czwartek, 30 stycznia 2014

Z LISTÓW POLIAMORYSTY

Drogi Bruno,
dawno nie pisałem o poliamorii, tym bardziej ostatnia rozmowa między Tobą a Katarzyną Michalczak zdopingował mnie do skreślenia kilku słów. 
Pierwsze z nich to - dziękuję. Dziękuję za Twoją ideowość i szczerość, które w dobie nie najlepszej dla poliamorii koniunktury sprawiają, że wciąż wracasz do tego tematu pokazując, że pod tym samym słowem kryć się mogą zupełnie różne pojęcia - jedne szlachetne i godne uwagi, inne godne krytycznej refleksji, jeszcze inne godne demaskacji i odrzucenia. 
Dlaczeo pisze o kiepskiej koniunkturze dla poliamorii? Ano dlatego że, w moim odczuciu - uwikłana jest ona w dwa typy opowieści, które więcej zaciemniają niż mówią. Pierwszy z tych typów to oczywiście opowieści w stylu Dariusza Oko, dla którego jakakolwiek wolność w stanowieniu o postawach, uczuciach czy emocjach jest zagrożeniem dla świętych reliktów przeszłości. Drugi typ to swoista "lewicowa moda", dla której poliamoria jest narzędziem uprawiania polityki i ubierania w piekne słowa frywolnej i niezobowiązującej mody na intensywny, niemonogamiczny seks. Pewnie to uproszczenie, ale wielu moich znajomych z alergią reaguje już na samo słowo - dla nich poliamoria skojarzona jest z hispterskością i nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnością, głębią, morlanością i życiowa postawą. Modę tę dobrze podchwyciły media, niby zajmując się poliamorią, a tak na serio zamiast miłością zajmując się właśnie wielopartnerskim seksem, przyjemnością, przekraczaniem tabu.

W swoim liście chciałbym podzielić się z Tobą moimi dwoma niepokojami.

Pierwszy wiąże się z tekstem o znamiennym tytule Poliamoria nas wyzwoli? Bez względu na intencje i inspirujące wątki tego tekstu już sam tytuł wydaje mi się nietrafiony. W moim odczuciu poliamoria nie jest strategią mającą na celu wyzwalanie kogokolwiek i czegokolwiek - miłość bowiem nie jest narzędziem politycznej czy społecznej strategii, ale źródłem czy podstawą, z której mogą wyrastać takie a nie inne działania, praktyki życiowe, w tym oczywiście także praktyki społeczno-polityczne. Dla mnie warunkiem miłości, którą - z powodu dominującej tendencji do rozumienia jej jako nuklearnego związku - możemy nazywać wielomiłością, jest właśnie wolność. Ale nie wolność konsumpcji czu użycia, w której innych sprowadza się do roli narzędzia, a nie celu, ale wolność odpowiedzialna, szanująca odmienność i autonomiczność innych. W tym też sensie poliamoria nie jest dla mnie środkiem emancypacji, ale efektem oświecenia, o ile przez oświecenie rozumieć za Kantem umiejętność racjonalnego - teoretycznego i praktycznego, etycznego - kierowania samym sobą. O taką poliamorię upominał się choćby Michel Foucault, wracając do starożytnego ideału przyjaźni, pokazując, że dojrzały człowiek wchodzi w zaangażowane relacje, które nie muszą się wykluczać, ale które muszą być odpowiedzialne. 

Drugi wiąże się bezpośrednio z Waszą rozmową. To, co mnie niepokoi, to przekonanie, że właściwą perspektywą mówienia o możlwiości zaangażowanych relacji poliamorycznych jest psychologia czy neuropsychologia. A także teza, że kulturowo nie posiadamy wzorców relacji więcej niż dwuosobowych.
Nie odmawiam wartości ani psychologii, ani neuropsychologii. Uważam jednak, że poza nimi dla rozświetlania tego, czym jest (wielo)miłość potrzebne są także, a może przede wszystkim, perspektywy antropologii kulturowej, kulturoznawstwa czy filozofii. Dzięki nim możemy lepiej zrozumieć, jak za jednym słowem "miłość", kryją się bardzo różne światy. Możemy pokazywać, które z tych światów i dlaczego akurat te przyjmuje jako narzędzie rozumienia psychologia. Możemy odsłaniać kontekst relacji nuklearnych, możemy w końcu pokazywać historyczne i literackie przykłady takich miłosnych związków, które poza perspektywę nuklearności wykraczały. Jak sądzę, potencjał tekstów Charles'a Fourriera, Platona, Foucaulta i wielu innych jest tym rodzajem energii, który raczej rozsadza kategorie psychologii i wskazuje na pewne "poza", które dla myślenia o miłości i życia miłością może okazać się kluczowe, przynajmniej jako element samorozumienia.
Właśnie - samorozumienia. Mój niepokój związany ze zbyt łatwym odsyłaniem fundamentalnych aspektów poliamorii do psychologii wiąże się z tym także, że każda nauka stosowana uprzedmiatawia to, co bada, patrzy na swój przedmiot niejako "z zewnątrz". A miłość jest elementem naszego samookreślenia i samorozumienia, które to akty są - w moim odczuciu - początkiem filozofowania.

Nie bierz moich słów dogmatycznie. Są one tylko głosem w dialogu, czy raczej w polilogu. Są także wyrazem mojego doświadczenia, ważnego o tyle, o ile w miłości ważne są wszelkie sposoby jej doświadczania.
Z ciepłymi myślami,

Marcin 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.