piątek, 22 grudnia 2017

NA ŚWIĘTA - O POKOJU, DEMOKRACJI I UE


Jak pisał Immanuel Kant, „Stan pokoju między żyjącymi wokół siebie ludźmi, nie jest stanem naturalnym, bo takim jest raczej stan wojny, choć równocześnie nie zawsze staje się wybuchem wrogości, jednak zawsze jest trwającym przez nią zagrożeniem. Przeto pokój musi zostać niejako stworzony, gdyż zaniechanie ostatniego nie jest jeszcze gwarancją tego ani tego, żeby jeden sąsiad czynił tak drugiemu (co wszakże może dokonać się jedynie w porządku prawnym), w przeciwnym razie ów może potraktować jako wroga tamtego, który go do tego zachęcał”.

Kantowska droga pokoju jest nierozerwalnie sprzęgnięta z drogą prawa, na której kamieniem milowym są konstytucje republikańskie, a więc oparte na idei rozumnego prawa, a nie tyranii większości. Dalej, droga pokoju nie wiedzie inaczej, jak przez federację wolnych państw i to od tej federacji zależeć ma prawo narodów.
W warstwie prawnej i ideowej postulaty Kantowskie realizuje tzw. Traktat o Unii Europejskiej, z którego przytaczam fragmenty:

„Preambuła
INSPIROWANI kulturowym, religijnym i humanistycznym dziedzictwem Europy, z którego wynikają powszechne wartości, stanowiące nienaruszalne i niezbywalne prawa człowieka, jak również wolność, demokracja, równość oraz państwo prawne,
PRZYWOŁUJĄC historyczne znaczenie przezwyciężenia podziału kontynentu europejskiego oraz potrzebę ustanowienia trwałych podstaw budowy przyszłej Europy,
POTWIERDZAJĄC swe przywiązanie do zasad wolności, demokracji, poszanowania praw człowieka i podstawowych wolności oraz państwa prawnego
PRAGNĄC pogłębić solidarność między swymi narodami w poszanowaniu ich historii, kultury i tradycji,
PRAGNĄC umocnić demokratyczny charakter i skuteczność działania instytucji, tak aby były one w stanie lepiej spełniać, w jednolitych ramach instytucjonalnych, powierzone im zadania,

Artykuł 2
Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn.

Artykuł 3
(dawny artykuł 2 TUE)
1.   Celem Unii jest wspieranie pokoju, jej wartości i dobrobytu jej narodów.

Artykuł 4
1.   Zgodnie z artykułem 5 wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w Traktatach należą do Państw Członkowskich.
2.   Unia szanuje równość Państw Członkowskich wobec Traktatów, jak również ich tożsamość narodową, nierozerwalnie związaną z ich podstawowymi strukturami politycznymi i konstytucyjnymi, w tym w odniesieniu do samorządu regionalnego i lokalnego. Szanuje podstawowe funkcje państwa, zwłaszcza funkcje mające na celu zapewnienie jego integralności terytorialnej, utrzymanie porządku publicznego oraz ochronę bezpieczeństwa narodowego. W szczególności bezpieczeństwo narodowe pozostaje w zakresie wyłącznej odpowiedzialności każdego Państwa Członkowskiego.
3.   Zgodnie z zasadą lojalnej współpracy Unia i Państwa Członkowskie wzajemnie się szanują i udzielają sobie wzajemnego wsparcia w wykonywaniu zadań wynikających z Traktatów.
Państwa Członkowskie podejmują wszelkie środki ogólne lub szczególne właściwe dla zapewnienia wykonania zobowiązań wynikających z Traktatów lub aktów instytucji Unii.
Państwa Członkowskie ułatwiają wypełnianie przez Unię jej zadań i powstrzymują się od podejmowania wszelkich środków, które mogłyby zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii.

Artykuł 5
(dawny artykuł 5 TWE)
1.   Granice kompetencji Unii wyznacza zasada przyznania. Wykonywanie tych kompetencji podlega zasadom pomocniczości i proporcjonalności.
2.   Zgodnie z zasadą przyznania Unia działa wyłącznie w granicach kompetencji przyznanych jej przez Państwa Członkowskie w Traktatach do osiągnięcia określonych w nich celów. Wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w Traktatach należą do Państw Członkowskich.

Artykuł 7
(dawny artykuł 7 TUE)
1.   Na uzasadniony wniosek jednej trzeciej Państw Członkowskich, Parlamentu Europejskiego lub Komisji Europejskiej, Rada, stanowiąc większością czterech piątych swych członków po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2. Przed dokonaniem takiego stwierdzenia Rada wysłuchuje dane Państwo Członkowskie i, stanowiąc zgodnie z tą samą procedurą, może skierować do niego zalecenia.
Rada regularnie bada, czy powody dokonania takiego stwierdzenia pozostają aktualne”.

Bez względu na to, jak krytycznym pozostaje się wobec określonych działań UE, faktem pozostaje, że tworzące ją państwa nie prowadzą ze sobą wojen, co — po kataklizmach wojen światowych uznać trzeba za stan błogosławiony. Jeden z fundamentalnych celów Unii jest zatem realizowany, ale nie da się tego podtrzymać, jeśli nie podtrzyma się w mocy fundamentalnych demokratycznych wartości, na których spoczywa idea pokoju. Dlatego Traktat tak jasno mówi o UE jako wspólnocie wartości, które należy propagować i których należy przestrzegać. Dlatego też Państwa Członkowskie jako równe wobec Traktatów, do których w sposób dobrowolny przystąpiły, godzą się na poszanowanie tych wartości i na ewentualną kontrolę ich przestrzegania, gdy są co do tego poważne wątpliwości. Trzeba być niepoważnym i rozkapryszonym dzieckiem, by nie dostrzegać takich zobowiązań. Trzeba również wiary w magię, która pozwoli zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli czerpać korzyści ekonomiczne z bycia częścią jakieś wspólnoty przy jednoczesnym negowaniu jej fundamentów.

Przed nami Boże Narodzenie, w trakcie którego słowa o pokoju dla ludzi dobrej woli padać będą szczególnie dobitnie.
Wszystkim życzę, by pokój urzeczywistniał się w naszym życiu, by na trwałe zapanował na świecie,  byśmy nauczyli się, że wojny nie są piękne i nie są drogą do rozwoju moralnego, ale że są złem, które niszczy człowieka i świat, którego jest częścią. Życzę nam także, by nasze myślenie stawało się moralne, a więc wolne od zakłamania i hipokryzji, przedkładania emocji nad racjonalne argumenty, wojowniczej walki o dobro wąsko pojętych grup. Życzę nam władz, które po doświadczeniach totalitaryzmu przejmą się ideą wieczystego pokoju, szanować będą ład prawny, który chroni ludzką godność, stronić będą od tyranii większości — stałego zagrożenia demokracji. Życzę także, byśmy byli wolni w przyjmowaniu życzeń — te od ludzi pozbawionych dobrej woli nie służą bowiem pokojowi, ale interesowi ich grup utrwalając tylko kłamstwo społeczne jako wygodną monetę na rynku politycznych korzyści.


niedziela, 10 grudnia 2017

DZIEŃ PRAW CZŁOWIEKA

10 grudnia 2017 r. to Dzień Praw Człowieka. Powołano je do życia rezolucją Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1950 r. w rocznicę podpisania Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.
Tegoroczny Dzień jest dla mnie szczególnie brzemienny w treści. Polska Wikipedia w stosownych haśle przypomina słowa Sekretarza generalnego ONZ z 2010 r.:

To przede wszystkim na rządach państw spoczywa odpowiedzialność za zapewnienie ochrony orędownikom praw człowieka. Wzywam wszystkie państwa, by przestrzegały wolności słowa i wolności gromadzenia się, tak potrzebnych w ich pracy. [...]

Gdy życie obrońców praw człowieka jest zagrożone, zmniejsza się poczucie bezpieczeństwa wszystkich ludzi.
Gdy głosy obrońców praw człowieka są zagłuszane, cierpi na tym sprawiedliwość.

Jakże aktualne są te słowa w rodzimym kontekście. Uczestniczymy bowiem w spektaklu, w ramach którego dochodzi do zmiany ustroju za pomocą ustaw. Polskie władze skutecznie lekceważą zasady Konstytucji, bagatelizują przemoc na tle rasowym, szkalują Rzecznika Praw Obywatelskich, lekceważą głosy gremiów tak istotnych jak Komisja Wenecka. Z problemami spotykają się osoby demonstrujące przeciw nadużyciom. Demokracja konstytucyjna zamienia się w tyranię „większości” (biorąc pod uwagę rzeczywistą ilość głosujących, wstawiam cudzysłów), gdzie słupki procentowe stały się podstawą do przydawania sobie przez rząd PiS prawa do „zawładnięci duszą” obywateli. Musimy pamiętać o ważnej przestrodze Alexisa de Tocqueville’a, że demokracja łatwo przeradza się w tyranię — jeśli poza „wolą większości” nie istnieją inne gwarancje sprawiedliwości (jak prawa człowieka, prawo międzynarodowe, Konstytucja), to dotknięty niesprawiedliwością nie ma gdzie się odwołać: opinia publiczne jest „głosem większości”, rząd jest „głosem większości”, sterowana rządowo władza sądownicza jest „głosem większości”.

