środa, 6 lutego 2013

DEKONSTRUKCJA, DAR I PASOŻYTY. O NOWOCZESNEJ WSPÓLNOCIE

Gdybym miał dziś powiedzieć, za co cenię dekonstrukcję, czy szerzej: filozofię relacji odparłbym bez namysłu, że za jej niejednoznaczność.
Owszem, wypracowane w jej ramach narzędzia okazują się operatywne w badaniach "empirycznych", czego kapitalnym przykładem jest Latourowska ANT, komentowana i aplikowana kompetentnie przez - wybaczcie etykietę - "środowisko toruńskie".
Atoli poza walorami opeartywnymi ma dekonstrukcja (filozofia relacji) szczególny potencjał: wydobywania na jak spraw pilnych dla naszej wspólnoty, pokazywania tkwiącego w tych sprawach 'dialektycznego' dynamizmu i pozostawiania czytelnika bez gotowych recept. 
Dla jednym będzie oznaczać to słabość myślenia, dla mnie natomiast jest wyrazem filozofii dojrzałej: otwarcie perspektyw, dostarczenie argumentacji, odczucie i uwrażliwienie na problem. Po to, by w konsekwencji samodzielnie, z poszanowaniem własnej wolności, ale i z pełną świadomością odpowiedzialności, podejmować decyzje i działać.

W zalewie papki krytykującej postmodernizm (do którego z chęcią zalicza się dekonstrukcję (filozofię relacji)), Polska ma szczęście do wrażliwych przewodników. 
Na niwie filozofii francuskiej wskazać wystarczy Tomasza Załuskiego, Marię Kostyszak, Małgorzatę Kowalską czy Barbarę Markowską, którzy z niezwykłą wrażliwością i drobiazgowością odsłaniają z "relacyjnego" punktu widzenia splot etyki z polityką pokazując, że możliwe jest jednoczesne myślenie wolności i odpowiedzialności, jednostkowości i wspólnotowości, i to takie myślenie, które służy budowaniu i ekskluzji przemocy (kontekst dla ich refleksji zbudował, jak sądzę, Krzysztof Matuszewski, udostępniając polskiemu czytelnikowi prace o Pierre Klossowskim i Georges'u Bataille'u).

Na niwie filozofii po prostu wspomnieć też trzeba o Barbarze Tuchańskiej, w duchu francusko-hermeneutycznym opisującej nie tylko fenomen nauki, ale także fenomen prawdy, tej naukowej, ale także tej istoczącej się w sztuce i życiu codziennym.

Wdzięczny im (i nie tylko im, ale wszystkich wymienić się nie da) i stojącym za Nimi Inspiratorom (Bataille, Jacques Derrida, Michel Foucault, Hans-Georg Gadamer,Martin Heidegger, Klossowski, Latour, Jean-Luc Nancy...) chciałbym wspomnieć w swoim poście autora chyba mi najbliższego - Michela Serres'a.
I to w kontekście szczególnym: etyki-i-polityki.

Okazja ku temu jest dobra, czas jakiś temu bowiem Lewica 24 udostępniła jego - istotną w moim odczuciu - wypowiedź o związkach międzyludzkich. 
Piękna sama w sobie wypowiedź ta odsłania jednak głębię dopiero wtedy, gdy zrozumie się ją w szerszym kontekście myśli Serres'a.

***
Namysł nad etyką-polityką koncentruje Serres - podobnie jak Derrida - na pojęciu daru
W sensie fundamentalnym dochodzi również do podobnych wniosków, choć jego rozważania mogą, na pierwszy rzut oka, wydawać się odległe od rozważań Derridy (Julian Yates kładzie to na karb odmiennego zaplecza ich filozofii: Derrida wyrasta z nietzscheanizmu i fenomenologii, Serres zaś z nauki i filozofii nauki). 
Derridzie będzie bowiem szło o to, by pokazać dar jako coś inherentnie niemożliwego do ofiarowania, plasującego się więc poza obszarem ekonomii.
Serres z kolei przekonany jest o tym, że dar i związania z nim wymiana są nieusuwalne ze społeczeństwa. Problemem dla niego nie jest sama "ekonomiczność" daru, ale przekonanie o tym, że ktoś bezinteresowanie może nam go ofiarować. Nie - powie Serres - dar nie czeka na ofiarowanie, albowiem już dawno został ofiarowany. 
Własnie to przejście - od ujęcia daru jako czegoś-dopiero-do-ofiarowania, do ujęcia go jako ofiarowanego i krążącego stanowić będzie dla Serres'a odskocznię do opowiedzenia o dwóch rodzajach wspólnot i dwóch rodzajach etyki-polityki.

