niedziela, 17 marca 2019

EUROPEJSKOŚĆ UKRADKOWA


„Rodzi się więc pytanie, Mary, czy Ty w ogóle naprawdę czytasz, co piszą Czarne kobiety. Czy kiedykolwiek przeczytałaś moje słowa, czy tylko przekartkowałaś w poszukiwaniu cytatów, które, jak sądziłaś, mogłyby w wartościowy sposób podeprzeć gotowe idee na temat starych i zniekształconych powiązań między nami? To nie jest pytanie retoryczne. (…) Czy szukałaś inspiracji dla siebie w pracach moich i innych Czarnych kobiet? Czy tylko przejrzałaś je w poszukiwaniu słów, które uzasadniłyby rozdział o obrzezaniu w Afryce w oczach innych Czarnych kobiet? A jeśli tak, to dlaczego nie wykorzystałaś naszych słów do uzasadnienia lub zobrazowania innych miejsc, w których spotyka się nasze istnienie i stawanie się? A jeśli to nie do Czarnych kobiet chciałaś dotrzeć, to w jaki sposób nasze słowa ilustrują Twoje wnioski w oczach kobiet białych?

Mary, proszę, byś była świadoma, jak takie podejście służy niszczycielskim siłom rasizmu i podziałom między kobietami. Założenie, że herstoria i mity białych kobiet to jedyne słuszne herstorie i mity, do których w poszukiwaniu swojej przeszłości i siły odwołują się wszystkie kobiety, oznacza, że niebiałe kobiety i nasze herstorie godne są tylko wzmianki jako dekoracja albo przykłady wiktymizacji kobiet. Proszę, byś uświadomiła sobie, jaki skutek to pominięcie niesie dla społeczności Czarnych i innych Kolorowych kobiet i jak dewaluuje ono Twoje własne słowa. Nie różni się to właściwie od deprecjonowania Czarnych kobiet, przez które stają się one, na przykład, ofiarami morderstw dokonywanych teraz nawet w Twoim własnym mieście. Patriarchat, lekceważąc nas, zachęca do działania naszych morderców”
— to słowa z listu Audre Lorde napisanego do Mary Daly, jednej z czołowych feministek drugiej fali. Lorde, reprezentantka tzw. kolorowego feminizmu, w rozbrajającą szczerością i bólem diagnozowała problemy feminizmu liberalnego praktykowanego przez białe kobiety: białe przedstawicielki ruchu, który miał walczyć o wyzwolenie wszystkich kobiet, tak naprawdę „skupiają się na swoim ucisku jako kobiet i ignorują różnice rasy, preferencji seksualnych, klasy i wieku. Próbuje się homogenizować doświadczenia pod przykrywką słowa siostrzeństwo, które tak naprawdę nie istnieje”.
W takiej sytuacji komunikacja między kobietami kolorowymi, które białe feministki zatrudniały za grosze do prac domowych, a same w tym czasie spotykały się by walczyć o wyzwolenie (to także przykład Lorde),  stała się niemożliwa. Kobiety kolorowe i ich doświadczenie nie były traktowane serio, ale jako dekoracja zmagań o cele, które ich nie dotyczyły.

Można to chyba podsumować stwierdzeniem, że doświadczenie kolorowych kobiet było zakładnikiem białych liberalnych feministek II fali.

Lorde podobnie widziała sytuacją innych wykluczonych. Pisała:

„Gdy tylko pojawia się potrzeba udawanej komunikacji, ci, którzy czerpią zyski z naszego ucisku, wzywają nas, byśmy podzielili się z nimi naszą wiedzą. Innymi słowy, to na uciskanych leży odpowiedzialność uświadomienia uciskającym ich błędów. Mam być odpowiedzialna za edukację nauczycieli, którzy w szkole mają za nic kulturę moich dzieci. Czarni i ludzie Trzeciego Świata mają edukować białych co do naszego człowieczeństwa. Kobiety mają edukować mężczyzn. Lesbijki i geje mają edukować świat heteroseksualny. Opresorzy zachowują swoją pozycję i unikają odpowiedzialności za swoje czyny. Mamy tutaj ciągły odpływ energii, która mogłaby być lepiej zużyta na redefiniowanie nas i wymyślanie realistycznych scenariuszy zmiany teraźniejszości i konstrukcji przyszłości.