Trójpodział władz jest ważny z rozmaitych powodów, także po to, by obywatel mógł chronić swoją intymność. Dla przykładu, bywają sytuacje, że posiadanie swojego reprezentanta prawnego pozwala również na odciążenie emocji: prawnik posiada cenny dystans, uwalniając osobę, którą reprezentuje, od ciężaru niekiedy trudnych emocji czy więzi, bądź zmniejszając to, co w odczuciu trudne.  O ile można mieć zaufanie do niezawisłości władzy sądowniczej i sensownego działania władzy ustawodawczej, dystans prawnika i odciążenie klienta pozwala liczyć, na racjonalne rozwiązanie spraw. W sytuacji, gdy władzą sądownicza przestaje być niezawisła, szans na taki dystans i na takie odciążenie, już nie ma. W sytuacji, gdy dochodzi do tego tyrania władzy ustawodawczej i jej niechęć do ponadlokalnych bezpieczników w kwestii praworządności, pozostają dwie dialektycznie powiązane rzeczy: odwaga obrońców praw i  droga ku rozpaczy niesprawiedliwie traktowanej „mniejszości”.


środa, 11 października 2017

VIVA ABIGAIL! VIVA FENENA!

Łódzka inscenizacja Verdiowskiego Nabucca liczy już sobie trzydzieści lat, w co aż nie chce się wierzyć. Łodzianie mieli okazję słyszeć w niej plejadę znakomitych artystów: Joannę Cortes, Krystynę Rorbach, Andrzeja Saciuka, Andrzeja Malinowskiego, Krzysztofa Bednara, Jolantę Bibel. Mimo upływu lat spektakl się nie zestarzał — cenię go za urodę plastyczną, brak udziwnień reżyserskich, a także za możliwość wysłuchania uwertury bez konieczności oglądania jakiejś „przed-akcji”. Wczoraj grany był po raz sto osiemdziesiąty. Wspomniano wprawdzie o jubileuszu, szkoda jednak, że wczorajszy spektakl nie został potraktowany bardziej uroczyście.
Wczorajszy wieczór zdecydowanie należał do Pań. Choć zabrzmi to patetycznie, Monika Cichocka i Bernadetta Grabias pokazały, na czym polega sceniczna kreacja. Obie doskonale wiedziały, po co są na scenie i co śpiewają. Rola Feneny jest malutka i bardzo statyczna. Grabias tchnęła w nią życie dzięki umiejętnej grze mimicznej i wymownemu gestowi, który nigdy nie był pusty. Cichocka z kolei mistrzowsko pokazywała dumę, wściekłość czy smutek Abigaili, zupełną rewelacją zaś było, gdy całym ciałem syciła swoją postać pogardą i tryumfem, do których inspirował ją obłąkany Nabucco. Obie stworzyły także kapitalne portrety wokalne swoich bohaterek. Nie wiem, z jakimi bogami podpisała pakt Cichocka, ale poczułem się, jakbym podróżował w czasie. Taki sam zachwyt czułem jako szczeniak, gdy słyszałem ją po raz pierwszy. To głos gęsty i srebrzysty, wszelako ciemniejszy niż kiedyś, miękki atak, powściągnięcie wibracji, swobodne przechodzenie „na piersi”, tak potrzebne w tej roli, dobra koloratura.  (Filowany tryl na w pełni „żywym” oddechu w cabaletcie z aktu II był imponujący!). Głos Grabias także — na moje ucho — ściemniał i więcej w nim zielonkawych barw niż kiedyś. Swoboda brzmienia i ekspresyjne wykorzystanie kolorów sprawiły, że na długo wryło mi się w pamięć cantabile Feneny. Szkoda, że ten jedyny solowy fragment tej bohaterki jest taki krótki. Grabias śpiewała go piękną frazą i bardzo retorycznie, choćby w górze nadawała swemu mezzosopranowi brzmienie nieco przytłumione, by na koniec rozjaśnić go i usrebrzyć. Wspaniale też wypadło pożegnanie Abigaili — w sumie finał poruszył mnie do tego stopnia, że wszelkie wokalne akrobacje z wcześniejszych fragmentów wydały mi się tylko igraszką.

Gorzej było z męską częścią obsady. W głosie Zenona Kowalskiego znać już upływ czasu. Najwięcej satysfakcji sprawił mi w duecie z Abigailą z aktu III i w modlitwie do Jahwe z aktu IV (ale już nie w wieńczącej scenę cabaletcie). Był przy tym — niestety — nijaki aktorsko. Gdy Zachariasz cisnął mu pod stopy Fenenę, deklarując, że gotów ją zabić, na Nabuccu Kowalskiego nie zrobiło to żadnego wrażenia. Ekspresji scenicznej nie zmienił także obłęd, a w kontekście całości można się było zastanawiać, czy przypadkiem dla Śpiewaka nie jest wszystko jedno, czy Nabucco to król Babilonu, czy nazwa worka na ziemniaki. Zachariasz Zbigniewa Wunscha był zwyczajnie odśpiewany. Artyście brakowało charyzmy, nie udało mu się stworzyć jakiegokolwiek nastroju w modlitwie z aktu II, gra była mocno „papierowa”. Sam głos Wunscha jest urodziwy, zwłaszcza w górze i wyższej średnicy, gdy osadzony jest na „masce”. Dołom brakowało niekiedy wyrazistości, gęstości i mocy, sama emisja zaś był, powiedzmy, nierówna, głos niekiedy wycofywał się i grzązł. W systemie wokalnych „fachów” Zacharias to Seriöser Bass, Wunsch natomiast to basbaryton, być może dlatego nie czułem pełnej satysfakcji słuchając go na scenie. Uroda głosu jest w jakiejś mierze kwestią gustu, ale życzyłbym sobie, żeby Krzysztof Marciniak (Izmael) lepiej panował nad wibracją. Na wyróżnienie zasługuje w moim odczuciu Andrzej Staniewski, który stworzył wiarygodną postać arcykapłana Baala, którą wyśpiewał głosem o wyrównanej emisji i dopasowanym do roli brzmieniu.


Z powierzonych mu zadań znakomicie wywiązał się chór. Znakomicie rozplanowano dramaturgicznie szlagierowe Va, pensiero. Zrozumiały był także podawany ze sceny tekst. Orkiestrze wiodło się różnie, ale znaczną część partytury zagrała bardzo dobrze.  Niewątpliwie to zasługa Tadeusza Kozłowskiego, który znakomicie „czuje” operę. Mając w pamięci szalenie intensywne, kolorystycznie bogate święto wiosny, którym dyrygował, odniosłem wczoraj wrażenie, że w tym ogranym przez niego tytule jest już jednak trochę za dużo rutyny. 