***
Wspólnota pierwsza jest wspólnotą pasożytów. Posiada wyraźne centrum i daje się opisać jako spójny system.
Oparta jest na relacjach dominacji i władzy, które umożliwiają budowanie łańcuchów wspólnotowych zależności. Aktorzy są elementami tych łańcuchów, pełniąć w nich każdorazowo rolę podporządkowanego i zwierzchnika. 
Tak zbudowana wspólnota wspiera się na dwóch zasadniczych rozstrzygnięciach.
Piersze ma charakter epistemologiczny i mówi, że poznanie odbywa się w ramach relacji podmiot-przedmiot.
Drugie ma charakter ontologiczny i mówi, że świat dzieli się na sferę wewnętrzności i zewnętrzności.

Obie te zasady mają swoje konsekwencje etyczno-polityczne. Pozwalają nam bowiem sprowadzić każdego Innego do roli przedmiotu, który poznajemy przypisując mu zestaw odpowiednich cech. Pozwalają również wprowadzić do naszej wspólnoty pojęcie daru:
pasożytniczość - jak w bajce LaFontaine'a o szczurach - polega bowiem wyłącznie na czerpaniu, a zatem dobra , które są konsumowane, muszą pochodzić skądinąd i być nam ofiarowane w sposób niezobowiązujący, choć ofairodawcy muszą żyć ułudą przynależenia do wspólnoty. 

Niech przykładem będzie tutaj sytuacja osób homoseksualnych i osób rządzących (w wykładni, którą wszyscy poznają bez przeszkód).
Ci pierwsi, o ile są uczciwymi obywatelami, finansują tych drugich regulując swoje zobowiązania wobec Państwa. Są jednak poza systemem, przychodzą z zewnątrz - ich celem jest oddawanie, nie mogą jednak - jako jałowi - oczekiwać czegokolwiek w zamian.

Niech przykładem będzie też sytuacja artystów i polskich instytucji finansowych.
Artysta, dajmy na to malarz, ma tworzyć po to, by - w momencie, gdy "wyrobi sobie nazwisko" - stać się sposobem na rozreklamowanie banku.
Gdy jednak stara się o kredyt podając swoje prace jako zabezpieczenie, zwyczajowo odchodzi z kwitkiem.

***
Taki model wspólnoty jest - zdaniem Serres'a - skażony strukturalną hipokryzją.
Nie jest bowiem tak, że dla darczyńcy należą do jakiegoś świata zewnętrznego wobec świata pasożytów. Ich wyłączenie ze wspólnoty możliwe jest tylko dlatego że są jednocześnie do niej włączeni. (Włączenie więc, mimo chęci "pasożytów", ma charakter nie widmowy, a zupełnie realny).
Skoro tak, nie przynoszą niczego z zewnątrz. 
Wręcz przeciwnie, należą do tego samego, dynamicznego systemu cyrkulacji dóbr, powinny być więc jednocześnie dającymi-i-obdarowanymi.

Poręcznym wytłumaczeniem różnic między tymi dwoma modelami wspólnot jest figura Don Juana.

***
Serres odnosi się wprost do sztuki Moliera, traktując ją jako źródło wiedzy o nowożytnym społeczeństwie. Nazywa wręcz sztukę Moliera "kompletnym traktatem o darowaniu i przeciw-darowaniu".

Don Juan pełni w tym rozważaniu rolę porte-parole  nowoczesnego człowieka i budowanego przezeń społeczeństwa ("Nie jestem hipokrytą" - mówi jego ustami Serres. - "to całe społeczeństwo jest oszustwem").

Jest wszędobyliski, inteligentny (potrafi wykorzystywać różne dyskursy do realizacji z góry założonych celów), z chęcią wchodzi w interakcje społeczne... 
Wiele też obiecuje i ofiaruje, otrzymując w zamian dary od innych. 
Problem polega jednak na tym, że między przyjmowanymi darami, a tym, co ofiarowuje sam, jest zasadnicza asymetria.
Don Juan bowiem kolekcjonuje bowiem to, co otrzymuje, w zamian ofiarowując tylko pozór (zgromadzone dobra wykorzystując na realizację własnych kaprysów).
Co gorsza, udaje mu się ten pozór inscenizować tak skutecznie, że kreowane przez siebie zaasady gry sprzedaje jako uniwersalne (także moralnie): ktoś, kto nie przyjmie jego zaproszenie, staje się winowajcom - nie tylko sprzeciwia się logice gościnności i daru, ale wręcz wypowiada im wojnę. 
   
