czwartek, 3 października 2013

O PRACY, HUMANISTYCE, TEATRZE WIELKIM W ŁODZI. I O TYM, ŻE CHYBA NIE JEST DOBRZE

Przygotowanie nowego kursu jest zawsze przygodą - przygodą brnięcia przez myśli i teksty, które należy sobie przypomnieć, niekiedy na nowo odkryć, być może zmienić o nich zdanie...
Elementem przygody tegorocznej są dla mnie ekonomiczne poglądy Davida Hume'a. Jak to u niego - pokazane z maestrią, acz lekko, z przerażająco precyzyjną znajomością ludzkich zachowań i potrzeb, a bez apodyktyczności.

Na długo przed pojawieniem się pokomplikowanych medom mikro- i makro-ekonomii; na długo przed wejściem na agorę ekonomicznych tytanów, jak Balcerowicze i Rostowscy, pokazywał Hume prawdy nadzwyczaj proste, nie ubrane w język PRu czy erystycznej przebiegłości. Za to inspirujące i niezakłamane, czyli podatne na rzetelną dyskusję, choć ja zamiast dyskutować raczej się z nimi zgodziłem.

Hume pisał, że tym, co aktywnie kieruje naszym życiem, są emocje i pragnienia, budząc w nas nie tylko chęć działania (ewentualnie wpędzając w marazm), ale także odpowiadając za jego moralny wymiar. Twierdził, że praca nadaje życiu człowieka sens, że "przyczynia się do kształtowania wartości moralnej jednostki oraz zdrowego porządku społecznego". Uważał, iż wartość pracy wykuwa się w jej związku z rozrywką i odpoczynkiem, nadającym smak naszej aktywności zawodowej. 

Dobrze pomyślane państwo stawia na pracę jako drogę rozwoju ekonomicznego. Jego rządcy wiedzą jednak, że nie każda praca przynosi porządane efekty. Aby tak było praca "nie może mieć charakteru represyjnego i dehumanizacyjnego. Pracujący nie powinni odczuwać, że pracują z niskich pobudek, dla samego przeżycia".
Dobrze pomyślane państwo angażuje obywateli w pracę, która przynosi owoce. Organizuje także czas tak, by owoce te można było konsumować, by pracujący mógł odpocząć, rozerwać się, by miał swobodę w kształtowaniu własnych zainteresowań i miejsce w życiu na kontakty z bliskimi.
Dobrze pomyślane państwo niweluje duże dysproporcje między społecznymi klasami. Choć Hume nie był egalitarystą wiedział przecież, że "Zbyt wielka dysproporcja między obywatelami osłabia każde państwo. Wszyscy, na ile to możliwe, powinni otrzymywać za swą pracę tyle, by móc zaspokajać wszelkie konieczne potrzeby i korzystać z wielu wygód życiowych" [Hume, Eseje polityczne].

Chyba że chce się kierować państwem depresyjnym, naznaczonym marazmem, nietwórczym, w którym obywatelom brak energii do kreatywnego działania i w którym stopniowo rośnie poziom agresji.

***
Jak u nas jest, każdy widzi. Choć w ramach pluralizmu mamy szansę wyboru między obrazami społecznego życia. 
Z jednej strony jest obraz konsekwentnie promowany przez rząd Donalda Tuska - z rosnącym PKB, wyjściem z kryzysu, wspieraniem gospodarki, szeregiem spektakularnych sukcesów, zagrożenia ze strony związków zawodowych i nieuczciwym wypominaniem sukien kupowanych żonie za publiczne pieniądze.
Z drugiej strony jest obraz człowieka z ulicy, który miesiącami nie może znaleźć pracy (szkoda, że nie robi się badań nad zwiększeniem pacjentów w poradniach zdrowia psychicznego, których problemy wynikają z sytuacji zawodowej), któremu nie starcza na życie od pierwszego do pierwszego, który - wbrew zapisom konstytucji - nie ma równego i sensownego dostępu do usług medycznych. Tematów jest tyle, że można by nimi obsłużyć doktorat i habilitację. Myślę, że wszyscy je znamy.
Dziś doszedł jednak jeszcze jeden temat - oficjalnie zdiagnozowany ejdżyzm. 
Zatrważający tekst na ten temat opublikowała dzisiejsza Gazeta Prawna.
Czytamy w niej:
"Polska nie jest krajem dla starszych ludzi. Dla młodych zresztą też. W dwóch prestiżowych rankingach: przygotowanym przez ONZ Global Age Watch (GAW) i opracowanym przez Światowe Forum Ekonomiczne Human Capital Index (HCI), nasz kraj plasuje się w okolicach Sri Lanki i Urugwaju.