sobota, 30 września 2017

PAUL TILLICH I JEGO POSZUKIWANIE ABSOLUTÓW

Książka Paula Tillicha może wydawać się niepozorna: jest niedługa i napisana prostym językiem, dostępnym dla „laika”. Ale wrażenie to jest — moim zdaniem — całkowicie pozorne. Mimo że od publikacji oryginału minęło pół wieku, przynajmniej na polskim gruncie esej ten jest wciąż dynamitem. Nie należy tylko dać się zwieść nawykom językowym: Tillich wprawdzie krytykuje relatywizm i pisze o poszukiwaniu absolutów, jego refleksja nie ma jednak nic wspólnego z absolutyzmem. Stanowi raczej próbę namysłu nad warunkami koniecznymi pluralizmu, który jest faktem doświadczanym przez nas na co dzień. Tillich ma pełną świadomość zmian zachodzących w naszej wiedzy czy różnorodności oraz zmienności systemów moralnych. Posiada również kapitalne wyczucie usytuowania: poznanie nie dokonuje się w próżni, ale jest określone czaso-przestrzennie. Nie bez kozery książkę rozpoczyna tekst autobiograficzny, w którym Tillich pokazuje m. in. ile zawdzięcza — pozytywnie i negatywnie — swemu rodowodowi XIX-wiecznemu; potrafi pokazać, jak cenną lekcję historyzmu dał romantyzm czy wskazać, co wyniósł z lektury Schellinga, mimo nienaukowości jego filozofii przyrody.
Absoluty pojmowane są przez Tillicha jako pewne formalnie struktury, które leżą u podłoża doświadczania, poznawania czy moralności. Są nimi: „struktura umysłu, która umożliwia wrażenia zmysłowe oraz logiczna i  semantyczna struktura umysłu; powszechniki, które umożliwiają zaistnienie języka; kategorie i biegunowości, które umożliwiają rozumienie rzeczywistości. Kolejnymi były bezwarunkowy charakter imperatywu moralnego, niezależnie od jego treści i  zasada sprawiedliwości –  uznanie każdej osoby jako osoby. Wreszcie była też agape, miłość, która zawiera i transcenduje sprawiedliwość, jednoczy to, co absolutne i relatywne przez adaptację do każdej konkretnej sytuacji”.   Duże wrażenie czyni zwłaszcza charakterystyka agape. Tillich pisze: „Miłość w  formie agape jest absolutną moralną zasadą, etycznym absolutem, którego szukaliśmy. Jednakże, aby zostało to dobrze zrozumiane, trzeba oczyścić ją z  wielu błędnych konotacji. Miłość jako agape ma podstawową zasadę sprawiedliwości w sobie. Jeśli ludzie odmawiają sprawiedliwości innym, ale twierdzą, że ich kochają, zupełnie nie rozumieją znaczenia agape. Łączą niesprawiedliwość z  sentymentalnością i  nazywają to miłością. Agape nie może być też mylona z innymi jakościami miłości: libido, przyjaźnią, współczuciem, żalem, erosem. Niewątpliwie agape związana jest i  może zostać połączona z  nimi wszystkimi, ale może też je wszystkie osądzić. Jej wielkość polega na tym, że akceptuje i toleruje drugą osobę nawet, jeśli jest ona nie do zaakceptowania i ledwie możemy ją tolerować. Jej celem jest związek, który jest czymś więcej niż związek oparty na sympatii albo przyjaźni, związek nawet pomimo wrogości. Miłowanie swoich wrogów nie jest sentymentalnością, wróg pozostaje wrogiem. Mimo to zostaje nie tylko uznany za osobę: jednoczy się ze mną w czymś, co jest ponad nim i ponad mną, ostatecznym podłożu bycia każdego z nas”.
Obok agape stawia Tillich „miłość słuchającą”. Jest ona „słuchaniem i patrzeniem na konkretną sytuację w  całej jej konkretności, która zawiera najgłębsze motywy działania drugiej osoby”. Taka miłość „zastępuje mechaniczne posłuszeństwo moralnym nakazom. Takie nakazy zostały wywiedzione z etycznego wglądu, by potem zdegradować się do statusu moralnych kodeksów. Żaden kodeks moralny nie zwolni nas od decyzji, a  więc nie uratuje nas przed moralnym ryzykiem. Może doradzać, ale nic więcej. Staje się to dla nas jasne, kiedy jesteśmy w roli czyjegoś doradcy. Załóż- my, że student przychodzi do mnie, gdy ma podjąć trudną moralną decyzję. Doradzając mu, nie cytuję Dziesięciu Przykazań ani słów Jezusa z  Kazania na Górze, ani jakiegokolwiek innego prawa, nawet prawa powszechnej etyki humanistycznej. Mówię natomiast, by odkrył, co w  jego sytuacji nakazuje agape i według tego decydował, nawet jeśli tradycje i zwyczaje stoją w sprzeczności z jego decyzją. Jednakże muszę go przestrzec i powiedzieć, że jeśli tak zrobi, ryzykuje tragedię”.   

Jak przystało na teologa Tillich zauważa, że wszystkie wspomniane wyżej absoluty wskazują na coś poza nimi, na jakiś „najbardziej podstawowy absolut z nich wszystkich”. Nie oznacza to jednak, że Tillich wskaże palcem Boga, np. chrześcijańskiego i rozpocznie wywód, który obliguje do przyjęcia wiary w ramach określonej konfesji. Tillich jest raczej teologiem negatywnym: ów najbardziej podstawowy absolut jest tajemnicą doświadczaną jako świętość. Nie da się wywieźć tego doświadczenia z tego, co skończone, a więc ze skończonego ludzkiego umysłu czy skończonego ludzkiego doświadczenia. Do tajemnicy można odnosić się świadomie i twórczo, ale nie da się tajemnicy poznać. Ani jednostkowo, ani wspólnotowo — absolutu zatem nie posiada żadna z religii instytucjonalnych. Tillich twierdzi zresztą stanowczo, że doświadczenie absolutu jak najbardziej możliwe jest poza kościołami czy religiami instytucjonalnymi. Co więcej, możliwość doświadczenia absolutu poza religiami w tradycyjnym sensie zostaje przez Tillicha wyróżniona. Wprowadza on rozróżnienie na religię w sensie szerokim i wąskim. Religia w sensie szerokim to „bycie pochwyconym przez ostateczną troskę”, które dokonuje się w przestrzeni niereligijnej. Absolut jest tu doświadczany pośrednio i nie jest bezpośrednio symbolizowany, ale doświadczenie świętości pozostaje. Jako przykład podać można prawo: „W  sferze społeczno-politycznej, w  większości systemów prawnych w  szczególności wyrażona jest świętość (sacredness) prawa i to poczucie świętości prawa przetrwało atak sekularyzmu. Możemy je rozpoznać pod postacią ślubowań i  w  quasi-rytualnych aspektach procedury sądowej, gdzie obraza sądu może być opisana jako świeckie bluźnierstwo. Możemy je znaleźć w  trwodze odczuwanej przed amerykańskim prawem, a  zwłaszcza przed jego społeczno-politycznym fundamentem – konstytucją. Możemy ją rozpoznać w mitycznej „woli ludu” i „tradycji Ojców” i  w  równie mitycznym cesarzu czy królu, panującym „z  łaski Bożej”. Prawa i  konstytucje zmieniają się, ale ich prawne i  społeczne obowiązywanie jest absolutne. Jest tak dlatego, że zakorzenione są w samej świętości” (to słowa szczególnie wymowne w polskim kontekście).
Religia w sensie szerokim jest dla Tillicha miarą religii w sensie tradycyjnym. Dlatego — odwrotnie niż wielu teologów — pisze on pozytywnie o zjawisku sekularyzmu. Mierzenie religii tradycyjnych miarą religii w sensie szerokim jest np. probierzem uczciwości tych pierwszych. Można badać choćby to, czy religie instytucjonalne nie ubóstwiają swojego partykularnego doświadczenia świętości, czy nie próbują utożsamiać się z absolutem, a poprzez to czy nie odrzucają możliwości sądu nad sobą. Jeśli mamy do czynienia właśnie z taką religią w sensie wąskim, to doświadczamy czegoś demonicznego: „demonicznego stłumienia zwątpienia, krytycyzmu o uczciwego dążenia do prawdy”. Jakże wymowne są te słowa: „Zło jest nie do uniknięcia, gdy partykularną manifestację świętości utożsami się z samą świętością”. Jeśli jakakolwiek religia chce wnosić roszczenie do absolutności to może być to tylko roszczenie „do relatywnego bycia świadkiem Absolutu. Religia jest tym bardziej prawdziwa, im silniej to podkreśla w swojej esencjalnej naturze, wskazując poza siebie na to, czego jest świadkiem i czego jest częściową manifestacją”.
Ciekawe są rozważania Tillicha nad quasi-religiami, wśród których lokuje on faszyzm, nazizm, komunizm, powracające ruchy narodowe, ale także liberalny humanizm. Cenię go za uczciwość we wskazaniu na ów quasi-religijny charakter liberalnego humanizmu, co pozwala mu pokazać czyhające na tę formację zagrożenia, ale także wskazać, dlaczego wybór liberalnego humanizmu jest właściwy. W tym punkcie refleksja Tillicha zbiega mi się z poglądami Ernsta Cassirera, który pokazywał (neo)mitologiczny charakter brunatnych ideologii, budowanych w oparciu i swoiste rytuału, głuchych na wszelką krytykę i zamkniętych na jakąkolwiek racjonalna argumentację.

Przekład czyta się dobrze — jest przejrzysty i wolny od udziwnień. Staranna jest także redakcja tekstu — wytropiłem tylko dwie literówki (choć nie daję głowy za swe zdolności „detektywistyczne”): brakło „n” w „konfundującej sytuacji”, a gdzie indziej zamiast „ą” jest „ę”.
Na zakończenie słowa Tillicha:
„…relacje religii ze światem świeckim, z sekularyzmem, muszą się zmienić po obydwu stronach – zarówno świeckiej, jak i religijnej. Religia musi uznać prawo wszystkich funkcji ludzkiego ducha – sztuki i nauki, prawa i relacji społecznych oraz pań- stwa – do bycia niezależnymi od religijnej kontroli i wpływów. W tym samym czasie świat świecki musi uznać prawo religii do zwracania się ku Ostatecznemu samemu, w swoim języku i we wszystkich swoich przejawach doświadczenia świętości”.
„Jeśli przesłanie proroków jest prawdą, nie ma niczego „poza religijnym socjalizmem””.

