środa, 10 maja 2017

"KAMIEŃ WĘGIELNY"


Czytam właśnie Kamień węgielny Krzysztofa Charamsy. Nie jest to książka, którą byłbym w stanie zrecenzować. Nie recenzuje się bowiem zapisu intymnego doświadczenia, którego konstytutywną częścią jest ból, samotność, wyzwolenie i miłość. A książka Krzysztofa jest właśnie zapisem takiego intymnego doświadczenia, choć nie przedstawia go w języku tak „prywatnym” jak choćby Robert Rient. Świadek Rienta był lekturą dla mnie wstrząsającą. Ale egzystencjalnie bliższa jest mi książka Krzysztofa. Czytając ją mam wrażenie, jakbym czytał o sobie. Podobnie bowiem uciekałem od swojej homoseksualności w lektury i pracę naukową, z książek budując swoją tarczę i puklerz. Doświadczyłem podobnej traumy przy spowiedzi, w której trakcie oskarżałem się o przeżywaną miłość. Podobnie nie lubiłem lekcji W-F, podobnie interesuję się operą, teatrem czy innymi formami sztuki. Tak samo wierzyłem we wspólnotę wiary i rozumu, wierzyłem w spójność doktryny Kościoła katolickiego, a za wzorzec przyjąłem tomizm. Miałem również podobne zapędy inkwizytorskie, sądząc, że z tym, co w doktrynie katolickiej najbardziej tradycyjne, posiadam prawdę, która pozwala mi oceniać innych. Podobne też miejsce widziałem dla siebie w strukturach Kościoła.  Obaj staliśmy się przedmiotem ataków Dariusza Oko, który wbrew etosowi akademickiemu manipuluje słowami, dokonuje fałszywych uogólnień i siłę argumentów zamienia na argumenty ad personam. Nawet znaczenie Narcyza i Złotoustego jest dla nas podobne.  
Wszystko to powoduje, że książkę Krzysztofa czytam niespiesznie, pogrążając się we własnych wspomnieniach, dokonując rozliczeń ze swoją przeszłością i samym sobą. Ale odkrywam też te obszary, które nas różnią. Na kilka z nich chciałbym zwrócić uwagę poniżej.

Krzysztof pisze: „Z żadnym z przyjaciół nie spałem ani nie odbywałem z nimi stosunków seksualnych, ale… kochaliśmy się i to nie były takie same przyjaźnie, jakie zdarzają się między mężczyznami heteroseksualnymi. To były głębokie przyjaźnie między gejami, o dynamice i wrażliwości właściwym homoseksualistom”. 
Przyznaję, że jego doświadczenie jest mi obce. Prywatnie sądzę, że przyjaźń jest zjawiskiem rzadkim i niezależnym od orientacji seksualnej. Jej jakość i głębia — by być górnolotnym i powołać się na Arystotelesa — zależy od przymiotów osób, które przyjaźń budują. Sam — rozpatrując sprawę chronologicznie — najwięcej o przyjaźni nauczyłem się od przyjaciół heteroseksualnych, a to, co dzięki nim wyniosłem, pozwala mi lepiej bądź gorzej budować związek z partnerem, dla którego podstawą ma być przyjaźń. Tęsknota, pragnienie fizycznej bliskości, która nie musi być bliskością seksualną, wierność, niekiedy zazdrość — te i wiele innych elementów współwystępują w moich przyjaźniach bez względu na to czy dotyczą osób hetero- czy homo-seksualnych. Podobnie odbieram ich głębię i znaczenie, które w bardzo namacalnym sensie trzyma mnie przy życiu (przeżywam ostatnio trudny czas, którego elementem bywa pragnienie odejścia; właśnie głębia przyjaźni, której chciałbym ofiarować coś na jej miarę, powoduje, że pragnienie to jest czysto nostalgiczne). I mówię przyjaciołom, że ich kocham, bo przyjaźń jest przecież formą miłości.