Zinstytucjonalizowane odrzucenie różnic to absolutna konieczność w gospodarce opartej na zysku, która potrzebuje outsiderów jako ludzi nadmiarowych. Żyjąc w warunkach takiej gospodarki, wszyscy zostaliśmy zaprogramowani tak, by reagować na różnice między nami jako ludźmi strachem i odrazą i obchodzić się z nimi na jeden z trzech sposobów: lekceważenie, a jeśli to niemożliwe, kopiowanie różnic, jeśli sądzimy, że są dominujące, lub niszczenie, jeśli myślimy, że są podporządkowane. Ale nie mamy żadnych wzorców odnoszenia się do naszych ludzkich różnic jako równi. W efekcie różnicom tym nadaje się błędne nazwy i wykorzystuje się je do tworzenia podziałów i nieporozumień”.

Przywołuję te słowa, bo oddają one to, jak aktualnie czuję się w Polsce. Z jednej strony mierzę się z nagonką prowadzoną na osoby LGBT+ przez PiS i środowiska związane z konserwatywnym katolicyzmem. Z drugiej, mierzę się z obozem antyPiS, który w imię własnej walki bierze nas i nasze doświadczenie jako zakładników we własnej walce z partią rządzącą. Rośnie we mnie przekonanie, że jeśli wybory do Parlamentu Europejskiego nie okażą się dla koalicji antypisowskiej takie, jakich oczekuje, osoby LGBT+ i ich sojusznicy zostaną uznani za winnych takiemu stanowi rzeczy. Daniel Passent już teraz propaguje pogląd, że deklaracja podpisana przez Rafała Trzaskowskiego przysłużył się PiS, dając partii powód do ataku. W podobnym duchu wypowiedział się Władysław Kosiniak-Kamysz deklarując, że nie podpisałby takiej deklaracji „szczególnie w okresie przedwyborczym” i uznał, że Trzaskowski popełnił błąd. (Przywołuję to zdanie, bo PSL należy do Koalicji Europejskiej, na którą składają się ugrupowania i środowiska niespójne jeśli chodzi o afirmowane wartości i deklaracje programowe).Tomasz Lis na Twitterze pozwolił sobie na skomentowanie fragmentu wywiadu Pawła Rabieja: „Najwyraźniej strasznie trudno wielu zrozumieć, że podnoszenie kwestii adopcji dzieci przez pary homoseksualne służy w tym momencie wyłącznie PiS-owi, który w razie wygranej wymierzy potężne ciosy LGBT. Jak ktoś chce przegrać z honorem to droga wolna”. Rabieja upomniał także Trzaskowski, dając wyraz protekcjonalizmowi i pomieszaniu porządków służbowego oraz prywatnego: „Wypowiedzi wykraczające poza program Koalicji Europejskiej mogą zniszczyć nasz wysiłek w walce z nienawiścią. Poleciłem wiceprezydentowi P. Rabiejowi zajęcie się wyłącznie zadaniami, które mu wyznaczyłem”. Rabiej poddał się temu poleceniu deklarując, że jego wypowiedź miała charakter wyłącznie prywatny, a w temacie adopcji jest „bardzo, bardzo sceptyczny”. Na uwagę zasługuje fakt, że i Lis, i Trzaskowski wyraźnie dają do zrozumienia, że chodzi im o interes wykluczonych — jeden wprost straszy PiSem, drugi mówi o zniweczeniu walki z nienawiścią. 

Sposób walki z nienawiścią polegający na przemilczaniu pewnych spraw, czy wymaganiu od wyautowanego geja, by zapytany wprost przez dziennikarza o kwestie związane z życiem osób LGBT+ w Polsce milczał, jest doprawdy zabawny. Jak żywo do wypowiedzi tych pasują słowa Lorde — nasze prawa i nasza sytuacja są dekoracją walki politycznej, potrzebną „do dodania uroku”; jako dekoracja są ważne ze względu na inne cele, dlatego o problemach osób LGBT+ mówić należy i działać należy w takich ramach, jakie nakreśla walka PiS z antyPiS. Uzasadniać to można pragmatycznie, ale otwartym pozostaje pytanie, taka pragmatyka jest autentyczną obroną „wartości Europejskich”? Żywię co do tego wątpliwości.  

