piątek, 21 czerwca 2013

O SUITACH WIOLONCZELOWYCH BRITTENA I MUZYCE ZRODZONEJ Z PRZYJAŹNI. NA STULECIE

Dominikowi Połońskiemu
Przyjaciołom i Bliskim


Szczęśliwie w piękny sposób celebrujemy rocznice Witolda Lutosławskiego i Krzysztofa Pendereckiego.
Interesujące koncerty, kapitalne płyty (by wymienić zwłaszcza krążki Royal String Qartet i Apollon Musagete Quartett), książki i albumy, audycje radiowe...

W ferworze celebracji warto jednak nie przegapić jeszcze jednej rocznicy - stulecia urodzin Benjamina Brittena
Prawda, twórczość tego brytyjskiego kompozytora nie jest szczególnie obecna w naszym życiu muzycznym. 
Tym bardziej warto wykorzystać rocznicowy pretekst, by o nim mówić, pisać, a przede wszystkim, by słuchać jego muzyki.

Britten jest kompozytorem o wielu twarzach.
Można cenić Brittena-symfonika, Brittena-kameralistę, Brittena-akompaniatora, Brittena-kompozytora oper. 

Jest mi bliski we wszystkich tych przestrzeniach.
Wyjątkowo cenię jego opery, nie tylko za inwencję i wyobraźnię muzyczno-sceniczną, ale także za to, że opowiedział w nich - językiem uniwersalnym - historię współczesnego człowieka. 
Jego opery bowiem to subtelna wiwisekcja egzystencjalnego zagubienia, alienacji, strachu przed innością, introwertycznej ucieczki do własnego wnętrza, w którym odkryć można demony (rewelacyjne są tu choćby W kleszczach lęku (The Turn of the Screw) czy Peter Grimes).

To także reaktywacja witalnych dla naszej kultury mitów, jak choćby tristanowskiego mitu splatającego miłość i śmierć, eksplorującego potencjał niespełnienia (przepięknie opowiedział go Britten w Śmierci w Wenecji, pokazując, że sytuacja tristanowska możliwa jest także w relacji homoseksualnej, odsłaniając dramat ucieczki przed uczuciem i niespełnienia, które towarzyszy człowiekowi, któremu nie dana jest szczęśliwa miłość).

***
Szczególna, zawsze delikatna i elegancka, umiejętność mówienia o egzystencjalnym dramacie człowieka współczesnego, bierze się chyba z tego, że muzyka Brittena każdorazowo wypływa z przyjaźni
Tak mówił o tym sam Britten:
"I  believe  in  roots, in associations,  in backgrounds,  in personal relationships… I want my music to be of use to people, to please them, I do not write for posterity.
Zapewne najbardziej wyraźnie widać to w przypadku dzieł wokalnych, pisanych z myślą o partnerze Brittena - Peterze Pearsie. Ale nie tylko tu.
Pięknym przykładem muzyki zrodzonej z przyjaźni jest choćby nagranie Winterreisse Schuberta, które zrobili wspólnie Pears i Britten. Nagranie nieszablonowe, szalenie introwertyczne, myślane jakby non legato, budowane w zrywach. I szalenie prawdziwe, tak jak prawdziwa może być opowieść o trudnej miłości tych, którzy jej trudów doświadczali na co dzień.

Dziełami z przyjaźni są także Suity wiolonczelowe Brittena, które chcę uczynić przedmiotem mojej rocznicowej uwagi.

***
Lucy Strother, w interesującej pracy dyplomowej The Cello Suites of Bach and Britten: History, Form and Performance klucz "przyjaźni" wykorzystuje jako najważniejsze narzędzie pozwalające opowiedzieć o Suitach Brittena i ich związku ze Suitami Bacha.

