wtorek, 11 lipca 2017

O ZAANGAŻOWANIU

Odejście Mamy i nadzwyczajna troska przyjaciół i bliskich to od marca zasadnicza część mojego życia. Te kilka — krótkich — miesięcy sprawiło, że zatrzymałem się i ze zmienionej perspektywy zacząłem opowiadać sobie swoją przeszłość. A to, przynajmniej dla mnie, oznacza, że dokonał się przełom. Na czym on dokładnie polega, być może nie dowiem się nigdy, odkrywając zmiany po kawałku. Dziś dotarło do mnie, że w nowy sposób uświadomiłem sobie, co tworzy mój aksjologiczny kręgosłup, innymi słowy — w odniesieniu do jakich wartości próbuję żyć. Podkreślam słowo «próbuję», bo na co dzień daleko mi do takiego życia wartościami, jakiego bym sobie życzył (ale też dzięki temu wciąż mogę posuwać się do przodu).

Do niedawna wydawało mi się, że podstawowymi wartościami są dla mnie wolność, równość i braterstwo. Z braterstwem wiązałem przyjaźń i prawdę, jako istności swoiście pod braterstwem «podwieszone». Prawdę wiązałem również z wolnością stawiania pytań, odmienności światopoglądu, całkowitej wolności sumienia. Dziś mogę powiedzieć, że zestaw wartości dla mnie się nie zmienił, zmieniły się za to relacje między nimi.  Bez prawdy, braterstwo i wolność wydają mi się ułudą, a równość przekształca w nihilizm. Uważam też, że nie tylko braterstwo prowadzi do przyjaźni, ale przyjaźń do braterstwa. Relacja zatem jest źródłowo kolista. Przyjaźń bowiem — tak, jak ją rozumiem — głęboką więzią łączy w praktyce życia określonych ludzi, ale wskazuje przez to na uniwersalne zobowiązanie człowieka względem ludzkości. Bez przyjaźni, jako wolnego, także od zazdrości, bycia wspólnie braterstwo staje się ideą pustą czy w szczególny sposób ograniczoną do określonego kręgu. Nie ma w nas bowiem doświadczenia tego, jak przekraczać ograniczenia, jak racjonalnie współczuć, jak iść wspólnie w kierunku wspólnego dobra. Tym, co się we mnie zmieniło, jest także horyzont, na tle którego patrzę na te wartości. Mówiąc dokładniej, horyzont nie tyle zmienił się na nowy, ile pełniej uświadomiłem sobie, jaki ten horyzont jest. Pomógł mi w tym Alain Touraine, do którego książki Myśleć inaczej właśnie wróciłem. Mianowicie, po zauroczeniu koncepcjami, w których pokazywano zależność aktorów społecznych od determinant ekonomicznych, społecznych, także biologicznych, przyszedł czas na zdecydowanie większą afirmację aktorów jako podmiotów, którzy działają odwołując się do przynależnym jednostkom zuniwersalizowanych praw. Jasne, jako ludzie bywamy i jesteśmy ofiarami rynku, rasizmu, patriarchatu, homofobii. Ale jesteśmy również aktywnymi podmiotami, które w innowacyjny sposób walczą o uznanie swojego statusu w imię praw, które jako podmiotom nam przysługują. „Zależność kobiet, odrzucenie mniejszości — etnicznych, religijnych, kulturowych czy seksualnych — problemy młodzieży w szkole i w życiu osobistym: oto trzy ogromne obszary naszego życia społecznego, gdzie zwrot w myśli społecznej, jakiego konieczność zamierzam tu wykazać, znajduje zastosowanie, gdzie wywołuje uczucia, inspiruje idee oraz politykę zdolną do przekształcania naszego życia osobistego i zbiorowego — pisze Touraine. — […] Czy nowe konflikty pracownicze nie są także reakcjami obronnymi przeciwko «elastyczności» pracy, która redukuje byt pracownika do pasma prac tymczasowych i okresów bezrobocia, przez co traci on poczucie kierowania własnym życiem? Ta sama formuła dociera do nas z najróżniejszych sfer: swobodny wybór zachowań seksualnych, wolność sumienia, szczególnie w kwestiach religijnych, również są specyficznymi formami obrony przez każdego swojego prawa do bycia podmiotem. A więc nie ofiarą, ale aktorem, który dąży raczej do stworzenia wolnej relacji między sobą samym a sobą, niż do zintegrowania ze zbiorowością”. Właśnie ten kierunek wskazywał również Michel Foucault, choć recepcja jego myśli zbyt długo akcentowała te prace, na podstawie których dało się eksploatować głównie figurę ofiary.