Moje doświadczenie nie potwierdza innego doświadczenia Krzysztofa — że wielu gejów jest szczególnie otwartych na transcendencję i uwrażliwionych na to, co duchowe. „Wielość” jest oczywiście kwestią względną. Ale w życiu spotkałem chyba tyle samo uduchowionych hetero-, co homo-seksualistów, a równie wiele osób obojętnych na transcendencję czy duchowość. Są to dla mnie kwestie indywidualne, z którymi nie łączę orientacji seksualnej.
Ważną rolę w moim życiu pełni idea intersekcjonalności, czyli zwracania uwagi na wykluczenie wielokrotne. Pisałem o tym choćby w mojej odpowiedzi na list polskich gejów, w którym zachęcano do coming outu. „Wrażliwość intersekcjonalna” jest w końcu sposobem uwrażliwienia się na wykluczenie po prostu. A wśród wykluczanych są osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi, chorobami i zaburzeniami psychicznymi. Skandaliczne wypowiedzi z tego obszaru mają na swoich kontach Jarosław Kaczyński, Grzegorz Schetyna czy Piotr Nowak. Dlatego zabolały mnie fragmenty książki Krzysztofa, w których pisze: „O dziesiątej w nocy kazano gasić światło, jak w internacie dla nieletnich, do tego upośledzonych umysłowo” oraz „To, czego najbardziej nienawidziłem w seminarium, to ta atmosfera akademii wojskowej połączona z podejściem rodem z ośrodka dla upośledzonych umysłowo”. Podobnie odebrałem słowa Krzysztofa odnoszące się do Cyganów: „W pewnym momencie Kościół uznał za stosowne okazać polityczną miłość Cyganom, spośród których wielu, choć oczywiście nie wszyscy, żyje z okradania innych biednych, tych, którzy codzienne jeżdżą komunikacją publiczną. Papieski kardynał wikariusz potępił aż dwukrotnie, z prędkością światła, tych, którzy pobili jednego Cygana, i tych, którzy napastowali pewną Cygankę. Dostojnicy z pałaców współczuli miłosiernym spojrzeniem… Szkoda tylko, że w tym samym czasie doszło do napaści na homoseksualną parę, której postanowili dać nauczkę dobrzy katoliccy chłopcy. Dostojnicy z kościelnych pałaców milczeli”. Sądzę, że na podobną reakcję zasługiwały obie sytuacje, nie rozumiem też oceny sformułowanej wobec Cyganów i reakcji na pobicie Cygana.

Być może z powodu mojego „rysu intersekcjonalnego”, odmiennie od Krzysztofa traktuję również sprawę „męskości”. Wspomina on w swojej książce choćby o tym, że dziś geje bywają bardziej męscy od heteroseksualistów. Pisze też o swoim chodzeniu na siłownię, uprawianiu sportów walki itp. Rozumiem, że ma to zachwiać pewnym stereotypem. Mnie kojarzy się jednak także z ważnym dla konsumpcjonizmu zjawiskiem kultury „dobrego samopoczucia”. Określony obraz męskości i męskiego ciała bywa źródłem dyskryminacji, której doświadczają choćby osoby z nadwagą. Z tym typem dyskryminacji miałem okazję spotykać się często ze strony gejów. Jego dobitny wyraz znaleźć można w wielu anonsach na portalach mniejszościowych. Itede itepe. Jak farmakon, zarazem lekarstwo i trucizna, także ten ruch emancypacji, wykroczenia poza stereotyp zniewieściałości ma obok pozytywnego awersu, swój ciemny rewers.
W końcu mam bardziej ambiwalentne podejście do teorii queer. Pisałem o tym tutaj i tutaj. Swoją drogą, w kontekście historycznych badań nad seksualnością i tożsamościami płciowymi nie umiem uzasadnić takiego anachronizmu: „Z drugiej strony jako człowiek wykształcony, który dobrze znał świat starożytnej Grecji, wiedział, że tam stosunki homoseksualne między dorosłym mężczyzną a dużo młodszym chłopcem były zupełnie naturalne. Jednak w tym przypadku jego potępiający ton dotyczył raczej pederastii, a nie zdrowej homoseksualności znanej dzisiaj”. Nie wiem, dlaczego właśnie znany dzisiaj homoseksualizm ma być zdrowy i dlaczego społeczne zachowania Greków mają być niezdrowe. Nie sądzę także, by w taki sposób dało się odróżniać homoseksualność od pedofilii, przy mojej jednoznacznie negatywnej ocenie tej drugiej. 


Nie piszę tego, aby pomniejszać znaczenie doświadczenia Krzysztofa czy odmawiać mu prawdziwości. Jedno i drugie pozbawione by było sensu. Chcę raczej do jego doświadczenia dołożyć swoje, do jego wrażliwości dodać moją wrażliwość. Nie wiem, czy będzie to ważne dla kogokolwiek, ale na pewno pozwoli skomplikować perspektywę patrzenia. 
Po książkę Krzysztofa warto sięgnąć z jeszcze jednego powodu: jest ona doskonałą opowieścią o hipokryzji Kościoła rzymsko-katolickiego, w tym Kongregacji Doktryny Wiary. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.