Przyjaźnie te mają różnorodne oblicza i wymiary.
W sensie najbardziej dosłownym idzie tu o związek Jana Sebastiana z Leopoldem, księciem Kothen, który - jako koneser muzyki, stworzył Bachowi życzliwe, przyjacielskie warunki pracy. Mimo niepewnego datowania Suit, Strother wiąże je właśnie z dworem w Kothen, z czasem, w którym Bach mógł zażywać wolności, eksperymentując z różnymi zespołami instrumentów, poza kostiumem narzucanym przez dzieła religijne. 
Z kolei Suity Brittena są efeketem jego przyjaźni z Mścisławem Rostropowiczem, z którym konsultował je w listach i które nawet na poziomie struktury budował tak, by jak najlepiej oddawały osobowość rosyjskiego wirtuoza. Są więc te suity impulsywne i ekscentryczne w modulacji temp (zamiłowanie Rostropowicza do rubata jest dobrze rozpracowane!), udramatyzowane w gwałtownych przejściach do delikatnego piano po pełne blasku fortissimo, eksploatuje się w nich najwyższy rejestr, szczególnie pięknie brzmiący pod smyczkiem Rostropowicza. Jest tu bogactwo pulsujących barw, są pizzicata lewej ręki, melodie snute na pedałowej podstawie i przypominające perksuję atakowanie strun col legno
Są w końcu odniesienia do muzyki rosyjskiej - ludowa w tematach Suita nr 3, Szostakowiczowskie reminiscencje w Suicie nr 1 (echa XIV Symfonii Szostakowicza) i Suicie nr 2 (nawiązanie do motywu wiolonczel z Symfonii V-ej). 

W sensie miej dosłownym są to przyjaźnie ideowe.
Swoje Suity skomponował Britten inspirującej się Rostropowiczowskim wykonaniem Suit Bacha. Związki Rostropowicz-Bach przesądziły też o nazwie kompozycji Brittena - bardziej kapryśnych w formie od uporządkowanych kompozycji Jana Sebastiana.
Ale i tu Strother znajduje niejawne analogie.
Pokazuje, że wiolonczelowa postać suit jest tak samo archaiczna u Bacha (część wykorzystanych tam tańców wyszła już  w jego czasach z użycia), jak u Brittena, sugeruje, że suity - po francusku - mogły być dla nich synonimem porządku, ordre, jako czynnika szczególnie dla kompozycji konstytutywnego.
Rozmyśla także nad tym, dlaczego w tak francuskim gatunku Britten odwołuje się do włoskich nazw poszczególnych ogniw i stwierdza, że być może w ten sposób przywołuje fakt, że pierwsze kompozycje na wiolonczelę solo pochodzą z Italii. I znane były Bachowi.
Suity Brittena w tej optyce są zatem przykładem utworów-palimpsestów, w których odkrywać możemy bogate spectrum warstw i odwołań.

***
Strother wyznaje szczerze, że jej pomysł na dyplom zrodził się z zachwytu - z zachwytu nad Marszem z I Suity Brittena.
Doskonale ją rozumiem, pamiętam bowiem, jak zaniemówiłem, słuchając tych Suit po raz pierwszy, granych przez Rostropowicza. 
Ich architektonika, pełna powietrza i światła, dramatyzm, intensywność emocji, taneczny idiom, echa folklorystyczności.
Ich wokalny idiom, eksponujący niekończącą się liczbą barw i artykulacyjnych chwytów...

Choć niejednego może to zdziwić, nie lubię krytykować, lubię się zachwycać - przekraczając nawet stosowną powściągliwość.
Suity (nie tylko Suity) Brittena to muzyka zrodzona z uczucia.
I grana przez Rostropowicza w tempie uczucia, wprost niezwykle.

Uczucia mają to do siebie, że- o ile są szczere - nie umierają. 
Nic bardziej istotnego o Brittenie nie mogę powiedzieć, może poza tym, że chciałbym, żeby u nas, w Polsce, dzięki rocznicy żyło mu się intensywniej.   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.