Paul Tillich
Moje poszukiwania absolutów
Przeł. Marcin Jerzy Leszczyński
Wydawnictwo UŁ

Łódź 2017.

niedziela, 17 września 2017

CALLAS JAKIEJ NIE ZNACIE. W 40 ROCZNICĘ ŚMIERCI


Wprawdzie Callas twierdziła, że belcanto to szkoła czy droga śpiewu, a nie styl muzyczny charakterystyczny dla oper Rossiniego, Belliniego czy Donizettiego, sam uważam, że powinniśmy ten termin stosować w obu znaczeniach. To prawda, że kompozytorzy oper uznanych dziś za belcantowe korzystali z zasobów, które oferowała belcantowa szkoła śpiewu. Faktem jest również, że szkoła ta pozwala na granie ról z bardzo różnego repertuaru, z Wagnerowskim na czele (odsyłam tu do wejścia Brunhildy w wykonaniu Sołomiji Kruszelnićkiej , po wysłuchaniu którego niezmiennie dopada mnie tęsknota za „takim” Wagnerem). Ale prawdą jest również, że kolejne pokolenia kompozytorów stawiały przed śpiewakami nowe wyzwania. Rozrastały się orkiestry, gęstniały faktury partytur, powiększały sale teatrów operowych, proscenia odsuwały od widzów. Jednym ze skutków tych zmian stała się fetyszyzacja wolumenu. Jak — moim zdaniem — słusznie twierdzi Nelly Miricioiu: „nowoczesna szkoła śpiewu obsesyjnie skupia się na wolumenie głosu i umiejętności przebijania się ponad orkiestrę, co prowadzi do nieustannej walki”. Callas podkreślała z kolei, że wartością nadrzędną stał się piękny ton i sprawność techniczna, tak że publika daje się porwać nie aktorskiej (również w sensie wokalnym) kreacji śpiewaka, a ładnemu brzmieniu i wycieczkom ku wysokim nutom. Sam dorzucę do tego jeszcze nacisk na ujednolicenie barwy głosu w całym jego zakresie, które w dobie działalności kompozytorów wiązanych z operą belcantową wcale nie było oczywiste. Mam wrażenie, że jedną z podstawowych wartości w muzyce była wtedy umiejętność kolorowania dźwięku. Gdy czyta się ówczesne charakterystyki głosów kontraltowych czy soprano sfogato jak na dłoni widać, że kalejdoskopowe wręcz bogactwo barw, nie zawsze w pełni jednorodnych, raczej kontrastowo przeciwstawianych, było wtedy jakością pożądaną. Ale takie same zdolności kolorystyczne miały XIX-wieczne fortepiany — to późniejsze czasy przyniosły instrumenty o wyrównanej kolorystyce. W odniesieniu do kontraltów i soprani sfogati mówiono o gęstych, ciemnych, mocnych, niemal męskich dźwiękach piersiowych i jasnych, o wiele lżejszych górach, co było możliwe dzięki dużej skali tych głosów. Oba głosy cechowały się również elastycznością czy ruchliwością, koloratura bowiem stanowiła jedno z podstawowych narzędzi retoryki muzycznej. Tym, co odróżniało kontralty i soprani sfogati to właściwa dla nich tessitura i odmiennie zakresy dźwięków, w których głosy te brzmiały najpełniej. Tym, co ponownie łączy kontralty i soprani sfogati to naturalna umiejętność śpiewania wysokich nut rejestrem piersiowym, a przez to — jak pisze Judit Zsovar — zdolność śpiewania tych samych nut różnymi rejestrami głosu, co pozwala na granie kolorem w celach ekspresyjnych. W ramach belcanta jako szkoły artyści potrafili śpiewać prawdziwe legato, świadomie barwić samogłoski, wykorzystywać do kształtowania fraz natężenie spółgłosek. Dziś to cechy coraz rzadziej spotykane, choć z autentycznym — jak dla mnie — belcanto pozwalają nam spotkać się wspomniana Miricioiu,  Lucia Aliberti czy Ewa Podleś. Jako soprano sfogato, a nie mezzosopran, traktuję także Cecilię Bartoli, której Norma czy Amina z Lunatyczki nie do końca mnie przekonują z różnych powodów technicznych, ale pomysł, by zaśpiewała te role nie budzi we mnie sprzeciwu ze względu na typ jej głosu.



O Callas pisze się często, że była sopranem dramatycznym d’agilità i sam tak uważałem przez długi czas. Sądzę jednak, że była ona autentycznym soprano sfogato. Czym różnią się te głosy, przekonają się Państwo słuchając nagrań Margherity Corosio (dramatyczna koloratura)  i Felii Litvinne (soprano sfogato) .  O tym, jak Callas korzystała z rejestrów do barwienia dźwięków i jak stosowała koloraturę mogą się Państwo przekonań słuchając sceny Abigail.





A sam zapraszam Państwa na koncert, który 22 września odbędzie się w warszawskim Promie Kultury. Śpiewać będzie Karina Skrzeszewska z akompaniamentem Katarzyny Neugebauer. Ja postaram się opowiedzieć Państwu nieco więcej o tym, dlaczego uważam Callas za soprano sfogato, o tym, jakie naturalne skazy ma ten rodzaj głosu, również o tym, jakie role Callas i ich nagrania cenię najbardziej. 


czwartek, 31 sierpnia 2017

Z MARIĄ ANDRZEJCZYK I ANNĄ BUCZYŃSKĄ BOROWY ROZMAWIAMY O PROJEKCIE "ZNALEZIONE, NIE KRADZIONE"

Anna Buczyńska Borowy
„Znalezione, nie kradzione” to projekt o charakterze społecznym, realizowany pro publico bono. Nasze doświadczenia, którymi chcemy się podzielić oraz nasze działania skierowane są przede wszystkim do dzieci i młodzieży, ale nie tylko. Chcemy również wspierać rodziców, opiekunów prawnych w kwestiach, o których nawet mogą nie mieć świadomości, czy wiedzy. 




Maria Andrzejczyk
Takim przykładem jest choćby utrata prywatność, czyli ogromny problem już natury społecznej, o którym się nie mówi, a który bardzo nabiera na znaczeniu w dzisiejszych czasach. Znajdzie się też kilka fajnych obszarów dla dorosłych, nauczycieli, fundacji, placówek edukacyjno - rozwojowych, instytucji, firm, które chcą wyjść poza ramy schematycznego myślenia, a które chcą zrobić coś więcej dla najmłodszych i dla innych. Będziemy mówili o wszystkim, co w życiu codziennym ma dla nas znaczenie, co kształtuje postawy i odpowiedzialność w wielu obszarach życia młodych ludzi. Będziemy obserwowali świat oczami dzieci, ale także oczami dorosłych. Taki jest plan”
— to słowa Marii Andrzejczyk i Anny Buczyńskiej Borowy








Ich projekt zaciekawił mnie na tyle, że postanowiłem z Nimi porozmawiać. Namawiam również Państwa do lektury Ich wcześniejszego wywiadu. Dziewczyny są na tyle zgrane, że niemal mówią jednym głosem. W tym wywiadzie prym wiedzie jedna z Nich, ale nie zdradzę która. Interwencje drugiej zaznaczam kursywą.



Jako że się znamy, pozwolę sobie zacząć od pytania nieco bardziej osobistego. Wydaje mi się ono ważne w polskiej rzeczywistości, rozdartej przez podziały i konflikty. A zatem — wiem, że w pewnych kwestiach światopoglądowych różnicie się dość znacznie. Co sprawia, że nie tylko się dogadujecie, ale chcecie działać razem?


To takie nasze prywatne „porozumienie ponad podziałami”. Idea i cel projektu są bliskie naszemu sercu i to one sprawiają, że chcemy razem współdziałać w ich realizacji. Nigdy nie patrzyłam na nasze odmienne światopoglądy jako na rzecz, która może nas dzielić. Myślę, że wprost przeciwnie to właśnie nasze odmienne światopoglądy ukształtowały nas tak, ze znalazłyśmy wspólny język i chcemy razem pracować. Oczywiście projekt „Znalezione, nie kradzione” to nie tylko efekt naszych zbieżnych poglądów, to także odpowiedź na to, co można zaobserwować w społeczeństwie, a szczególnie wśród młodzieży – zagubienie, nieświadomość własnych praw, brak samoświadomości i wiary siebie, brak autorytetów.

