niedziela, 27 stycznia 2013

LUTOSŁAWSKI A FILOZOFIA. PRZYPIS DO CHŁOPECKIEGO


W zbiegach okoliczności bywa coś naprawdę opatrznościowego.

Pomyślałem o tym czytając piękne wspomnienie po Andrzeju Chłopeckim, które na łamach styczniowej Odry zamieścił Jan Topolski.
Chłopecki odszedł tak jakby chciał by wspominać go w cieniu Witolda Lutosławskiego, któremu poświęcił wiele mądrych słów i kawał kapitalnej pracy.

Symbolicznym ukoronowaniem jego działalności jest książka-przewodnik zatytułowana PostSłowie. Chłopecki pisał ją właśnie na jubileusz Lutosławskiego. Nie zdążył, ale owoce jego pracy ukażą się i tak - promocja woluminu pomyślana została jako element Łańcucha X i ma odbyć się w najbliższy poniedziałek. 

Nie wiem, jak będzie wyglądać dystrybucja pracy Chłopeckiego. Nie wiem również, ile będzie kosztować. Mój mejl (z dzisiaj) do Towarzystwa im. Lutosławskiego pozostał póki co bez odpowiedzi.
Wiem jednak, że mam na nią zęby, wyostrzone skutecznie lekturą obszernego eseju Chłopeckiego, który nie tylko ukazać ma się jako fragment książki, ale nadto zamieszczony jest na stornach Towarzystwa. 

***

W 2007 roku - wraz z Zuzanną Markiewicz i w strukturach Sekcji Estetyki Koła Naukowego Filozofów - dane mi było wymyśleć i przygotować spotkanie jubileuszowe poświęcone Grzegorzowi Sztabińskiemu. 

Przy tej okazji nie tylko przypomniałem sobie prace artystyczne i naukowe Sztabińskiego, ale przekopałem się także przez teksty krytyków i kuratorów, towarzyszące Jego działalności.

Dotarło wtedy do mnie, że szukano do tej twórczości kluczy rozmaitych: odwoływano się do konceptualizmu, anagżowano narzędzia rodem z koncepcji Wolfganga Welscha, śledzono tropy teozoficzne, ewokowane przez obecne u Sztabińskiego ślady Pieta Mondriana czy Wasyla Kandyńskiego.

Wszystkie te nawiązania i zabiegi heurystyczne przekonywały mnie, ale tylko częściowo.
Przez przypadek dotarło do mnie, że najchętniej nazwałbym Sztabińskiego aleatorystą kontrolowanym.
Tekst, dołączony do zaproszenia na spotkanie, zakończyłem więc nieco patetycznie, że "mój Sztabiński to Lutosławski malarstwa", że "mój Sztabiński to Lutosławski dyskursu".

Wspominam te czasy nie bez kozery. Zasadniczo tamto rozpoznanie wydaje mi się słuszne. Choć dziś użyłbym innych terminów. I mówiąc o Sztabińskim, i mówiąc o Lutosławskim.

***
Jest coś niezwykle intelektualnie pięknego w czasach, w których tworzył i które współtworzył Lutosławski. Na różnych frontach i na różne sposoby wydarzał się wtedy strukturalizm
W Polsce, niestety, kojarzony głównie z Claude'em Levi-Straussem. 
Niestety, Levi-Strauss stworzył bowiem koncepcję uniwersalistyczną, ahistoryczną i deterministyczną. Owładnięty chęcią znalezienia podstawowych i powszechnych struktur umysłu, podchodził do różnorodności badanych przez siebie tradycji jak do pozoru, który należy zdemaskować i odrzucić.
W tej perspektywie wszędobylskie struktury były zdecydowanym przeciwieństwem wolności (twórczej wolności). Nic też na świecie nie było, zamykając się w (o)błędnym kole powrotu tego samego.

***
Ale strukturalizm ma także inne nurty. Najbliższy mi współtworzyli Georges Dumezil, Michel Foucault i Michel Serres
Jego egidą może być tytuł jednego z artykułów Foucaulta: Powrót do historii.  
Także tu szuka się struktur. Ale nie są one uniwersalne, tylko lokalne. Nie są ahistoryczne, lecz dziejowe. Nie są w końcu statyczne, ale dynamicznie zmienne. Kształtują daną wspólnotę w danym momencie czasu, zawsze pozostając otwartymi - przetwarzane są dzięki temu, że tworzące wspólnoty podmioty są podmiotami sprawczymi (agens, aktant). 
A mówiąc jeszcze precyzyjniej - nieustannie się zmieniając, bowiem obieg elementu we wspólnocie zawsze jest jego przekładem, transformacją.

Taki strukturalizm bliski jest hermeneutyce (pewnie dlatego go lubię), która nie pozwala zamknąć człowieka w tym, co było, ale jednocześnie nie pozbawia go tardycji. 
Człowiek jest dzięki tradycji swojej wspólnoty (świat hermeneutyki jest zawsze "historyczny, kulturowy i ludzki" [Marek Szulakiewicz]), którą rozumiejąco współtworzy.
Współtworzy, albowiem rozumienie pokazuje świat jako nie w pełni określony, jako otwarty na nowe możliwości i nowe interpretacje, tak samo skończone (a więc dziejowe), jak te, którymi posługujemy się dzisiaj.

Myślenie oferowane w powyższej perspektywie, jest myśleniem "pomiędzy". 
Pomiędzy przeszłością a przyszłością.
Pomiędzy tym, co zastane, a tym, co należy (wy)(s)tworzyć.
Pomiędzy stabilnością struktury, a jej wariantami i zerwaniami.
Pomiędzy wyrastaniem z tradycji, a jej kontestacją i transformacją.
Pomiędzy tym, co wysokie, a tym, co niskie.
Pomiędzy tym, co "kulturalne", a tym, co ludowe.
Pomiędzy tym, co intelektualne, a tym, co zmysłowe.
Et cetera!

***
Myślę, że Lutosławski wpisywał-się-i-współtworzył właśnie w takim klimacie intelektualnym. Dlatego nie bałbym się nazwać jego sztuki strukturalistyczną.
Spojrzenie na Niego przez ten pryzmat ma wiele zalet.

Jedną z nich jest możliwość zrozumienia, dlaczego w Jego przypadku zwrot postmodernistyczny był owocny.
Ano dlatego że nie był żadnym zwrotem.
Ciekawe jest, że i Michela Foucaulta, i Michela Serres'a nazywa się najczęściej postmodernistami. Oni sami zaś, opisując swoją genealogię, wpisują się raczej w strukturalizm rodem z Dumezila i - dodam uczciwie - Georges'a Canguilhema. 
Powrót do melodyczności czy uproszczenie języka, z którym mamy do czynienia u "późnego Lutosławskiego", jest oczywiście zmianą, ale nie zmianą burzącą jego zasadniczą postawę, ale będącą jej wariantem, ciągłością-w-nieciągłości.

O tym, że "zwrot postmodernistyczny" (czy, jak chce Chłopecki neo-neoklasyczny) może rzeczywiście być zwrotem, i że wcale nie musi być to wydarzenie szczęsne, świadczy moim zdaniem (i zgadzam się tu z Chłopeckim we wszystkim, co zasadnicze) przykład Krzysztofa Pendereckiego. 
Ale to rzecz na inną wypowiedź. Nie tu, nie teraz i nie przy tej okazji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.