Sytuacja, która powstała wokół warszawskiej deklaracji i wywiadu Rabieja jak w soczewce skupia za to problem polskiego liberalizmu, do którego przyznaje się spora część opozycji antypisowskiej. Widać jak na dłoni, że w RP mamy do czynienia co najwyżej z „liberalizmem ukradkowym” (określenie i diagnoza Ireneusza Krzemińskiego), skoncentrowanym zdecydowanie na sprawach ekonomicznych i wywodzącym się nie tyle z dziedzictwa Locke’a, ile von Hayeka (to z kolei rozpoznania Marcina Króla). Polski liberalizm — pisał Krzemiński — „często sprawia wrażenie, jakby »chował głowę w piasek» i udawał, że wielu kwestii nie ma, albo pozostawiał je samym sobie. […] Politycznie bowiem polski liberalizm od początku deklarował się jako liberalizm sympatyzujący z konserwatyzmem. Miał to być liberalizm »z nutką konserwatyzmu« […],  swego rodzaju podporządkowania się moralnym wskazaniom Kościoła katolickiego, a zwłaszcza Watykanu, w wielu kwestiach dotyczących życia społecznego. A ponieważ polski Kościół jest dość osobliwy z powodu nieobecności dyskusji na tematy, które poruszają katolickie środowiska na całym świecie, w Europie szczególnie, nic dziwnego, że i w debacie »liberalnej« w wielu kwestiach panuje cisza”.  W swojej ukradkowej postaci polscy liberałowie wciąż odpuszczają sobie kwestie tak fundamentalne dla tradycji liberalnej, jak otwartość na różne głosy (pluralizm), czego dowodem jest zdyscyplinowanie Rabieja przez Trzaskowskiego czy Lisa, a Trzaskowskiego przez Passenta, maksymalizowanie jednostkowej wolności, „której podmiotem jest jednostka ludzka, a nie jakaś ponadjednostkowa struktura w rodzaju samosterownego rzekomo globalnego rynku” (Andrzej Walicki), konsekwentne oddzielnie porządku państwowego od religijnego (źródłem tego pomysłu było doświadczenie wojen religijnych, sam pomysł w tradycji liberalnej wywodzi się zaś od Braci Polskich) itp. W zamian wciąż oferują wolny rynek połączony z minimalizacją państwa (jak Leszek Balcerowicz) czy z dość konserwatywną wizją moralności i porządku społecznego, tak, jakby liberalizm był synonimem libertarianizmu czy neokonserwatyzmu. 

Nie da się przeciwdziałać nienawiści, zamiatając pod dywan kwestie niewygodne. Nie da się walczyć z nienawiścią, traktując część obywateli i ich specyficzne problemy jako zagrożenie. Nie da się walczyć o wartości liberalne, dyscyplinując dyskusję. Liberalizm o ile nie ma być czymś pustym, musi „działać”. Postawa antyPiS zbyt łatwo jest postawą negatywną. Jeśli opozycja nie określi się co do wartości pozytywnych, zwłaszcza przy szerokim froncie ideowym ugrupowań tworzących Koalicję Europejską, nawet jej sukces będzie tylko zmarnowaną szansą. 

Zamiast brać osoby LGBT+ jako zakładników i dekorację, warto na serio zająć się walką z nienawiścią. Burza wywołana przez podpisanie warszawskiej deklaracji jest tu dobrą okazją — wystarczy spojrzeć, ile ludzi zaczęło udostępniać treści z podręczników do katechezy rzymsko-katolickiej, która utwierdza najgorsze stereotypy nie poparte rzetelną wiedzą (np. że współczesną rodzinę niszczą związki homoseksualne i … klonowanie!). Warto zwrócić uwagę, jakim zgorszeniem okazały się wypowiedzi Marka Jędraszewskiego w trakcie konferencji prezentującej raport nt. zarejestrowanych przypadków pedofilii w Kościele rzymsko-katolickim. Zamiast uciszać Rabieja i pouczać polityków „europejskich” ws. LGBT+ może warto zaangażować się w demontowanie kłamstw i swój przekaz, niechby kontrowersyjny, uczynić pozytywnym? Może zamiast tracić energię wykorzystując ją „na redefiniowanie nas i wymyślanie realistycznych scenariuszy zmiany teraźniejszości i konstrukcji przyszłości”?

Jak na razie bowiem dochodzę do wniosku, że powinienem schować się w szafie, wychodząc ewentualnie na marsz równości, na którego czele będzie Grzegorz Schetyna, a na wybory założyć czador. A że po mojej śmierci partner nie będzie miał legitymacji do zorganizowania mi pochówku, że w szpitalu może nie otrzymać wiadomości o moim stanie zdrowia, że w Polsce żyją tęczowe rodziny wychowujące dzieci? Cicho sza, bo jeszcze PiS usłyszy, a Lis czy Passent napisze.

#demokracja #liberalizm #LGBT #Lis #Wielowieyska #Giertych #Passent #Trzaskowski #KoalicjaEuropejska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.