O tym braku autorytetów możemy zrobić cały wywiad, bo jak wiecie, jestem zwolennikiem przekonania, że człowiek powinien kierować się własnym rozumem, a nie inspiracjami z zewnątrz. Ale też chyba nasze przekonania nie są aż tak odmienne jak można by sądzić, bo nieco inaczej rozumiemy autorytet. Maria powiedziała, że autorytet widzi jako „drogę” a nie „cel”. Ja tak postrzegam mistrza, który w pewnym momencie zostawia ucznia jego własnym decyzjom.
Jak wiem z wywiadu, który czytałem, chcecie w ramach projektu rozmawiać o wszystkim: o codzienności, o tym, co kształtuje ludzkie postawy, o odpowiedzialności itd. Mimo różnorodności tematów, o których wspominacie, łączy je grawitowanie wokół wartości, aksjologii. A to sprawy bardzo filozoficzne. Czy myślałyście o filozofii jako elemencie Waszego projektu?

Filozofia postrzegana jest przez młodzież/społeczeństwo jako rzecz nudna i niezrozumiała, jako relikt przeszłości, monolit i skamienielina w jednym. Ja się z taką wizja nie zgadzam i chciałabym aby w projekcie udało się nam stworzyć obraz filozofii jako nauki ciekawej, niezmiernie przydatnej do kształtowania postaw życiowych i weryfikacji otaczającego nas świata. Żeby pokazać filozofię jako narzędzie poznawcze, z którego może korzystać każdy. Trudno zbudować swój byt nie zachowując pewnego continuum czasowego – kim byłem, kim jestem i kim będę .Dokąd zmierzam ja, dokąd zmierza świat. W odpowiedzi na pytania pomaga filozofia. Argumentacja, retoryka, bronienie swoich racji – to też filozofia. Poszukiwanie rozwiązań pozbawionych elementu przemocy – to też filozofia.
Stare łacińskie powiedzenie mówi, że „historia magistra vitae est” a ja chciałabym abyśmy także mogli powiedzieć, że „philosophia magistra vitae est”.
Uważamy nawet, że filozofia powinna być elementem edukacji już w szkołach podstawowych. Oczywiście dopasaowana do poziomu dzieci i młodzieży.

Spośród propozycji filozoficznych, które wydają mi się warte rozważenie w kontekście Waszego projektu, jest „interwencja filozoficzna” Katarzyny Kuczyńskiej. Mówiąc w skrócie, jest to pomysł edukacyjny nastawiony na kształtowanie umiejętności rozpoznawania „różnorodnych komunikatów aksjologicznych”, porównywania ich, dostrzegania ich konsekwencji, a przez to wzmacniania autonomii/samosterowności i odpowiedzialności jednostki. Na mój nos, „interwencja filozoficzna” byłaby idealnym elementem Waszych działań. Jak sądzicie?

         Jak powiedziałam wcześniej, filozofia będzie integralnym składnikiem naszego projektu, więc na pewno z chęcią skorzystamy z tej idei. Tym bardziej, że filozofia w „interwencji” służy do poznawania świata, definiowania zachowań i analizy intencji. Nie poprzestaje na płytkim przekazie, ale zmusza uczestników do wnikliwego zapoznania się np. z tematem hipokryzji.

Czy edukowanie do bycia obywatelką i obywatelem będzie wyraźnym elementem Waszych działań?

W sensie prawnym przez obywatelstwo rozumie się trwały węzeł łączący osobę fizyczną z państwem, posiadająca określone prawa i obowiązki, których gwarantem jest np. konstytucja. W Islandii działania rządu opierają się na idei „dobry obywatel to szczęśliwy obywatel”. Myślę, że naszym celem jest bardziej tworzenie szczęśliwych i świadomych swoich praw  i obowiązków obywateli niż tworzenie węzła łączącego ich z państwem. Bardziej zależy mi na budowaniu etycznego, moralnego i zdolnego do refleksji społeczeństwa niż jego odmian nacjonalistycznych. Wolę bardziej kosmopolityczne podejście do granic, bo pozwala ono na korzystanie z potencjału innych osób.

Muszę przyznać, że mnie obywatelstwo kojarzy się właśnie z otwartością wspólnoty, a nie z nacjonalizmem. Tym bowiem, co łączy obywatela z państwem, jest właśnie szereg praw, wolności, obowiązków, a nie pochodzenie etniczne. To tak na marginesie.
Nie boicie się zarzutu, że nazwa projektu „Znalezione, nie kradzione” narażona jest na zarzut, że znalezione rzeczy warto oddać na policję, albo ogłosić, że się je znalazło? Inaczej ich przyjęcie będzie dwuznaczne moralnie?

Nazwa  „Znalezione, nie kradzione” odzwierciedla jedno z założeń projektu, czyli obalanie mitów i fałszywych przekonań, jakie są w społeczeństwie utrwalane przez lata i przekazywane w spadku młodszym pokoleniom. Powiedzenie „znalezione, nie kradzione” jest tego najlepszym przykładem, gdyż zgodnie z kodeksem karnym, rzecz znaleziona i nie oddana właścicielowi lub organom upoważnionym do tego (policja, biuro rzeczy znalezionych) nie jest własnością znalazcy. W takim przypadku mamy do czynienia z przestępstwem przywłaszczenia (art. 284 par. 1 kk). Jedynie rzecz znaleziona w pewnych okolicznościach (np. przy śmietniku) wskazujących na to, że właściciel wyzbył się prawa własności do niej celowo, może stać się własnością osoby, która ją odnalazła. 

Jak można z Wami współdziałać?


Projekt „Znalezione, nie kradzione” jest projektem otwartym, a my jesteśmy otwarte na współpracę z osobami, których działalność wpisuje się z jego podstawowe założenia. Zapraszamy do kontaktu poprzez stronę www.znalezioneniekradzione.com lub stronę projektu na Facebooku „Znalezione, nie kradzione”

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

O POMOCY ŚWIATOPOGLĄDOWEJ, ATEIZMIE HUMANISTYCZNYM I VRP. ROZMOWA Z ADAMEM CIOCHEM



- Jak zrodził się pomysł na pomoc światopoglądową?

- Pomysł i jego realizacja kształtowały się aż przez kilkanaście lat. Sam jestem osobą po dramatycznych przejściach światopoglądowych. Przez kilkanaście lat życia byłem fundamentalistą religijnym. Zaraziłem się tym jako nastolatek. W kilka lat po tym, jak się z tego nieszczęścia otrząsnąłem, zacząłem prowadzić publicystyczny cykl „Życie po religii” w jednym z tygodników pod pseudonimem „Marek Krak”. To miała być m.in. pomoc dla ludzi w sytuacji podobnej do mojej. Zaczęły się zgłaszać różne osoby. Korespondowaliśmy, dzwoniliśmy do siebie, spotykaliśmy się. Z jednym z czytelników rozmawiałem przez 3 lata, co tydzień po pół godziny. Zacząłem widzieć dobre efekty swojej pracy. Zrozumiałem też, że nikt nie zajmuje się tego rodzaju wsparciem, a większość psychologów czy psychiatrów jest bezradna wobec ludzi zaplątanych w światopoglądowe lęki. Nie potrafią skutecznie pomóc. Można dać tabletki osłabiające np. lęk przed piekłem. Ale za samą ideę piekła może zabrać się tylko ktoś, kto zna teologiczne, historyczne i kulturowe konteksty powstawania różnych dogmatów. I najlepiej jeszcze ktoś, kto zna ten lęk z autopsji i kto sobie z nim poradził. I kto rozumie takich ludzi, ktoś dla kogo takie problemy nie są ani dziwne, ani śmieszne, ani egzotyczne.  A ja jestem taką osobą także dlatego, że studiowałem teologię katolicką i protestancką. Pomyślałem więc, że trzeba taką pomoc uruchomić. Po latach nadarzyła się okazja i pomoc powstała, już działa.

- Czym różni się pomoc światopoglądowa od coachingu czy doradztwa życiowego?

- Pomoc nie jest coachingiem, czyli treningiem. Ani prowadzący rozmowę nie jest trenerem, ani zgłaszający się nie jest osobą trenowaną. Wsparcie światopoglądowe, to rozmowa, dialog toczący się wokół problemów i życia osoby, która ma chęć skorzystania z takiej formy pomocy. Nie jest to także doradztwo, bo ja nie mówię ludziom jaki światopogląd jest lepszy, w co powinni wierzyć, jak należy żyć itd. To zgłaszający się nakreślają ramy i cele rozmowy. Nie ma gotowego programu ani celu tego doradztwa. Jest natomiast metoda – rozmowa  w celu lepszego zrozumienia faktów i sytuacji osoby zgłaszającej się.


