piątek, 28 października 2016

KU CZCI TERESY ŻYLIS-GARY


12 października 2016 r. Teresa Żylis-Gara otrzymała doktorat honorowy swojej Alma Mater. Z tej okazji Akademia Muzyczna przygotowała specjalną publikację zatytułowaną Maestra Teresa Żylis-Gara doctor honoris causa Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Zamieszczono w niej słowo skierowana do Artystki przez Rektora AM Cezarego Saneckiego, laudację, wygłoszoną przez Promotora Wiesława Ochmana, recenzje doktoratu sporządzone przez Jerzego Marchwińskiego oraz Włodzimierza Zalewskiego, fragmenty recenzji oraz wspomnienia Piotra Nędzyńskiego. Wszystkie teksty opublikowano po polsku i po angielsku. Książka zawiera także łacińską treść dyplomu doktorskiego oraz liczne fotografie.

***
Publikacja ta sprawiła mi wiele radości i — w moim odczuciu — stanowi piękne dopełnienie tego ważnego dla Łodzi wydarzenia. Oczywiście, jak przystało na okoliczności, odnajdziemy w tekstach wiele podniosłych słów, wyrazów zachwytu, uwag dotyczących sztuki wokalnej Maestry, przebiegu jej kariery czy realizowania przez nią pasji pedagogicznej. Szczęśliwie maestria Żylis-Gary wymyka się autorom i nie da się — po lekturze książki — zamknąć Jej w jakiekolwiek schematy. Przykładowo, dla Ochmana Żylis-Gara to sopran „z natury liryczny”, dla Zalewskiego —liryczno-dramatyczny, a dla recenzenta San Antonio Express News to „cudowny sopran dramatyczny”. Autorzy czynią także rozmaite porównania — Nedzyński zestawia Ją choćby z Renatą Tebaldi, recenzent z San Antonio z kolei pisze, że Jej głos nie odbiega od… głosu Zinki Milanov. Na kartach książki zgodnie podkreśla się przy tym Jej doskonały warsztat czy krystaliczną czystość głosu. Innymi słowy, publikacja pozwala poszerzyć spojrzenie na fenomen, którym jest Żylis-Gara, ale niczego nie narzuca. 

Dla mnie Żylis-Gara to zjawisko samo w sobie. Jej głos „widzę” jako mleczno-niebiesko-szary (Milanov zaś ma dla mnie głos w różnych odcieniach zieloności). Cenię jej skupiony ton, miękkość ataku, krągłość dźwięku, piękno frazy i subtelność budowania postaci. Nie popada nigdy w skrajne, szalone emocje, które szybko zaczynają nużyć, ale nie jest też zimna. Łatwo taki styl ekspresji pomylić z „pomnikowością”. Jej bohaterki nigdy nie stają się pomnikami. Na odwrót — są psychologicznie bogate, tyle tylko, że na to bogactwo trzeba zwrócić uwagę. 

