (Szkoda, że nie zawsze miał korzystny kostium, choćby w pierwszej scenie brak pasa nadawał jego ciału niewiarygodne, zdeformowane proporcje)" - napisałem po tamtym spektaklu na blogu. Jednoznacznie obdarzając tego artystę zaufaniem. Nawet gdyby miał błądzić. 
Poprzez książkę Moore lepiej rozumiem tamten moment. Moment, w którym odrodziła się we mnie nadzieja na to, że w Łodzi balet znów stanie się żywy. Jest tak dlatego że na scenie nie zobaczyłem tylko tańca, ale szczerą aktorską kreację, która - w pudrze XIX wieku pokazała zupełnie aktualną prawdę o człowieku. Senator dokonał czegoś wielkiego - nie użył baletu, by uwolnić duszę z ciała, ale użył ciała, by nasycić je duszą. A to znaczy, że testament Niżyńskiego jest ciągle żywy. I niezmiennie aktualny.


_____
Z recenzenckiego obowiązku muszę odnotować niekonsekwencję w edycji indeksów przypisów - raz umieszczane są przed kropką, raz po kropce. Zdecydowanie bardziej rozpowszechnionym tytułem baletu Manuela de Falli jest także Trójgraniasty kapelusz, można więc było ją zachować.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.