- Jesteś ateistą, a ja liberalnym chrześcijaninem. Jak sądzę, płaszczyzną naszego spotkania, któremu obce były i są jakiekolwiek konflikty, jest humanizm. Sam deklarujesz, że jesteś ateistą humanistycznym. Czy możesz wyjaśnić, czym jest humanizm ateistyczny i czy był inspiracją dla pomysłu na pomoc światopoglądową?

- O ile sam ateizm w najbardziej dosłownym znaczeniu jest po prostu niezgodą na wiarę w istnienie bogów, o tyle ateizm humanistyczny jest kompletnym światopoglądem. To znaczy, że zawiera m.in. postulat naturalistycznego podejścia do rzeczywistości, i że wypracował koncepcję etyki i zasad życia społecznego, które opierają się na zasadach wzajemnego szacunku, współodczuwania i troski nie tylko wobec innych ludzi, ale i innych istot czujących. Taki ateizm nie ma nic wspólnego z tak zwanym darwinizmem społecznym, nie zgadza się też na postawy agresywne i przedmiotowe traktowanie innych. Ta zasada współodczuwania, troski i szacunku stoi właśnie za pomysłem zorganizowania telefonicznej pomocy światopoglądowej, dostępnej dla każdego, w tym dla osób pozostających bez pieniędzy. Jeśli ktoś deklaruje, że nie ma czym płacić może korzystać z pomocy całkowicie bezpłatnie.


- Jesteś osobą zaangażowaną w projekt określany mianem V RP. To projekt, moim zdaniem, bardzo ważny, łączący w sobie niezgodę na neokonserwatyzm, gdzie dyktat wolnego rynku łączy się z archaicznym konserwatyzmem moralnym, a w polskich warunkach także z fundamentalizmem katolickim. Czy widzisz jakieś nici łączące Twoją działalność na polu pomocy światopoglądowej z działalnością na rzecz VRP?

- Projekt o nazwie „V Rzeczpospolita”, to koncepcja społeczno-polityczna, a pomoc światopoglądowa to sprawa dosyć osobista i indywidualna. Ale rzeczywiście istnieje między nimi pewne połączenie i to zapewne główny powód, dla którego się w jedną i drugą sprawę zaangażowałem.  Otóż nie zgadzam się na świat, w którym ludzie są traktowani jak nawóz, który ma służyć do lepszego rozkwitu jakichś ideologii lub po prostu ku pożytkowi innych ludzi. Niestety, wbrew deklaracjom i obietnicom Polska po 1989 r. została zbudowana wedle koncepcji neoliberalnych, czy – jak kto woli – neokonserwatywnych. Państwo i gospodarka miały służyć rozkwitowi przede wszystkich tak zwanych ludzi sukcesu. Reszta miała sobie jakoś radzić, emigrować lub powiesić się. Filozofia „ratuj się kto może”  stała się myślą przewodnią życia politycznego, społecznego, w tym gospodarczego. A przecież to jest idea zrodzona w głowach psychopatów i służąca przede wszystkim pożytkowi socjopatów. Kiedy po raz kolejny zachwiała się III RP i ster władzy przejęły nie mniej socjopatyczne, klerykalne i opresyjne koncepcje PiS (a w poprzednim wydaniu PiS+LPR) spod znaku tzw. IV RP pojawił się w kilku głowach pomysł, aby przeciwstawić mu pomysł budowania koncepcji nowej Polski. Polski dla wszystkich – V RP. Czyli czegoś w rodzaju wynalezionego kiedyś w Skandynawii „domu ludu” – kraju demokratycznego na serio a nie tylko z nazwy, który daje nie tylko szansę, ale i możliwości rozwoju dla każdego. Kraju, w którym są szanowane prawa i wolności człowieka, który prowadzi politykę równościową i gospodarkę respektującą środowisko naturalne. Kilka tygodni temu zainicjowaliśmy debatę o V RP na stronie www.piatarzeczpospolita.pl (Facebook – Porozumienie dla V RP) oraz w innych mediach i środowiskach. Mamy nadzieję, że to dopiero początek.

- Czy są jakieś światopoglądy, co do których nie będziesz świadczył swojej pomocy? A jeśli tak, to dlaczego?

- Pomoc światopoglądowa to od początku pomysł emancypacyjny, wyzwalający, uwalniający. Z pewnością nie będę wspierał ludzi, którzy będą chcieli siebie lub innych jeszcze bardziej zniewolić, czy w inny sposób zdegradować. Nie wspieram swoją wiedzą i rozmową idei fundamentalistycznych i innych opresyjnych, nawet gdyby mnie bardzo o to proszono.


- Jak skorzystać z Twojej pomocy?

- Przede wszystkim zapraszam na stronę www.pomocswiatopogladowa.pl Tak jest więcej informacji o tym co robimy. Jeżeli ktoś zrozumie, że to dla niego, albo będzie miał jakieś pytania, wówczas może do mnie zadzwonić pod numer komórkowy – 735 168 149. W czasie rozmowy umówimy się na dalsze spotkania telefoniczne. Można też pisać na adres: info@pomocswiatopogladowa.pl , jeśli ktoś woli kontakt korespondencyjny. Zapraszam też na nasz profil na Facebooku: www.facebook.com/pomocswiatopogladowa/

sobota, 12 sierpnia 2017

TWE JASNE WŁOSY

Twe jasne włosy jak smuga cienia
pod moimi palcami

Widziałem liść
— niósł światło wyłuskane z łupiny
korzeni



Łódź, 12 VIII 2017

niedziela, 6 sierpnia 2017

RZĄDY LUDZI CZY RZĄDY PRAWA? UWAGI ZWYKŁEGO OBYWATELA

Nie przestanie mnie zadziwiać kontrast między spokojem zwyczajnego dnia a gwałtownym atakiem na fundamenty państwa prawa. Soczysta zieleń po nocnych opadach, wiatr, znośna temperatura, szum tramwaju, a obok tego polityczna buta, lekceważenie prawa, nieliczenie się z dużą częścią obywateli, demagogia.

Czytam właśnie pismo 33 dziekanów wydziałów przyrodniczych, którzy wyrażają swój sprzeciw ws. dewastacji przyrody w Puszczy Białowieskiej. Mam też w pamięci decyzję Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który nakazał Polsce zaprzestanie wycinki drzew w ramach środka tymczasowego. Drzewa padają dalej, a butny Minister Szyszko zamiast przestrzegać prawa, jak Sarmata wywija przez Trybunałem szabelką lekceważenia.

Nie po drodze naszym rządom również z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, który 2 czerwca br. "zwrócił się bezpośrednio do polskiego rządu o powstrzymanie działań Straży Granicznej na przejściu Terespol-Brześć, która konsekwentnie uniemożliwiały czeczeńskiej rodzinie ubieganie się o azyl w Polsce. Rodzina uciekała przed prześladowaniami".

Nakłada się na to wszystko jeszcze kampania antyunijna, z szeroko rozpowszechnionym poglądem, że Unia nas ciemięży. Zapomina się przy tym, że nasza przynależność do UE nie jest związana z przymusem, ale decyzją Polaków. Z decyzją tą wiąże się wejście w system prawa europejskiego i obowiązywanie zasady bezpośredniej skuteczności prawa wspólnotowego w porządku prawnym państw członkowskich.

Lekceważenie prawa wspólnotowego przez obecną władzę, ale także opozycję taką jak Kukiz'15, wiąże się, w moim przekonaniu, że autentycznym lekceważeniem idei państwa prawa. Dochodzi tu bowiem do zanegowania zasady ciągłości prawa i hierarchiczności systemu prawnego, a na plan pierwszy - w miejsce rządów prawa - wysuwa się rząd ludzi, działających tu i teraz realnych prawodawców. Ich akty są najważniejszymi komunikatami prawnymi, dlatego nie ma problemu z przekraczaniem zapisów konstytucji i wprowadzaniu regulacji, które są wątpliwe także w kontekście praw człowieka.

