czwartek, 7 czerwca 2012

O MIŁOŚCI, CHOĆ POZORNIE O CZYMŚ ZUPEŁNIE INNYM

     Od dawna żaden numer czasopisma filozoficznego nie ucieszył mnie tak bardzo, jak ostatni Kronos. To prawdziwe silva rerum, w którym Stanisław Brzozowski sąsiaduje z Jarosławem Iwaszkiewiczem, a Graham Harman z Quentinem Meillassoux (zwracam Państwa uwagę na tego filozofa; po lekturze Kronosa  i za pośrednictwem Marcina zaopatrzyłem się już w jego Apres la finitude, którą czuję jako jedną z najważniejszych prac filozoficznych ostatniego okresu!). Nie o nich jednak będę pisał - tym bowiem, co nie daje mi spokoju, jest drobny tekst Alaina Badiou o Czesławie Miłoszu skomentowany - równie krótko - przez Wawrzyńca Rymkiewicza.

    Rymkiewicz pisze odważnie, że tekstualne spotkanie Badiou i Miłosza to spotkanie dwóch ślepców czy "dialog bez komunikacji". Granicą była tu nieznajomość polskiego przez Badiou, której efektem był brak należytej wiedzy francuskiego filozofa o polskim poecie. Z drugiej strony, zawadą był fakt, że Badiou (i ludzie jego pokroju) nie byli adresatami twórczości Miłosza, który jeśli mówił cokolwiek do Francuzów, to tylko do francuskich poetów. Ale taki dialog - głuchy i niemożliwy - daje, zdaniem Rymkiewicza, tym bardziej do myślenia. Zwłaszcza że Miłosz zadaje celnie cios Badiou i jego formacji zarzucając im hermetyczność języka zbyt mocno odrywającego się od realiów i popadającego w pustą spekulację, tak samo, jak Badiou celnie godzi w Miłosza, twierdząc, że ten z biegiem czasu zapada na poetycko-metafizyczną głuchotę nie odczuwając już wydarzenia kryjącego się za rzeczami, ale skupiając się na przegadanej autoafirmacji i poszukiwaniu w świecie jeno samozbawienia.

    Zasadniczo zgadzam się z tym, co napisał Rymkiewicz. Zasadniczo, bowiem ślepoty Badiou upatruję trochę gdzie indziej.
    Badiou przekonuje mnie swym przeciwstawieniem poezji Wschodu i Zachodu Europy. Ma dużo racji (bo teza ta ma swoje granice czasowe i dziś sprawdza się fragmentarycznie) mówiąc, że poezja Wschodu bierze się z siły Tłumu - tłumu, który uobecnia wydarzenie, odsłania obecność skrytą za wierzchnią warstwą ludzkich działań. Język tej poezji jest więc językiem opisu, odsłonięcia, uobecnienia, zagadkowo jasnym komunikatem ewokującym w tym, co indywidualne, mozół powszechnego działania. Miast argumentu, niech będzie ilustracja - poezja Zbigniewa Herberta i twórczość Julii Hartwig. Równie wiele racji ma pisząc, że domniemany hermetyzm poezji Zachodu bierze się stąd, że tam tłum niczego już nie objawia i o niczym nie mówi, nie uobecnia już zatem wydarzenia. Wiersz tedy staje się zapisem tego, czego nie ma; nie obwieszcza, a staje się wyznaniem braku i niedomagania. Dlatego też nie może być dany w dykcji jasnej i prostej, ale w języku chwytającym różnicę między całością a brakiem.

    Problem zaczyna się wtedy, gdy na świadka tych różnic Badiou powołuje Paula Celana. Pisze o nim, że przecież pochodził ze Wschodu, a jednak jak nikt wyczuł, że dziś możliwy jest już tylko kruchy sens, oparty niewzruszenie na pustce samotności i śmierci. "Celan poucza nas... - pisze Badiou - że wskutek panowania tego, co odwiązane, prawda pojedyncza nie wspiera się na spójności, lecz na niespójności. Celem jest bowiem nie tyle formułowanie poprawnych sądów, ile skłonienie tego, co nierozróżnialne, do wydania szeptu". Szeptu świata bez wydarzenia, świata ufundowanego na braku.
    Tragizm poezji Celana nie polega dla mnie na tym, że jest ona wyznaniem pustki, a na tym, że jest ona walką z tym, co się wydarza, że jest odmową przyjęcia wydarzenia. Żeby to jednak zobaczyć, trzeba porzucić naiwne przekonanie Badiou, że wydarzenie jest operacją na wskroś polityczną uobecniającą się poprzez Tłum. I paradokslanie wrócić do Platona - paradoksalnie, bo Badiou uważa się za platonika.

    Wydarzeniem w życiu Celana jest nieprzemijająco obecna w nim miłość. Wpierw miłość Ingeborgi Bachmann, a potem dopełniająca ją miłość żony Celana - Gizeli de Lestrange.  Nie zapominajmy, że miłosna więź między Celanem i Bachmann nie została nigdy zerwana. Nie zapominajmy, że Lestrange kochała Celana na tyle prawdziwie, że zrobiła miejsce w swoim życiu/ich życiu dla innej kobiety, nie tylko akceptując tamto uczucie, ale aktywnie i afirmatywnie mu towarzysząc.
    Czyż miłość, która szuka bardziej drugiego człowieka niźli konwenansu, czy miłość, która kocha tego człowieka (w jego prawdzie) bardziej, niźli samą siebie, kanony czy normy, nie jest wydarzeniem? Czy nie jest czynem wspólnym? Czy nie uobecnia światu zagubionej całości?
    A jednak Celan zaprzeczył temu wydarzeniu. Zamknął się w swoim lęku i w swoich obsesjach. Postawił granice własnym uczuciom woląc, by cudza przeszłość (ojciec Bachmann był nazistą) i własny egoizm uobecniały mu nadmiar jako brak i pustkę. Podobnie było zresztą z Yves'em St.-Laurent, który mimo wiernej, lojalnej i ofiarnej miłości Pierre'a Berge nie był w stanie wyjść poza egoizm swej neurotyczności.

    Wbrew Badiou uważam tedy, że poezja Zachodu nie jest zapisem braku wydarzenia. Jest ona raczej przerażającym zapisem wewnętrznego paraliżu, który powoduje, że współczesny człowiek nie jest w stanie wydarzenia przyjąć, a często musi mu nawet przeczyć.
Pytanie, jak przekroczyć tę barierę lęku, neurozy, zaangażowania tylko do pewnej granicy? Jak odróżnić wydarzenie od pustki czy ułudy? Być może pomocne okażą się dwie "reguły":
  • Miłość nie pyta o nasze lęki po to, by poklepać nas po ramieniu i pójść dalej, ale po to, by zamieszkać w tych lękach i więcej o nie nie pytać.
  • Miłość nie boi się określania wiedząc, że ujawniona w prawdzie (o angażujących się osobach) relacja otwiera a nie zamyka dając grunt, który nagle nie rozmywa się pod nogami. 
Lestrange i Berge nie byli herosami. Byli ludźmi takimi samymi jak my. Po prostu chcieli słuchać drugiego człowieka, po prostu chcieli uobecniać własne uczucia.
Nie twierdzę przy tym, że dziś tylko miłość jest wydarzeniem, twierdzę, że prawdziwa miłość jest nim na pewno.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.