Troska o to, by być podmiotem, a nie ofiarą, jest jednak niemożliwa bez odniesienia do prawdy i rzetelnej wiedzy. Widać do doskonale na przykładzie edukacji, gdzie — jak diagnozuje Touraine — „szkołę czyni się katalizatorem rosnących nierówności, odmawiając wzięcia pod uwagę specyfiki psychologicznej, społecznej i kulturowej każdej jednostki, co jest krzywdzące dla najsłabszych i najbardziej zdominowanych”. Atak na rzetelną edukację seksualną, odmowa uznania wiedzy na temat różnorodności orientacji seksualnych, tworzenie lekcji historii w duchu nacjonalistycznym i religijnym — wszystko to omija szerokim łukiem prawdę i generuje nierówności, wrogość, bywa że przemoc. Rzetelność wiedzy i prawda są zobowiązaniami etycznymi. Można nie reagować na promowanie poglądów antyszczepionkowych. Można jednak (i należy) reagować na takie poglądy w imię etycznego zobowiązania do prawdy, pokazując, że traktowanie opartych na nieprawdzie opinii jako równorzędnych z rzetelną wiedzą stanowi zagrożenie dla jednostek i społeczeństw, co odbiera podmiotom zdolność kierowania swoim życiem. (Choćby łatwa nadzieja dawana często przez "alternatywnych medyków", którzy wynajdują panacea, odbiera szansę działania, które może przynieść autentyczne efekty, w tym poprawę zdrowia;  jako odebranie podmiotowości, aż po spowodowanie śmierci, można widzieć też działanie Włoszki, która zapalenie ucha u syna "leczyła" homeopatią). Takim zagrożeniem stają się również takie instytucje społeczne, których zasadą jest podkreślanie całkowitej równoważności opinii, prowadzi to bowiem tylko w jednym kierunku: anything goes. W takim kierunku prowadzi też literalnie rozumiane przekonanie, że wolność sumienia jest absolutna i w związku z tym wszelkie poglądy są równie: w takiej perspektywie nacjonalizm i homofobia stają się równorzędne z tolerancją czy akceptacją, fałsz staje się równy z prawdą.  

Przyznaję, że w ostatnim czasie lepiej zrozumiałem swój relatywizm, w ramach którego odrzucam nihilizm i rozcieńczenie prawdy w nieograniczonym pluralizmie, ale i zrozumiałem, że najlepszym katalizatorem mojego zaangażowania na rzecz wolności, równości, braterstwa, przyjaźni i prawdy, są relacje przyjacielskie, dalekie od instytucjonalnego zobowiązania do przestrzegania określonych wartości. Zastanawiam się także, jakie instytucje społeczne mogą być odpowiedzią na wyzwania naszych czasów — wyzwania związane z troską aktorów i własną podmiotowość i związane z nią prawa. Czy instytucje zakorzenione w stabilnych strukturach, będących odbiciem struktur społecznych sprzed lat, są do tego zdolne? Czy zrodzona w innych czasach przestrzeń, w której dopuszczano do dyskusji różnorodność opinii, jest produktywna w dobie, w której wielość opinii staje się problemem? (Biorąc choćby pod uwagę wielość fake newsów)? Wiem jedno, że przekonuje mnie Touraine mówiąc o tym, że nasze czasy są postspołeczne. Są postspołeczne z tego powodu, że punktem wyjścia budowania relacji jest samoodniesienie się do siebie podmiotów, ów ruch „obrony przez każdego swojego prawa do bycia podmiotem. A więc nie ofiarą, ale aktorem, który dąży raczej do stworzenia wolnej relacji między sobą samym a sobą, niż do zintegrowania ze zbiorowością”. Odziedziczone po minionych czasach hierarachie, elitaryzmy, wizje świata oparte na analizie struktur, nie przystają do tych tendencji. Trzeba nam nowego języka, trzeba być może nowych, postspołecznych, instytucji. Trzeba nam też odnowy rozumienia znaczenia prawdy w życiu jednostkowym i zbiorowym.

Przez te kilka krótkich miesięcy zrozumiałem, jak ważne jest zaangażowanie, ale także, jak złudne jest przekonanie, że zaangażowanie samo w sobie jest ważne. Ważne są wartości, które motywują to zaangażowanie, bo tylko one pozwalają oceniać barbarzyństwo po imieniu.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.