Można - i należy - pytać, czy obecna sytuacja wiąże się jakoś ze sposobem, w jaki w Polsce działają prawnicy. Sądzę, że ma. Pisałem wczoraj, że jestem przeciwnikiem formalizmu w stosowaniu prawa, który jest nadal podejściem dominującym. Prof. Marcin Matczak przekonał mnie, że właśnie "formalizm promuje raczej rządy ludzi - rządy konkretnych prawodawców, a nie rządy prawa". Dzieje się tak choćby dlatego że w podejściu formalistycznym stosuje się zasadę odwoływania do reguł najbardziej szczegółowych, unikając odwoływania do zasad ogólnych, mimo że mamy w Polsce do czynienia z konstytucjonalizacją prawa (art. 8, ust. 2 Konstytucji mówi wyraźnie, że stosuje się ją bezpośrednio, sama konstytucjonalizacja zaś, jak przypomina Matczak, oznacza regulowanie życia społecznego "nie za pomocą szczegółowych reguł, ale ogólnych zasad (standardów)". Podejście formalistyczne koncentruje się na konkretnej regule, wyjmuje ją spoza kontekstu systemowego i przedkłada ponad inne komunikaty prawne. To oznacza, że wymazaniu ulega hierarchia praw i ciągłość prawa w czasie, bez względu na to, jak zmieniają się konkretni prawodawcy. Co gorsza, literalna wykładnia reguł jest tutaj ahistoryczna. Jak znakomicie pisze Prof. Jerzy Leszczyński

"Każde ujęcie wykładni, jako regulowanych procesów przeprowadzanych w odseparowanych od siebie umysłach interpretatorów budzi opór, jeśli procesy rozumienia, w szczególności interpretacyjne uważa się za dialogiczne, tak jak czyni to hermeneutyka H.-G. Gadamera. Pogląd ten polega na porzuceniu w badaniach nad rozumieniem takiego punktu wyjścia, który sytuuje się w subiektywności podmiotu, co powoduje, że rozumienie jest zjawiskiem dialogicznym. Czytanie i rozumienie tekstu jest tylko fazą w procesie porozumienia, a uznanie tekstów za samodzielne nośniki sensu stanowi pewną fikcję. Dialogiczność nie oznacza koniecznie bezpośredniości relacji interpretatorów, ale także odnoszenia się do propozycji interpretacyjnych w dorobku doktryny czy judykatury. Rozumienie ma naturę dialogiczną w podwójnym sensie, wyrasta z próby porozumienia się z innymi i musi być otwarte na alternatywne hipotezy interpretacyjne. Tymczasem w myśl koncepcji derywacyjnej odmienność cudzej wykładni prawa powinna być co najmniej zaskoczeniem dla interpretatora. Zauważenia wymaga również to, że interpretacja prawa przeprowadzana przez kompetentnych prawników, niezależnie od okoliczności w których do niej dochodzi buduje wiedzę o prawie. Wiedza ta jest zrelatywizowana do czasu, co powoduje, że dyskurs prawniczy ma wymiar historyczności. Wskutek tego historyczny charakter ma każda sytuacja interpretacyjna, nie tylko ze względu na aspekt czasowy samej regulacji".

O dialogiczności i historyczności z kolei nie da mówić się w oderwaniu od praktyki społecznej, od tego, jak społeczeństwa same siebie przekształcają.
Przywiązanie do scentralizowanej kontroli konstytucyjności w miejsce kontroli rozproszonej, unikanie odwoływania się do zasad ogólnych i stosowanie reguł najbardziej szczegółowych, podważenie hierarchiczności prawa - te elementy, moim zdaniem, składają się na grunt, który przygotował tak łatwe wejście polityków prawicy w buty niszczycieli porządku prawnego, którym łatwo jest pokazywać lekceważenie prawa jako wstawanie z kolan. Poniekąd w takim samym duchu widzę decyzje SSN ws. Mariusza Kamińskiego. Można argumentować, że sędziowie wykazali się mądrością - nie chcą konfliktować się z Prezydentem, gdyż on jako jedyny może stać na straży demokracji. Pomijając moje wątpliwości czy Andrzej Duda stał bądź będzie stał na straży demokracji, nie sądzę, by właściwa była decyzja przedkładająca władzę człowieka nad rządy prawa, co do złamania którego - w przypadku ułaskawienia - wątpliwości są poważne.

Ale myślę również, że bez względu na ocenę SSN, niezależności sądów trzeba bronić. Ważne, by nie była to obrona na zasadzie "przecie PiS", tylko obrona w imię określonej wizji działania systemu prawa. Wtedy można także pokazywać, np. sędziom, że broniąc trzeciej władzy, bywa, że broni się jej także przed nimi samymi. Innymi słowy, presja winna być podwójna, ale nie powinna być krytyką dla krytyki.



niedziela, 23 lipca 2017

POLACY, JA OTRZEŹWIAŁY ABU HAMID MUHAMMAD IBN MUHAMMAD AT-TUSI-ASZ-SZAFI ZWRACAM WAM UWAGĘ

Chwała niech będzie bliskim, krwi z krwi, którzy znając prawdę postanowili mnie ocalić! Spragnionemu podawali „wodę żywą”, strukturyzowaną dzięki inżynierowi Ziębie tak, by dzięki pełnej biodostępności oczyściła me komórki z wody martwej. Teraz nie mogę już kłamać. Nazywam się Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi, służę Angeli Merkel i Rządowi Światowemu. Protestuję przeciw rządom PiS, które — obok rządów Putina, Orbana i Erdogana — jako ostatnie stawiają opór społecznemu Panowaniu jedynego władcy świata — Demokracji.


Polacy, obudźcie się! Posłuchajcie Roberta Tekieli, który widzi, że protesty są przygotowane, bo wszyscy mają takie same świece. To prawda, ja  otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi i moi współbracia wstawiamy je do Biedronek, Netto i wszelkich innych sklepów. My sprawiamy, że oczadzeni protestem ludzie widzą, że świece się różnią, ale kamery, aparaty i oczy w służbie narodu widzą, że są takie same! Sprzedajemy je z polecenia Kanclerz Niemiec po to, by otrzymane pieniądze przekazywać na tworzenie szczepionek i propagowanie szczepień. Niech chwała będzie Kukiz’15, PiS i prawicy, która widzi, że szczepienia są złe, a za odczyny płacić należy odszkodowania. Dla społecznego spokoju nie mówią oni jednak, że nie chodzi o prosty odczyn, ale przenoszone przez szczepionki i zabójcze dla narodu zakażenie demokracją, której wyznacznikiem będzie równość, wolność i sprawiedliwość.


Polacy, obudźcie się! Rację ma TVP Info, gdy na pasku pisze, że uliczna rewolta jest sposobem na sprowadzenie uchodźców! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi mówię Wam, że ruch ten ma dwie strony. Na emigrację wysyłamy Polaków, by choć część z nich propagowała demokratyzm na Zachodzie, a w Polsce zrobiła miejsce uchodźcom. Chwała niech będzie PiS, że chce to powstrzymać! I wszystkim ludziom dobrej woli, którzy napadają na punkty z kebabem, plują na niemieckich muzułmanów przebywających w Polsce by zwiedzić Auschwitz.

Polacy, obudźcie się! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi zwracam Wam uwagę na szkodliwą działalność przefarbowanego Niemca — Adriana Zandberga, który zwrócił uwagę, że program Mieszkanie+ pozwoli na eksmisje na bruk, bez prawa do lokalu socjalnego. Uwierzcie mi, na bruk trafią tylko współpracownicy Angeli i Rządu Światowego, przeciwnicy Narodu. By jednak nie gwałcić Praw Człowieka, jakże bliskich sercu rządzących w Prawdzie, pozwoli im się odejść drogą naturalną, poprzez trudy życia!

Polacy, obudźcie się! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi mówię Wam, że promujemy gender. Seks analny jest bowiem liturgią celebrowaną na cześć naszego Boga — Demokracji. A poprzez przedostające się do krwi fekalia (niech chwała będzie Dariuszowi Oko, że podniósł ten temat) i poprzez ruch: tłok w rurę wydechową, destabilizujemy organizmy, by spolegliwie poddały się dyktatowi sprawiedliwości, równości, indywidualnej wolności, społecznej solidarności ze wszystkimi: z ludźmi i z przyrodą. Nie dajcie się też omamić — rzekomo groźne nowotwory są pretekstem, by chemioterapią niszczyć zdrowe orientacje seksualne i zdrowe-narodowe postawy. A przecież droga do zdrowia jest prosta, choć — niestety — lewoskrętna.

Polacy, obudźcie się! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi mówię Wam, że młodzi nie protestują sami z siebie! To astroturfing, w którym udaje się spontaniczność. Stoi za tym Żyd (tylko nieliczni, jak Piotr Rybak, wiedzą, co to za groźni ludzie, groźni także dlatego że mają za sobą polskie sądy), współpracujący z Angelą i Rządem Światowym, Mark Zucekrberg, i obmierzły George Soros! Krzewiciele globalnej komunikacji i programów promujących równość (te tęczowe lajki na Facebooku!) i demokrację, choćby przez łże-Fundację Batorego.