W pierwszym zestawieniu porównano państwa pod kątem jakości życia osób powyżej 60. roku życia. Polska jest pod tym względem na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej. Drugie mówi o tym, jak poszczególne rządy dbają o rynek pracy i zapewnienie obywatelom dostępu do edukacji, wymiaru sprawiedliwości, infrastruktury i służby zdrowia. Polacy zajmują w nim dopiero 49. miejsce. To jeden z najgorszych wyników, jeśli chodzi o państwa zachodnie. O rozwój kapitału ludzkiego lepiej dbają nawet Kazachstan (45. miejsce) i Tajlandia (44.). Najbardziej niepokojące są dane dotyczące jakości życia seniorów. Z 91 ujętych w rankingu krajów Polska zajęła dopiero 62. miejsce – między Wenezuelą a Kirgizją.
***
Zapewne międzynarodowych (i lokalnych) badań nie da się spacyfikować na poziomie działań rządu. Choć nie należy zapominać, że rząd Tuska jak żaden inny dąży co i rusz do ograniczenia dostępności informacji publicznej. Dokonuje także niezwykłych manipulacji w komentowaniu badań. Warto przypomnieć, że jedno z nich pokazało klęskę promowanych przez Ministerstwo Nauki kierunków zamawianych - ich absolwenci z trudem odnajdywali się na rynku. Inaczej niż (dla przykładu) absolwenci filozofii. Dane te nie mogły się spodobać, podważały bowiem zdecydowanie antyhumanistyczny kurs tego rządu, zostały więc odpowiednio skomentowane a kurs podtrzymany. Jego efekty widać dobrze także w Łodzi. 
Posłużę się dwoma tylko przykładami, z odległych od siebie porządków, żeby mówiły więcej.

Pierwszym przykładem jest niepokój studentów UŁ o sytuację humanistyki na uczelni i w kraju. Słowa studentów są mocne i jednoznaczne:
"W imieniu studentów Instytutu Filozofii UŁ, będąc zaniepokojeni akademicką przyszłością swoją i swoich kolegów, w niniejszym liście zwracamy Państwa uwagę na problemy z jakimi zmaga się humanistyka we współczesnej Polsce. Uważamy, że obecna polityka rządu, w szczególności Pani Minister Kudryckiej, a także poszczególnych uniwersytetów prowadzi do szkodliwego ujednolicenia oceny wszystkich dyscyplin nauczanych na Uniwersytecie. 
W efekcie tego podejścia humanistyka jako całość w różnorodności swych dyscyplin staje się niepotrzebną, bądź użyteczną w bardzo ograniczonym zakresie nauką. Owe zmiany wpływają w krótkim okresie czasu negatywnie przede wszystkim na humanistykę, ale w rezultacie podkopują ideę uniwersytetu, do której, przecież, wszystkie uczelnie w Polsce się odwołują. 
Zapominamy, że rolą uniwersytetu nie jest zaspokajanie potrzeb rynku pracy, ale kultywowanie wiedzy. Tym bardziej absurdalnym wydaje się obniżanie poziomu zajęć przez wykładowców (o czym otwarcie mówią), którzy obawiają się źle „wypaść” w ankiecie oceniającej zajęcia.
Najbardziej dotkliwym przejawem owej polityki jest proponowany przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego i stosowany przez uczelnie system oceny pracy pracowników naukowych/ nauczycieli akademickich. Podstawą wspomnianego systemu jest ekonomiczna opłacalność poszczególnych działań konkretnego pracownika określana jedynie ilościowo. Sądzimy, że to wynik braku pomysłu ministerstwa i władz większości uczelni na sensowną politykę wobec humanistyki. […]
Obecnie największe środki na działalność dydaktyczną i naukową otrzymują kierunki mogące pochwalić się największą liczbą studentów. Ci zaś wybierając studia kierują się tym czy będą mogli znaleźć po nich pracę. Uniwersytet natomiast za jedynie racjonalne kryterium utrzymywania danego kierunku przyjmuje jego ekonomiczną opłacalność. Cierpią na tym nauki humanistyczne, postrzegane w ostatnim czasie jako niedające perspektyw zatrudnienia. Takie działania przypominają metody gospodarki centralnie planowanej, gdzie próbuje się przewidzieć zapotrzebowanie na dany produkt, w tym wypadku absolwenta, w danym okresie czasu. Obserwowane przez nas dostosowywanie programu nauczania do wymogów rynku sprawia, że uniwersytet przestaje służyć społeczeństwu jako centrum wymiany myśli, które wymaga od swoich pracowników poświęcenia, staje się natomiast „wyższą szkołą zawodową” i „taśmą produkcyjną magistrów”, a w najlepszym wypadku kwestią jedynie prestiżową.
Ich list otwarty (który można podpisać tutaj) ma dotrzeć do Ministerstwa i Rektora UŁ.

