niedziela, 7 lutego 2016

(MOJA) PODRÓŻ ZIMOWA

„«Dobranoc» bardzo często kończy opowieść, czyż nie? Mówimy je dzieciom, kiedy czas kończyć bajkę przed snem” — pisze Ian Bostridge. U Schuberta Dobranoc rozpoczyna opowieść. I podróż.

Cisza. Potem szum, jakby stukot kół, ale wypychany ze świadomości hałas miasta. Lodowate „punkty nut”, układające się w marznące krople łez. Wraz z tą płytą rozpoczynam moją podróż zimową. Jak przed laty, gdy uciekałem z małego miasta do Łodzi. Wsiadałem do pociągu, porzucając figurę ukochanego. Do którego tęskniłem, o którym marzyłem, ale którego nie było w małym mieście, którego nie umiałem znaleźć, który był tym bardziej nieobecny, im bardziej byłem rozpoznawalny jako mieszkaniec. Niezmiennie mówiłem w myślach: „kocham”, i niezmiennie nie dostawałem odpowiedzi. Wiedziałem, że trzeba ruszyć w drogę, choć raz na jakiś czas. Bo „Miłość i wędrówka idą w parze — taki jest odwieczny porządek*”.

Barbara Kinga Majewska, Emilia Sitarz i Michał Libera czerpią z Schuberta, by zainscenizować świat, po którym ja — jako uczestnik ich projektu (bo nie tylko słuchacz płyty) — wyruszam w taką podróż. Spotykam na swej drodzy ludzi i zdarzenia, tak samo samotnych i tak samo szukających ciepła, miłości, swojego miejsca, jak ja przed laty. Odrętwiałych i zamarzniętych serc nie ożywia tu nadzieja na to, że kiedyś odtają (Majewska nie śpiewa dwóch ostatnich wersów Erstarrung). Pociechy nie daje jarmarczny świąteczny śpiew pod choinką (tak, właśnie jak śpiew na jarmarku pod choinką w centrum handlowych brzmi dla mnie Der Lindenbaum), który łudzić ma poczuciem bliskości i wspólnoty.  I łudzi, tworząc jedną z najbardziej destrukcyjnych egzystencjalnie iluzji. Pociechy nie daje też błędny ognik upojenia — żaden fosfor i żadne toksyczne a upajające środki. Największą pociechę daje chyba ironiczny dystans, umiejętność przekształcenia życia w kabaret. Tak jak w Der gresie Kopf. Śpiew Majewskiej przywodzi mi tu na myśl przedwojenny berliński kabaret, ewokowany dzisiaj w występach  Ute Lemper. Ale prawda, kabaretowa prawda, o tym, że „szron szybko znikł, i znów mam czarne włosy, ze zgrozą pomyślałem o mej młodości — jakże daleko mi do grobu” w naszych czasach nie daje się przyswajać zupełnie na trzeźwo. Może dlatego Wasserflut przywodzi mi na myśl stan zapijaczenia, gdzie pozornie topnieją wewnętrzne lody, smutek rozpuszcza się, do uszu dociera rozmyty, przesłonięty dźwięk tego samego kabaretowego występu, ale w sercu ostrzegawczo kracze wrona.  

Pamiętam twarze mężczyzn spotykanych na ścieżkach w parku, gdy przedzierałem się przez pikietę. Nieśmiałe, zalęknione. Pamiętam nadzieję w ich oczach, że będą mogli na chwilę zapomnieć o tym, że potrzeba ciepła i namiętności w ich przypadku została wyrzucona na społeczny margines. Pamiętam swoją podróż na randkę umówioną przez Internet. Nadzieję, potem czas udawania, że jest miło. I długie, nocne samotne godziny na dworcu w oczekiwaniu na powrotny pociąg. Przez głowę wędrują mi twarze zapłakanych ludzi spotykanych na ulicach i przedświąteczny obłęd w centrach handlowych — „aniołki” z opłatkami, krzyczące karty z gotowymi życzeniami pełnymi patetycznych słów, wywoływany tkliwą muzyką nastrój tkliwości. I szukam w tłumie lirnika, który intonując pieśń dziadowską rozbije tę wydmuszkę, stawiając ludzi wobec świata takiego, jakim jest. Prawdziwą pieśń dziadowską nosimy w swoich piersiach. Bicie serca jak bicie zegara — raz za razem. Dudniący akord, który na skutej lodem rzece tworzy kręgi, jak kamyk—kaczka. Kręgi, które w końcu rozbiją lód, moje serce.


To nie jest ładna płyta. To płyta prawdziwa. 


Populista presents
Barbara Kinga Majewska and Emilia Sitarz
play 
Franz Schubert Winterrreise
Bołt Tecords 2015.

*Fragmenty tekstów Winterreise podaję w tłumaczeniu Karola Kozłowskiego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.