Ponoć każdy ma swoje rytuały - mniej czy bardziej oficjalne, ale nadające codzienności nieco świątecznego charakteru. Moim rytuałem jest codzienne parzenie i picie kawy. Czy to intensywnego espresso, czy capuccino, czy wreszcie zaparzonej w specjalnie na te okazje trzymanej kawiarce aromatycznej kawy z dodatkami. Dźwięk młynka mielącego ziarna czy stukot i szmer moździerza usłyszeć u mnie można zawsze niedługo po wstaniu. Niedługo, bo jak nie uznaję kaw aromatyzowanych, dodając do rozdrobionych ziaren własnoręcznie utarty kardamon, albo odrobinę pieprzu cayenne czy kukliku, tak nie uznaję również picia kawy na czczo. Czym wpisuję się w "archaiczny" niemal trend znajdujący swój wyraz w tureckim powiedzonku, że lepiej albo zjeść chociaż guzik przed wypiciem czarnego naparu, albo darować sobie picie. Po spreparowaniu napoju następuje rytuału ciąg dalszy - niespieszna lektura prasy lub książki "nie-zawodowej", nieskrępowany odsłuch radio lub muzyki. I dopiero po tym nadchodzi normalny dzień.
Mimo zrytualizowania preparacyj i picia kawy nie skończyłem żadnego - poza internetowym - kursu dla baristów (co akurat może się zmienić). Wiedzę na temat kawy czerpię na własną ręką. Obecnie z pięknej i wciągającej książki słoweńskiego etnologa - Bozidara Jezernika. Ziarenka kawy służą Mu jako pretekst do opowiedzenia historii o kulturze Bliskiego Wschodu i Europy. Do połączenia kawy i mistyki. Do opowiedzenia o sposobach produkowania kawy i o perypetiach związanych z przeniesieniem nazwy kahva z wina właśnie na kawę. Dziś zachwycił mnie wątek zaparzania kawy z ambrą - jej zapach musiał przebijać o głowę nawet aromat kardamonu! Ujęły mnie również dywagacje medyczne - Jezernik bowiem relacjonuje ciekawie ustalenia europejskich i nie tylko europejskich medyków na temat mocy czarnego napoju. A właściwości posiada on zaiste różne. Pity z mlekiem - wywołuje trąd. Niewłaściwie stosowany jest przyczyną hemoroidów. Zmniejszając apetyt wpędza w bezpłodność. Działa również hamująco na popęd płciowy. Doświadczyła tego ponoć perska królowa, którą zaniedbał małżonek uzależniony od kawy (kto wie, może uzależniony był od czegoś innego!, ale nie będę snuł domysłów) i która - w miejsce zwyczajowej kastracji - doradziła kawową kurację ogierowi ["dorosły, niekastrowany, zdolny do rozrodu samiec koniowatych (porównaj: wałach)"].
Wszystko to jednak tylko domysły i pomówienia. O tym, że kawa nie szkodzi, a leczy, rozstrzygnął bowiem eksperyment. Przeprowadzony w XVIII wiecznej Szwecji. Skazano wtedy na śmierć braci bliźniaków. Atoli anulowano szybkie wykonanie kary na rzecz codziennego raczenia jednego z nich herbatą, a drugiego kawą. A to po to, by zbadać, który napój jest bardziej szkodliwy. Powołano nawet "specjalne konsylium lekarskie, dokładnie obserwowano reakcje obu więźniów, mierzono im ciśnienie, badano zaburzenia snu. Króla i rząd informowano codziennie w specjalnym biuletynie o stanie zdrowia skazanych. [...] Ale im bardziej medycy czekali na śmierć bliźniaków, tym większą żywotnością odznaczali się obaj więźniowie. Minęły miesiące i lata. Umarł jeden z członków konsylium. Potem umarł sam król. A więźniowie nadal pili swoje napary. Pierwszy umarł ten, który pił herbatę, w wieku osiemdziesięciu trzech lat. I tak został rozwiązany sporny problem". Quod erat demonstrandum :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.