Drugim przykładem jest polityka kulturalna w naszym województwie.
Finansowaniu utrzymaniua pustych stadionów (jak w Konstantynowie) towarzyszą kolosalne cięcia na instytucje kultury. Odwoływane są zaplanowane imprezy, te, które się odbyły, trudno spłacić.
Po budżetowych zmianach Teatru Muzycznego nie stać na premierę operetki (a w końcu to jego naturalny repertuar). Plotki głoszą także, że ze względu na sytuację finansową, będzie musiało dojść do redukcji zatrudnienia.
Nieciekawie wygląda także sytuacja Teatru Wielkiego. 
Z jednej strony Marszałek dopieszcza urzędujących dyrektorów za sukces, jakim jest... tańszy od zakładanego remont sceny. Mało w tym, jak sądzę, zasługi dyrekcji, więcej zaś skutków kryzysu na rynku budowlanym. Inna rzecz, że remont jest już do poprawki, a ponoć firmy, które go wykonywały, przestały istnieć...
Tak czy owak, sukcesem dyrekcji winien być nie tylko remont, ale także jakość artystyczna. A tej szukać by można ze świecą.
Sezon rozpoczęła "premiera" Madame Butterfly, której pięć poprzednich premier mieliśmy okazję zaliczyć w minionym czasie (trzy na scenie Jaracza, dwie po powrocie na Plac Dąbrowskiego). 
Na scenie nic nowego, wciąż Toski, Nabucco, Traviaty czy Cyganerie. Obsady ułożone na jeden miesiąc, a repertuar zaplanowany do grudnia (!) - nic więcej ze strony TW nie wyciśniesz. W tym ani jednej premiery, choć planowano na grudzień Cyrulika sewilskiego
Winna jest tu pewnie polityka Marszałka, któremu - jak całej PO - kultura nie leży specjalnie na wątrobie. Ale także nieudolność dyrekcji, której Tomasz Flasiński przyznał w minionym sezonie symboliczną nagrodę Złotego Koguta.
"ZŁOTY KOGUT - napisał -: dla dyr. Ewy Michnik we Wrocławiu i dyr. Wojciecha Nowickiego oraz Waldemara Zawodzińskiego w Łodzi. Obie dyrekcje doszły do wniosku, że najlepszym sposobem na przetrwanie kryzysu jest wystawianie wyłącznie ogranych hitów i niewyściubianie nosa poza repertuar dziewiętnastowieczny. Od biedy można zrozumieć Łódź, w której publiczność jest dość konserwatywna, zespół dostosowany do jej gustów, a bogatsi melomani i tak mogą się wybrać do odległej o półtorej godziny jazdy Opery Narodowej. Skąd natomiast taka zapaść we Wrocławiu, niegdyś (pod tą samą dyrekcją) najciekawszej opery w Polsce – odgadnąć nie sposób.
Znając i przedstawienia, i podejście interpretacyjne do TW nie mam na co pójść. I nie chodzę.

***
Papierkiem lakmusowym sytuacji jest zapewne sytuacja sieci handlowych. Spadek odnotowała nawet Biedronka, a kiepska sytuacja sieci mniejszych potwierdza "prognozy ekspertów, że klienci będą robić zakupy w coraz większej liczbie sklepów – kierując się niskimi cenami i promocjami w ciągu tygodnia, są gotowi odwiedzić nawet kilkanaście placówek" [cały tekst tutaj].
Ale przecież zasadniczo jest dobrze. I tylko w perspektywie niepotrebnych państwu humanistów wydaje się, że jakby nie do końca. 
A zatem - precz z Hume'em Panie i Panowie!


______
W tekście cytuję artykuł K. Kopczyńskiej i S. Zabieglika Psychologia ekonomiczna Davida Hume'a, Nowa Krytyka 20-21(2007). Cytat z Esejów politycznych Hume'a podaję za tym artykułem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.