***
Serres przekonany jest jednak i o tym, że taki, "hipokrytyczny", jak powiedziałby Tomasz Polak, model wspólnoty musi ulec zagładzie. Tak jak zagładzie uległ Molierowski Don Juan.

Szansą na ocalenie jest dokonanie przewartościowań.
Pierwszym z nich jest uświadomienie sobie, że dla wspólnoty nie ma zewnętrza.
Skoro zaś tworzymy ją wszyscy (wszyscy, a więc nie tylko ludzie, ale i nie-ludzie), wszyscy uczestniczymy w rytuale wymiany darów.
Drugim jest uświadomienie sobie odpowiedzialności, która tkwi w ofiarowywaniu:
trzeba bowiem tak samo odpowiedzialnie przyjmować, jak obdarzać.
Trzecim jest uświadomienie sobie, że tylko formalnie dar jest zawsze tym samym. Krążąc po sieci-wspólnocie przemienia się. Nie chodzi więc o to, żebyśmy odpłacali pięknym za nadobne, ale byli otwarci na odmienność tego, co otrzymujemy, i tego, co sami możemy ofiarować.

Jest coś niezwykle chrześcijańskiego w tej wizji.
Wspólnota ogarnia tu bowiem cały glob (skoro nie ma zewnętrza, nie ma naszej wspólnoty i innych wspólnot) przypominając organizm. Tyle że organizm pozbawiony sztywno ustawionego centrum.
Aby mogła współpracować, musi być oparta na zaufaniu, to zaś płynie z postaw szczerych i odpowiedzialnych.
Musi być też wolna od wykluczania i przemocy:
chore bowiem jest to ciało, w którym jeden organ chciałby wykluczyć inny tylko dlatego że różnią się od siebie. 
tak samo chore jest ciało, którego jeden organ chciałby, żeby inne - bez względu na swoją specyfikę - robiły to, co on chce.
Jej logiką jest raczej logika troski i miłości - miłości, w której miłość do innych płynie z miłości do samej siebie.

***
Właśnie w tym duchu interpretować można figurę Don Juana. Widząc w nim nie tylko zakłamanego birbanta, ile osobę szukającą tego, co bezinteresowne i skazaną na zagładę przez pasożytniczych współ-obywateli.
Taka reinterpretacja, jak i wizja Serres'a, wydają się jednak skazane na społeczne niepowodzenie.
Albowiem wymagają od nas zbyt wiele.
Zmuszając do otwarcia pasożytniczych modeli
rodzin (opartych na zazdrości i wyłącznym przynależeniu);
zakładów pracy;
wspólnot religijnych (tu znów wyborną ilustracją jest sytuacja w naszym kraju: oficjalnie Episkopat nie miesza się do polityki i zachowuje neutralność względem państwa, polityka i państwo są mu jednak potrzebne w postaci Funduszu Kościelnego, czy po to, nie nie tylko odzyskać dobra, ale jeszcze odpowiedzialność za nieprawidłowości w działaniu Komisji Majątkowej zrzucić na stronę nie-kościelną) czy
dyscyplin naukowych (o tym, na czym polega zagrożenie z tej strony instruktywnie piszą filozofowie z UMK).  

Wymagają także tego, byśmy bez lęku podjęli indywidualne zobowiązania, a więc takie, których nikt za nas nie może sformułować. Tak, jak nikt poza nami nie może sformułować reguł pozwalających te zobowiązania zrealizować. Z poszanowaniem Innych.

***
Serres ma świadomość niemożliwości wpisanej w jego wziję. 
Godzi się więc, by nazywać jego etykę - etyką błędną
Błędną z punktu widzenia świata pasożytów, ale błędną w sensie, w jakim błądził błędny rycerz. Niemożliwą, ale realizująca się. Choćby po to, by uwrażliwiać.

Trzeba mieć jednak świadomość, że to uwrażliwianie boli. 
Boli, bo uprzytamnia, że tym, co nieosiągalne, jest zwykła współpraca i solidarność, spajające ludzi różnych opcji politycznych, światopoglądowych, religijnych czy seksualnych.
Przynajmniej tak według Hołuszko, która w imię takiej solidarności walczyła o wolność.
Doświadczając wykluczenia, gdy z Marka stała się Ewą. 



Pisząc korzystałem z:
Michel Serres, The Parasite, Baltimore 1982.
Julian Yates, 'The gift is a given. On the Errant Ethics of Michel Serres, [w:] Mapping Michel Serres, N. Abbas (ed.), Ann Arbor 2005.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.