Nie pierwszy już raz przychodzi mi wejść w wirtualny dialog z Panem Piotrem [http://piotrorawski.pl/page8.php?post=33]. Zbyt czułe struny porusza w mej duszy, by milczeć, i zbyt ciekawie i mądrze pisze, by do końca się z nim zgadzać.
Fakt, samotność bywa smutna i nie do uniknięcia. Zwłaszcza dziś - w dobie globalizacji, szybkich kontaktów, błyskawicznych relacji nachodzi nas w tłumie ze zdwojoną jeszcze siłą.
Ale żeby mówić o dialektyce samotności nie można poprzestać tylko na takim jej obrazie. Trzeba mówić i o tym, co samotność niesie pozytywnego. A myślę, że niesie wiele - w jakiejś mierze jest bowiem warunkiem twórczego życia, źródłem, bez którego nie ma prawdziwej kreacji. W jakiejś mierze, bowiem drugim źródłem twórczości jest - w moim odczuciu - miłość. Tyle że bez samotności prawdziwa miłość także się nie przydarzy. Bez niej nie ma przestrzeni, w której można wybiegać od tego kim się jest, do tego, kim chce się być (pięknie pisał o tym Octavio Paz, cytowany przez Piotra Orawskiego). Bez niej nie ma też wolności. A tylko prawdziwie wolny człowiek, ubogacający się pięknem świata i pięknem innych ludzi; innymi słowy człowiek w nieustannym procesie stawania się, urzeczywistniania, może oddać nam swój świat z nadzieją, że tego świata nie zawłaszczymy, ale pozwolimy mu żyć w sposób bogatszy dzięki temu, że staliśmy się jego częścią.
Cóż, nie ma we mnie zgody na (wyłącznie) pesymistyczne i egzystencjalnie rozjątrzone pojmowanie samotności. Jest za to skłonność do mówienia o paraliżującym osamotnieniu i twórczej samotności. Jest także świadomość, że ich dialektycznego splotu nie da wyeliminować się z życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.