czwartek, 17 października 2013

LIST DO TOMASZA CYZA

17 października 2013 r.


Tomasz Cyz
Redaktor Naczelny Ruchu Muzycznego


Szanowny Panie!
Z uwagą śledzę zmiany w Ruchu Muzycznym i toczącą się wokół nich debatę.
Sformułowano w niej wiele argumentów bardzo ciężkiego kalibru, dotyczących Pana stylu prowadzenia periodyku, współpracy z zespołem, jak i z autorami zewnętrznymi. Mówiąc oględnie, Pana deklaracja ze wstępniaka do nowego numeru RM, że idzie o to, „by w dziedzinie reprezentowanej przez stosunkowo nieliczną grupę ludzi – jak pisał Mycielski -, panowały stosunki proste, uczciwe i szczere” w opinii wielu osób i środowisk nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Posty Doroty Szwarcman, list otwarty Krzysztofa B. Marciniaka, list sekretarza redakcji do Grzegorza Gaudena, oświadczenie redakcji Glissanda czy mój list otwarty do Ministra Kultury i Sztuki wystarczą, by nie rozwodzić się nad tą sprawą.

Jako wieloletni czytelnik RM (liczba zebranych numerów jest na tyle duża, że przechowuję ją „na dwa domy”) chciałbym podzielić się także uwagami z lektury.
Czytanie rozpoczęło się dość miło, muszę bowiem przyznać, że nowy format, dynamiczne zdjęcie na okładce oraz rodzaj użytego papieru sprawiły mi dużo frajdy. Jednoznaczne pozytywy na tym jednak się kończą.

Mimo że jestem humanistą, pracownikiem naukowo-dydaktycznym Instytutu Filozofii UŁ i wieloletnim redaktorem punktowanego czasopisma filozoficznego, a więc osobą nawykłą do czytania tekstów jaśniejszych i mniej jasnych, nie potrafię ogarnąć chaosu, jaki zapanował w redagowanym przez Pana periodyku. Nieczytelny jest dla mnie podział na działy i tytuły, wątpliwości budzi we mnie także dobór nazw do poszczególnych działów.

Spójrzmy chociażby na spis treści:
odwołuje nas on do wariacji, Kanonu XIX/XX i danych autora Piotra Deptucha.
Kolumnę niżej pojawia się felieton, Groupies... oraz dane o autorce Justynie Bargielskiej.
Trzy kolejne teksty nie mają przyporządkowania w pierwszej kolumnie, posiadają tylko tytuły i dane autorów.
Wg Pana wstępniaka Wariacje (pisane tutaj wielką literą) to dział pisma. Nie umiem rozstrzygnąć, czy felieton oraz teksty nieoznaczone należą do tego działu, czy może należą do niego teksty nieoznaczone, felieton zaś jest czymś autonomicznym, czy może teksty nieoznaczone należą do działu pt. felieton.
Układ strony 89 powoduje, że nie wiem także, czy Kanon XIX/XX: Bruckner to tytuł tekstu, czy tytuł cyklu z podtytułem odsyłającym do treści artykułu z tego miesiąca? (taki układ graficzny ojawia się bodaj tylko raz).
Nie wiem także, jak rozgryźć mam dane choćby ze strony 52. Mamy na niej, w nagłówku, nazwę działu (#przetworzenia) obok Chopina i jego Europy oraz tytuł i wyróżnione, wprowadzające zdanie. Konia z rzędem, kto ustali czy Chopin i jego Europa to poddział działu, meta-tytuł czy coś jeszcze innego.

Wszystkiemu winna jest redakcyjna niechlujność i brak standaryzacji. Nazwy pisane raz wielką, raz małą literą (choćby wspomniane (W)(w)ariacje); braku też jednolitego zapisu tytułów, brak logiki wiążącej treści znajdujące się w nagłówkach. Tytuły zapisywane są raz wersalikami bez wytłuszczenia, innym razem powiększoną i wytłuszczoną czcionką. A wskazania na to, czego dotyczy omówienie pojawiają się tam, gdzie pojawiać się nie powinny.
Nie wiadomo również, jakie kryteria zdecydowały o wydobyciu i podkreśleniu tego, a nie innego zdania z tekstu.