Polacy, obudźcie się! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi mówię Wam, że na protesty chodzi garstka osób. A to, że informacjom TVP przeczą zdjęcia i filmy? Cóż z tego! Jak mawiał wielki filozof — jeśli fakty nie zgadzają się z teorią, tym gorzej dla faktów!


wtorek, 11 lipca 2017

O ZAANGAŻOWANIU

Odejście Mamy i nadzwyczajna troska przyjaciół i bliskich to od marca zasadnicza część mojego życia. Te kilka — krótkich — miesięcy sprawiło, że zatrzymałem się i ze zmienionej perspektywy zacząłem opowiadać sobie swoją przeszłość. A to, przynajmniej dla mnie, oznacza, że dokonał się przełom. Na czym on dokładnie polega, być może nie dowiem się nigdy, odkrywając zmiany po kawałku. Dziś dotarło do mnie, że w nowy sposób uświadomiłem sobie, co tworzy mój aksjologiczny kręgosłup, innymi słowy — w odniesieniu do jakich wartości próbuję żyć. Podkreślam słowo «próbuję», bo na co dzień daleko mi do takiego życia wartościami, jakiego bym sobie życzył (ale też dzięki temu wciąż mogę posuwać się do przodu).

Do niedawna wydawało mi się, że podstawowymi wartościami są dla mnie wolność, równość i braterstwo. Z braterstwem wiązałem przyjaźń i prawdę, jako istności swoiście pod braterstwem «podwieszone». Prawdę wiązałem również z wolnością stawiania pytań, odmienności światopoglądu, całkowitej wolności sumienia. Dziś mogę powiedzieć, że zestaw wartości dla mnie się nie zmienił, zmieniły się za to relacje między nimi.  Bez prawdy, braterstwo i wolność wydają mi się ułudą, a równość przekształca w nihilizm. Uważam też, że nie tylko braterstwo prowadzi do przyjaźni, ale przyjaźń do braterstwa. Relacja zatem jest źródłowo kolista. Przyjaźń bowiem — tak, jak ją rozumiem — głęboką więzią łączy w praktyce życia określonych ludzi, ale wskazuje przez to na uniwersalne zobowiązanie człowieka względem ludzkości. Bez przyjaźni, jako wolnego, także od zazdrości, bycia wspólnie braterstwo staje się ideą pustą czy w szczególny sposób ograniczoną do określonego kręgu. Nie ma w nas bowiem doświadczenia tego, jak przekraczać ograniczenia, jak racjonalnie współczuć, jak iść wspólnie w kierunku wspólnego dobra. Tym, co się we mnie zmieniło, jest także horyzont, na tle którego patrzę na te wartości. Mówiąc dokładniej, horyzont nie tyle zmienił się na nowy, ile pełniej uświadomiłem sobie, jaki ten horyzont jest. Pomógł mi w tym Alain Touraine, do którego książki Myśleć inaczej właśnie wróciłem. Mianowicie, po zauroczeniu koncepcjami, w których pokazywano zależność aktorów społecznych od determinant ekonomicznych, społecznych, także biologicznych, przyszedł czas na zdecydowanie większą afirmację aktorów jako podmiotów, którzy działają odwołując się do przynależnym jednostkom zuniwersalizowanych praw. Jasne, jako ludzie bywamy i jesteśmy ofiarami rynku, rasizmu, patriarchatu, homofobii. Ale jesteśmy również aktywnymi podmiotami, które w innowacyjny sposób walczą o uznanie swojego statusu w imię praw, które jako podmiotom nam przysługują. „Zależność kobiet, odrzucenie mniejszości — etnicznych, religijnych, kulturowych czy seksualnych — problemy młodzieży w szkole i w życiu osobistym: oto trzy ogromne obszary naszego życia społecznego, gdzie zwrot w myśli społecznej, jakiego konieczność zamierzam tu wykazać, znajduje zastosowanie, gdzie wywołuje uczucia, inspiruje idee oraz politykę zdolną do przekształcania naszego życia osobistego i zbiorowego — pisze Touraine. — […] Czy nowe konflikty pracownicze nie są także reakcjami obronnymi przeciwko «elastyczności» pracy, która redukuje byt pracownika do pasma prac tymczasowych i okresów bezrobocia, przez co traci on poczucie kierowania własnym życiem? Ta sama formuła dociera do nas z najróżniejszych sfer: swobodny wybór zachowań seksualnych, wolność sumienia, szczególnie w kwestiach religijnych, również są specyficznymi formami obrony przez każdego swojego prawa do bycia podmiotem. A więc nie ofiarą, ale aktorem, który dąży raczej do stworzenia wolnej relacji między sobą samym a sobą, niż do zintegrowania ze zbiorowością”. Właśnie ten kierunek wskazywał również Michel Foucault, choć recepcja jego myśli zbyt długo akcentowała te prace, na podstawie których dało się eksploatować głównie figurę ofiary.

Troska o to, by być podmiotem, a nie ofiarą, jest jednak niemożliwa bez odniesienia do prawdy i rzetelnej wiedzy. Widać do doskonale na przykładzie edukacji, gdzie — jak diagnozuje Touraine — „szkołę czyni się katalizatorem rosnących nierówności, odmawiając wzięcia pod uwagę specyfiki psychologicznej, społecznej i kulturowej każdej jednostki, co jest krzywdzące dla najsłabszych i najbardziej zdominowanych”. Atak na rzetelną edukację seksualną, odmowa uznania wiedzy na temat różnorodności orientacji seksualnych, tworzenie lekcji historii w duchu nacjonalistycznym i religijnym — wszystko to omija szerokim łukiem prawdę i generuje nierówności, wrogość, bywa że przemoc. Rzetelność wiedzy i prawda są zobowiązaniami etycznymi. Można nie reagować na promowanie poglądów antyszczepionkowych. Można jednak (i należy) reagować na takie poglądy w imię etycznego zobowiązania do prawdy, pokazując, że traktowanie opartych na nieprawdzie opinii jako równorzędnych z rzetelną wiedzą stanowi zagrożenie dla jednostek i społeczeństw, co odbiera podmiotom zdolność kierowania swoim życiem. (Choćby łatwa nadzieja dawana często przez "alternatywnych medyków", którzy wynajdują panacea, odbiera szansę działania, które może przynieść autentyczne efekty, w tym poprawę zdrowia;  jako odebranie podmiotowości, aż po spowodowanie śmierci, można widzieć też działanie Włoszki, która zapalenie ucha u syna "leczyła" homeopatią). Takim zagrożeniem stają się również takie instytucje społeczne, których zasadą jest podkreślanie całkowitej równoważności opinii, prowadzi to bowiem tylko w jednym kierunku: anything goes. W takim kierunku prowadzi też literalnie rozumiane przekonanie, że wolność sumienia jest absolutna i w związku z tym wszelkie poglądy są równie: w takiej perspektywie nacjonalizm i homofobia stają się równorzędne z tolerancją czy akceptacją, fałsz staje się równy z prawdą.  

Przyznaję, że w ostatnim czasie lepiej zrozumiałem swój relatywizm, w ramach którego odrzucam nihilizm i rozcieńczenie prawdy w nieograniczonym pluralizmie, ale i zrozumiałem, że najlepszym katalizatorem mojego zaangażowania na rzecz wolności, równości, braterstwa, przyjaźni i prawdy, są relacje przyjacielskie, dalekie od instytucjonalnego zobowiązania do przestrzegania określonych wartości. Zastanawiam się także, jakie instytucje społeczne mogą być odpowiedzią na wyzwania naszych czasów — wyzwania związane z troską aktorów i własną podmiotowość i związane z nią prawa. Czy instytucje zakorzenione w stabilnych strukturach, będących odbiciem struktur społecznych sprzed lat, są do tego zdolne? Czy zrodzona w innych czasach przestrzeń, w której dopuszczano do dyskusji różnorodność opinii, jest produktywna w dobie, w której wielość opinii staje się problemem? (Biorąc choćby pod uwagę wielość fake newsów)? Wiem jedno, że przekonuje mnie Touraine mówiąc o tym, że nasze czasy są postspołeczne. Są postspołeczne z tego powodu, że punktem wyjścia budowania relacji jest samoodniesienie się do siebie podmiotów, ów ruch „obrony przez każdego swojego prawa do bycia podmiotem. A więc nie ofiarą, ale aktorem, który dąży raczej do stworzenia wolnej relacji między sobą samym a sobą, niż do zintegrowania ze zbiorowością”. Odziedziczone po minionych czasach hierarachie, elitaryzmy, wizje świata oparte na analizie struktur, nie przystają do tych tendencji. Trzeba nam nowego języka, trzeba być może nowych, postspołecznych, instytucji. Trzeba nam też odnowy rozumienia znaczenia prawdy w życiu jednostkowym i zbiorowym.

Przez te kilka krótkich miesięcy zrozumiałem, jak ważne jest zaangażowanie, ale także, jak złudne jest przekonanie, że zaangażowanie samo w sobie jest ważne. Ważne są wartości, które motywują to zaangażowanie, bo tylko one pozwalają oceniać barbarzyństwo po imieniu.