czwartek, 28 czerwca 2018

WESOŁE KUMOSZKI Z … KANAŁU

Michał Rudziński, fot. Maciej Piąsta


Z kanału orkiestrowego, rzecz jasna. Zapewne w kontekście opery, do tego takiej, jak Wesołe kumoszki z Windsoru Ottona Nicolaia zabrzmieć to może dziwnie, niemniej w moim odczuciu pierwsze skrzypce grała (nomen omen) dziś właśnie orkiestra. Michał Kocimski wydobył z niej to, co najlepsze. Narracja toczyła się potoczyście, z dobrze zarysowaną dramaturgią. Dyrygent świetnie wydobywał to, co w tej partyturze lekkie i roztańczone. Pozwolił orkiestrze rozmigotać się w piosence Fentona. Wyczarował wspaniały klimat nocy w parku windsorskim (tu partytura Nicolaia mocno zadłużona jest u Carla M. von Webera i Felixa Mendelssohna). Temperatura „famfary” wprowadzającej na scenę Falstaffa nie pozostawiała złudzeń, że oto mamy do czynienia z napuszonością bez pokrycia. Wyjątkowo pięknie towarzyszyła też orkiestra pod jego batutą Pani Reich w jej balladzie myśliwskiej, będącej — jak przypomina Piotr Kamiński — „parodią opowieści Marschnera i Wagnera.
Orkiestra pod batutą Kocimskiego pokazała, jak bogata w kolory i nastroje jest partytura Nicolaia, jak mistrzowska jest jego orkiestracja i jak wszystko to służy melodyjności, z ducha prawdziwie włoskiej.
 
Scena zbiorowa, Falstaff: Michał Rudziński, fot. Maciej Piąsta
Na tym tle warstwa sceniczna Kumoszek wypadła zdecydowanie gorzej. W pełni doceniam troskę Beaty Redo-Dobber o młodych śpiewaków. Wyprowadzenie akcji opery na czoło sceny i proscenium i „skrócenie” sceny poprzez stosowanie kurtyn z całą pewnością sprzyjało realizacji ich zadań wokalno-aktorskich. Szkoda tylko, że wykreowany w tych warunkach sceniczny świat był światem farsy czy, jak orzekli moi towarzysze, kabaretu. Postaci narysowano grubą kreską i z wykorzystaniem dość schematycznego ruchu scenicznego. Mieliśmy tu do czynienia z rozbieganiem, charakterystycznym drobieniem kroków, jakby tanecznym ruchem z uginaniem kolan, pozbawionymi aluzyjności gestami seksualnymi. W końcu Panie Fluth i Reich regularnie wykonywały swymi spódnicami ruch, jakby miały zacząć kankana. Pojawiające się na scenie służące Pani Fluth od początku do końca zachowywały się jak głuptaski, a Dr Cajus i Junker Spärlich błaznowali. Być może dałoby się tę koncepcję obronić, gdyby była wzięta w jakiś sceniczny nawias, ale wszystko było tu — o paradoksie — bardzo serio. Do tego stopnia, że na górnej ramie proscenium widzowie otrzymywali wyświetlane informacje o tym, że słuchają uwertury, a potem z informacją, gdzie toczy się akcja. Nie rozumiem też dwóch polskich intermediów, granych przy opuszczonej kurtynie — to zupełnie nie mój poziom dowcipu, także jeśli chodzi o potoczność wykorzystanego języka. Z całości wyłowiłem dla siebie obrazy w oberży, a także sceny ogrodowe i — zasadniczo — finał w parku, do którego wykorzystano pełny rozmiar sceny. Jeśli chodzi o sceny ogrodowe, właśnie w nich znalazłem coś, co na moment pozwoliło wziąć w nawias wspomnianą wcześniej dosłowność tej farsy. Myślę tu o drzewach, które jak żywo przywodzą na myśl estetykę glamour i kampu. Mieniące się i załamujące światło tkaniny, rosnące na drzewach muszki (takie do smokingu, nie owady) — fascynująca okropność, w której „tworzywo w możliwie najbardziej intensywny sposób prezentuje swe właściwości” (Wioletta Kazimierska-Jerzyk, Kamp, glamour, vintage. Współczesne kategorie estetyczne). Nota bene o kampowości mówiłbym również w odniesieniu do sceny finałowej.

 
Natalia Kordecka-Kolo, Łukasz Zimny, fot. Maciej Piąsta

W moim odczuciu aktorsko zdecydowanie najlepsza była grająca Panią Fluth Ewa Spanowska. Mniej podobała mi się wokalnie. Nie zawsze jej głos był dostatecznie dźwięczny, ma też on bardzo specyficzną barwę, dla mnie nieprzyjemną i raczej subretkową. Podobał mi się z kolei mezzosopran Dominiki Stefańskiej, której kreacja w roli Pani Reich była bardzo równa. W pamięć zapadnie mi jej ballada z aktu trzeciego, w której, jak pisałem, znakomicie towarzyszyła jej orkiestra. Niekiedy, zwłaszcza wchodząc w rezonans piersiowy i w górze w jej głosie pojawiał się groch, ale to sprawa do przepracowania.  Pochwały należą się także Natalii Kordeckiej-Kolo (przydałby się jej jednak inny kostium) w roli Anusi, a także Krzysztofowi Zimnemu — Fentonowi, który wzruszył mnie prostą sentymentalnością swej ballady. Ładną postać w całości opery stworzył Wojciech Sztyk jako Pan Fluth. Kumoszki to opera o tyle niewdzięczna dla tak młodych wykonawców, o ile wymaga w głównej roli basa, a więc głosu, który dojrzewa długo. Brakło dziś trochę nośności głosu, dźwięczność w pełnej skali, swobody, ale na to Michał Rudziński będzie mieć jeszcze czas.

Wesołe kumoszki z Windsoru
Teatr Wielki w Łodzi i Akademia Muzyczna w Łodzi
28 czerwca 2018 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.