Filozofię Michela Serres'a poznawałem w dwóch podejściach. Pod koniec studiów, już z pewnym doświadczeniem w (post)strukturalizmie i filozofii różnicy, przeczytałem spolszczenie Nauk. Tekst odrzucił mnie wtedy swoją dziwaczną hermetycznością łączącą wywód o geometrii z uwagami o czereśniach i fusach od kawy. Nawykły do myślenia analityczno-linearnego (mimo entuzjazmu dla późnego Derridy, mimo zafrapowania Nanacym) nie mogłem, czy nie chciałem poszukać w tekście uzasadnienia takiej, a nie innej strategii pisarskiej.
Nie była to jednak lektura bezowocna. Serres pozostał mi z tyłu głowy jako intrygująca zagadka, a może jako biblijny oścień, który dając o sobie znać obliguje do namysłu? Tak czy owak, coś wewnętrznego przymusiło mnie do tego, by wrócić do Jego myśli. I tym razem spotkanie to wzbudziło we mnie entuzjazm i zachwyt. Zdałem sobie sprawę, że wbrew pozorom dziwny styl Serres'a jest szalenie zdyscyplinowany i celowy. Po prostu Serres stara się zdać poprzez niego sprawę z fundamentalnych mądrości dotyczących człowieka i świata, które racjonalność mająca swe korzenie w Rzymie i Jerozolimie odsunęła na dalszy plan, a w dużej mierze całkowicie wykluczyła z horyzontu sensu. Zrozumiałem też, że stawką jego myśli jest przywrócenie człowiekowi i światu pełni, zachwianej przez podział na to, co naturalne i kulturowe, na to, co przyrodoznawcze i humanistyczne, na to, co pomnaża wiedzę i na to, co pomnaża sztukę. Nie ma tych opozycji, zdaje się mówić Serres, wszystko jest jednością dynamicznych relacji, komunikowania się, przekładu, przepływu.
Atoli, żeby zmienić perspektywę patrzenia na świat, trzeba zmienić najpierw perspektywę patrzenia na człowieka. Nie można już dłużej dzielić go na część duchową, jakoby lepszą, i część cielesną, wymagającą karcącej ascezy i utemperowania. Trzeba raczej zdać sobie sprawę, że ciało jest rewersem ducha tak, jak duch jest rewersem ciała i że być-w-świecie-poprzez-intelekt znaczy dokładnie tyle, co być cieleśnie osadzonym w świecie. Cieleśnie, czyli zmysłowo, a mówiąc dokładniej między-zmysłowo. Serres bowiem odrzuca jako fałszywą taką perspektywę, która mówi o określonej ilości zmysłów i mówi o nich z osobna, w izolacji. Jego zdaniem zmysły mogą osadzać w świecie tylko dzięki temu, że nieustannie się ze sobą komunikują, a doznawane przez nich sensy są wzajemnie na siebie przekładalne. Wbrew zatem kulturowym dogmatom słuchać muzyki znaczy także ją widzieć, tak, jak widzieć można zapachy, czy czuć zapach odwiedzanego domostwa.
Człowiek tedy zamieszkuje świat między-zmysłowo i tylko dlatego może ów świat rozumieć. Jak w hermeneutyce rozumienie nie jest więc tutaj operacją logiczną, zimnym algorytmem opisującym sposób funkcjonowania umysłu. Jest raczej sposobem istnienia, strukturą intymnego i dynamicznego obcowania z sieciami znaczeń.
