poniedziałek, 22 kwietnia 2013

O ŁÓDZKIEJ PROMOCJI RÓWNOŚCI

III Łódzki Maraton Równości za nami.
Przez moment zastanawiałem się, czy to dobrze, że zbiegł się w czasie z Festiwalem Nauki, Techniki i Sztuki oraz z Fashion Week?
Pewnie część ludzi, postawiona przed wyborem lub skrępowana obowiązkiem, musiała rezygnować z udziału w części wydarzeń. 
A wiemy, że ilość się liczy - przeliczano choćby uczestników Marszu i to zaraz po, w postach pod informacjami w internetowych wydaniach prasy. 


Pytanie tylko, czy ilość rzeczywiście jest wartością?
Tak nas uczą, przeliczając na punkty wszystko - od pracy naukowej, przez elementy składanych CV, po zdolności konsumenckie.
Sądzę jednak, że nie jest to dobra lekcja.

Jeśli żałuję, że organizacyjne wysiłki Damiana Graczyka i wszystkich zaangażowanych osób ściągnęły wiele, ale wciąż za mało, osób, to, dlatego że były dobrą lekcją solidarnej współpracy i mądrej rozmowy.
Doświadczyłem tych jakości dwukrotnie.

Po pierwsze, w trakcie szykowania transparentów na Marsz. 
Z dużą dozą humoru, bez spinania się, ale też bez fałszywego interesowania, łączyła nas praca przy sklejaniu i naklejaniu, przy korygowaniu haseł i cieszenia się nimi. 
Ucieszyło mnie także spotkanie osób sprzed lat, z liceum, z którymi onegdaj niekoniecznie się lubiliśmy, a z którymi łączy nas podobne doświadczenie problematyczności życia.
Wspólny cel, uwaga przykładana do otwartości, tolerancji i serdeczności; widoczna miłość rodziców do nie-heteronormatywnych dzieci połączona z pokaźną dawką zaangażowania w rozwiązywanie naszych problemów - wszyscy, którzy boją się inności, mogli by być zaskoczeni, jak bardzo normalne (czytaj: ludzkie) było to spotkanie. Mogli by również zatęsknić za tym, by takich spotkań było więcej.

Po drugie, w trakcie debaty na temat transpłciowości
To problem, który zaistniał w naszej sferze publicznej całkiem niedawno, dzięki Annie Grodzkiej. Mimo czasowych zaległości stało się dobrze, Grodzka mówi bowiem językiem własnego doświadczenia, nie pozwala zawłaszczyć problemu przez poglądy większości.
A te, niestety, bywają bardzo smutne. Wciąż bowiem traktuje się problemy transpłciowości w kategoriach fanaberii, mówiąc o niepogodzonych osobach homoseksualnych, o chęci szokowania czy niedojrzałości.

Właśnie niedojrzałość zarzucają osobom nie-normatywnym publicyści skupieni wokół Frondy, Naszego Dziennika czy Ruchu Światło-Życie, podejmując wprost i bezkrytycznie zapisy Katechizmu Kościoła Katolickiego. Kiepsko odróżniając od siebie homoseksualistów, biseksualistów, osoby trans- czy inter-płciowe zalecając wszystkim to samo: pracę nad charakterem, panowanie nad sobą, umiejętność wyrzeczenia uczuć i emocji, czy w końcu terapię poprzez realizowanie stereotypowych ról społecznych. 

Niedojrzałość jest dla mnie w pierwszym rzędzie nieumiejętnością słuchania, czy - mówiąc bardziej dosadnie - duchową głuchotą. Jest tedy monologizowaniem, ale takim, które dotyczy spraw ogólnych. Albowiem spotkanie z konkretnym człowiekiem i jego problemami jest sprawą niebezpieczną, zobowiązującą nie tylko do szacunku, ale i do szczerości oraz  odpowiedzialności

Spotkanie, w którym miałem szczęście uczestniczyć obok Grodzkiej, Marcina Górskiego i Jacka Kochanowskiego było cenną lekcją szczerości i odpowiedzialności, otwartości i ciepła. Instygowani pytaniami Bartka Przybylskiego mieliśmy okazję pochylić się nad indywidualnym doświadczeniem osób transpłciowych - posłuchać o trapiących ich problemach (także związanych z rynkiem pracy), o drodze, jaką przechodzą. Nazwać wprost krzywdę, jaką robi się częstokroć osobom interpłciowym, skazując na etapie niemowlęcym na płeć, z która się później nie identyfikują. Ale mogliśmy posłuchać także o kapitalistycznym obliczu tolerancji, to znaczy o wchłanianiu przez rynek tych inności, którym poświęcić można określone grupy towarów. O próbie dyskredytowania tej części problemów polskich obywateli przez odwołanie do problemów pilniejszych (dzieci umierające na raka, sytuacja gospodarki). O kształcie projektu ustawy o uzgodnieniu płci. W końcu rozmawialiśmy o fetyszyzowaniu nauki, podstawianiu pod jej twierdzenia tez bioteologicznych, o edukacji, w tym o edukacyjnej roli popularnych seriali. [Klan oswoił nas z "zespołem Downa" i rakiem piersi, Barwy Szczęścia pokazują w końcu codzienne problemy pary gejowskiej. Symptomatycznie seriale milczą wciąż o problemie transpłciowości (i biseksualności, która jest tematem podobnie przemilczanym)].

Tak dyskutantom, jak i organizatorom dziękować należy za to, że debata była szansą spotkania z Innym. Spojrzenia Innemu w twarz, wysłuchania opowieści o jego doświadczeniu i jego poglądach. A więc, że była sytuacją etycznej odpowiedzialności, a nie sofistycznej argumentacji.
Choć nie byliśmy ludźmi z różnych frontów, różniliśmy się i to mocno (co warto podkreślać, bo często zamienia się nas w domniemane środowisko, którego przedstawiciele to samo robią, tak samo myślą i identycznie czują). Od słuchających wiem, że debata miała swoją dramaturgię, co dowodzi, że przedziwna, dokonywana w imię oddania głosu różnym racjom, praktyka konfrontowania w popularnych programach telewizyjnych osób tłumaczących zjawiska nienormatywne z różnej maści "-fobami" jest czcza, demagogiczna.


Podług Biblii wiara rodzi się ze słuchania. Na pewno rodzi się wtedy wiara w człowieka, rodzi szacunek, zrozumienie i moralne zobowiązanie.
Myślę, ze każdy z nas miał w jej trakcie szansę zaniepokoić się jakimś odcieniem inności i zacząć ten niepokój w sobie rozwiązywać.

Pytanie tylko, czy jest to niedojrzałość?


_____
Zdjęcia czerpię z zalajkowanych stron facebookowych. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.