O skutkach tego pomieszania świadczyć może to, jak podszedłem do artykułu Piotra Deptucha.
Na ss. 90-1 wytłuszczono i zapisano większą czcionką zdanie Nazistowska recepcja Brucknera doszukiwała się swoich źródeł w postheglowskich interpretacjach. Zdanie to brzmi błyskotliwie i od razu ukierunkowuje lekturę, zwłaszcza, że sprawia wrażenie tytułu czy egidy tekstu. Sprawia wrażenie, bo sam tekst jest o czymś zupełnie innym. Wyróżnione zdanie pochodzi z tekstu, jest zresztą ucięte w kluczowym fragmencie (Deptuch pisze o interpretacjach Kurta i Halma). Czytelnik nie dowie się, na czym interpretacje te polegają, ani dlaczego są poheglowskie. Nic więcej nie przeczyta o nazistach. Dostanie tekst sylwiczny (mnie sprawił tym frajdę), a więc pokawałkowany, trochę o biografii, trochę o muzyce, trochę – i mało kompetentnie – o psychoanalizie. Z dolepioną końcówką, która niespecjalnie ma się do poprzedniego wywodu i jest jakąś formą apelu do czytelnika, by uznał, że „Bruckner wielkim kompozytorem był”.

Przywołana przeze mnie fraza została wyróżniona z powodów zupełnie pozamerytorycznych, co w tym kontekście jest szczególnie naganne. Nazizm bowiem nie jest intelektualną igraszką, wiązanie z nim określonych nurtów filozoficznych czy hermeneutycznych także nie jest niewinne. Żyjemy w kraju, gdzie nazizm wiąże się z gender czy zestawia z feminizmem. Nie chce Pan chyba praktyką epatowania tym, co efektowne, wpisać RM w ten sam nurt?

Niespecjalnie rozumiem, dlaczego dział recenzji nosi nazwę Przetworzenia? Recenzja jest analizą, krytycznym odniesieniem, waloryzacją, a nie przeróbką czegoś, nadaniem czegoś nowego wyglądu czy kształtu (nie jest też chyba uzmiennianiem tematów, by eliptycznie odnieść się do muzykologicznego sensu przetworzenia).

Lekturę mocno utrudnia krój czcionki. Jestem astygmatykiem i krój liter „a”, „g” czy „y” szybko męczy mi wzrok i powoduje, że tekst znika mi pozostawiając białe światło. Mimo archaiczności, stare wydania czytało się lepiej.
Cieszą mnie przetykające teksty fotografie, ale poświęconych dla nich rozkładówek jest chyba nazbyt dużo, lepiej wykorzystać to miejsce dla tekstów (ewentualnie jakoś uzasadnić pokazanie tych a nie innych fotografii).

Tym, co mnie boli, to także utrata charakteru pisma. Z periodyku o wyraźnym profilu stało się ono „grochem z kapustą”. Proszę mi wybaczyć, ale napuszone felietony Bargielskiej i Kuczoka nic mi nie powiedziały. Chociaż Kuczok starał się cokolwiek powiedzieć o muzyce, Bargielska zajęła się sobą, ponurą sławą jej houllebecq'ów i wyznaniami dobrymi na blog, a nie do czasopisma muzycznego. Rozczarował mnie też felieton Bristigera – mam nadzieję, że programowanie koncertów i charakterystykę utworów przestanie on podawać w sposób tak szkolny. Jak rozumiem, jest to element strategii przyciągania nowych czytelników. Tyle tylko, że Ruch nie był pismem „wprowadzającym w wyższą kulturę”, jak program gimnazjum, ale czasopismem fachowym. Obawiam się, że łączenie ognia z wodą nie wyjdzie nikomu na dobre.

Zgadzam się z Adamem Suprynowiczem, że warto o muzyce pisać prosto, bez żargonu, bez pouczania. Nie mam wątpliwości, że nie-muzycy mogą o muzyce powiedzieć wiele ważnych i cennych rzeczy. W wydaniu październikowym wypada to jednak blado.
Jeśli tak wygląda przemyślana strategia, którą zapowiadał Pan przed wakacjami, to ja wolę Diapason (i Gramophone). Wolę, acz z bólem.
List podaję do publicznej wiadomości.
Z szacunkiem,



Marcin Maria Bogusławski

1 komentarz:

  1. Ciekaw jestem, czy dostaniesz odpowiedź - w każdym razie mam nadzieję, że dostosują się do Twoich rad i uwag :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.