Dynamicznego, bowiem zmysły mogą chwytać sens(y) tylko o tyle, o ile nie są skrępowane miejscem, unieruchomione. Przestrzeń nie czeka na nas gotowa, ale wymaga od nas współudziału: obrót głowy, skierowanie spojrzenia w inną stronę, wyciągnięcie rąk by dotknąć tego, co za naszymi plecami - to właśnie sprawia, że świat dany jest nam w całości swych wymiarów, w bogactwie wypełniających go rzeczy, w śladach rozproszonego piękna. Zbyt mocno przywiązani do miejsc unieruchamiamy zmysły, pozwalamy ludziom i rzeczom zjawiać się tylko z jednej strony, tylko w jednym wyglądzie... Zbyt mocno przywiązani do miejsc zamrażamy sensy i znaczenia, skostniałe schematy podnosząc do rangi uniwersalnych prawd. Budując świat przewidywalny i ekonomiczny. Przewidywalny, bo akceptujemy ludzi tylko o tyle, o ile poddają się reżymowi norm, etykiet, savoir-vivre'ów... Ekonomiczny, bo oparty na jasno zdefiniowanych relacjach własności. Pewnie dlatego pozwalamy sobie na obcowanie z rzeczami i innymi tylko za pośrednictwem odpowiednio wychłodzonego wzroku - pozwala on bowiem na dystans, nie zawłaszcza jak dotyk, pocałunek, skosztowanie smaku. Te zarezerwowane są już tylko dla tego, co nabyliśmy: od jabłek z rynku poczynając, na żonie czy partnerze kończąc. Tak jak namiętność zarezerwowana jest już tylko dla alkowy.
Człowiek między-zmysłowy jest dla naszej kultury niebezpieczny. Żyje bowiem w ciągłym doświadczeniu zmienności - oscyluje między tym, co zapamiętał i tym, co zapamiętuje, między tradycją, a tym, czego jeszcze nie ma. Człowiek między-zmysłowy nie żyje w teraźniejszości, ale w chwili, w której łączą się wszystkie wymiary czasu. Przeszłe zbiega się w nim z tym, co nadchodzi, a teraźniejszość jest chwilą jednakowego szacunku dla obu tamtych biegunów. Człowiek między-zmysłowy żyje naruszając prawa własności - wie bowiem, że kalkulujący wzrok widzi świat tylko fragmentarycznie, nie warto więc na nim poprzestawać. Tym bardziej, że świat intryguje, rodząc w człowieku namiętność rozumienia. Żyjąc namiętnie zaś, człowiek między-zmysłowy żyje ciałem i poprzez ciało, ono bowiem zanurza w żywioł życia i ono strukturuje możliwość rozumienia ("ciało jest Bogiem, a Bóg jest ciałem", napisze Serres); żyje miłością wiedząc, że jedyne, co warto wykluczyć, jest samo wykluczenie. Nieokiełznany i zmienny, człowiek między-zmysłowy jest jednocześnie lojalny i wierny - na innym jednak (dla mnie fundamentalnie głębszym) poziomie i w innej postaci niż wierność i lojalność doceniane w świecie ekonomii i przewidywalności.
Człowiek między-zmysłowy w końcu to człowiek twórczej mądrości, "ekspert od wiedzy formalnej czy eksperymentalnej, dobrze zorientowany w naukach przyrodniczych [...], bezpiecznie czujący się w naukach społecznych [...]. Przedkładający czyny nad stosunki, bezpośrednie ludzkie doświadczenie nad pomiary i dokumenty. Podróżnik przez naturę i społeczeństwo. Miłośnik rzek, piasków i gór. Obieżyświat, którego zachwycają odmienne sposoby zachowania i różnorodne krajobrazy. [...] Znawca języków starożytnych, tradycji mitycznych i religijnych. Wolny duch [...]. Człowiek zarazem archaiczny i nowoczesny, tradycyjny i futurystyczny [...] osoba śmiała i rozważna", a nade wszystko "płonąca miłością do Ziemi i do ludzkości". Trubadur wiedzy.
Marcinie, Ty jesteś "nawykły do myślenia analityczno-linearnego"??
OdpowiedzUsuńA i owszem, o ile analityczności nie pomylisz z filozofią analityczną :P - w końcu kończyłem mat-fiz u SS-manki. Widzę, że ciągle potrafię Cię czymś zdziwić Michale :P (Inna sprawa, że całe zdanie jest ewidentnie w czasie przeszłym, co może sugerować, że odwykłem od tamtego momentu ;)).
OdpowiedzUsuń"A i owszem, o ile analityczności nie pomylisz z filozofią analityczną" - taa, a u Heideggera jest "rygor"...
OdpowiedzUsuń