***
W ramach recenzenckiego „kręcenia nosem”, chciałbym uzupełnić i skorygować tekst Nędzyńskiego. Mianowicie, nie jest On pewny, czy Żylis-Gara przyjęła propozycję zaśpiewania w MET Amelii w Balu maskowym. Z informacji, które można znaleźć w internetowym archiwum, po raz pierwszy wystąpiła jako Amelia 19 stycznia 1981 r. Spektaklem dyrygował Michelangelo Veltri, a wśród partnerów Artystka miała Carla Bergonziego, Biankę Bernini oraz Louisa Quilico. Bill Zakariasen na łamach Daily News pisał: „The new Amelia was soprano Teresa Zylis-Gara. Her voice was in prime estate, easily encompassing the broad range of this often troublesome part, and her volume was more than sufficient. She was, however, noticeably passive in this go-getter role, but later performances should bring out the temperament we know is there”. Wbrew sugestii Nędzyńskiego Żylis-Gara śpiewała również Zyglindę (informację na ten temat znaleźć można w zamieszczonym w publikacji wyborze ról i partii, które kreowała Maestra). Obie z tych ról Nędzyński uznał za zbyt dramatyczne dla jej głosu, przy czym Amelia miała lokować się „na granicy naturalnych możliwości Jej głosu” (powołuje się tu na wypowiedź Artystki), Zyglinda zaś miała być partią po prostu „zbyt dramatyczną”. Co ciekawe, Zyglindy w wykonaniu Żylis-Gary można posłuchać — wydano zapis całego Pierścienia z Paryża z 1986 r.* Dyrygował wtedy Marek Janowski, Zygmundem był James King, Brunhildą Ute Vinzing, Wotanem Donald McIntyre (w Złocie... Wotana śpiewał Roger Roloff) a Fryką Waltraud Meier. Proszę mi wierzyć, że burzliwa owacja na zakończenie pierwszego aktu ściska mnie za serce. 
Edytorsko przyczepię się do dwóch drobiazgów z tekstu Włodzimierza Zalewskiego: nie Mark Janowski, a Marek Janowski, a także Sawallisch a nie Savallisch.

***
Obok książki Akademia przygotowała także płytę z recitalem pieśni w wykonaniu Maestry. Dzisiejszy dzień i jego nastroje spowodował, że nie mogłem oderwać się od utworów Gabriela Faurego, w których Artystce towarzyszy Christian Ivaldi.
Do połowy listopada we foyer Sali Koncertowej AM przy Żubardziej oglądać można także wystawę zdjęć i materiałów archiwalnych obrazujących przebieg kariery Maestry Żylis-Gary.


* Informacja ta jest o tyle ważna, że Nędzyński pisze o odrzuceniu przez Żylis-Garę oferty zaśpiewania Zyglindy w Pierścieniu kierowanym przez Roberta Satanowskiego. Nie jest zatem chyba możliwe, by śpiewając tę rolę wcześniej (tetralogia pod dyrekcją Satanowskiego to lata 1988-1989) odrzuciła ją jako „nazbyt dramatyczną”.


niedziela, 23 października 2016

#CZARNY PROTEST



Jeśli słowa, które cisną się na usta po tweecie KODu przełożyć na język elegancki rzec można, że zanim zaczną coś tłumaczyć, warto, by sami rozumieli.

Musimy tłumaczyć, że „feministka” to nie jest obelga.
Musimy tłumaczyć, że liberalna retoryka „wolnego wyboru” nie pokrywa całego problemu, któremu nazwa „aborcja”.
Musimy tłumaczyć, jak manipuluje się opinią publiczną, wprowadzając w obieg emocjonalnie nacechowane słowa.
Musimy tłumaczyć, że warunki społeczne, które mogą być powodem do terminacji ciąży, nie są ładnym określeniem fanabanerii i braku odpowiedzialności.

Kiedy wreszcie odrobimy lekcję nie-liberalnego feminizmu? Kiedy dostrzeżemy, jak ważne zarzuty stawiała mu (a tym Mary Daly) choćby Audre Lorde? Kiedy zastanowimy się nad tym, czemu Daly nie miała odwago skonfrontować się z tymi zarzutami i na nie odpowiedzieć? I kiedy — zamiast tłumaczyć „o co chodzi naprawdę” — pozwolimy kobietom z różnych społecznych klas „obnieść” się ze swoim doświadczeniem po to, by się w nie słuchać, rozumieć, z nim się liczyć.

Poniżej nieco cytatów, aby sprowokować do myślenia i zobaczyć, jak wielowymiarowy był i jest problem aborcji, którego nie da sprowadzić się ani do „świętości życia”, ani do jakiegoś „bosko” wolnego wyboru.

Audre Lorde

„Czuję, że pielęgnujesz różnice między białymi kobietami jako twórczą siłę służącą zmianie, a nie jako powód do nieporozumień i podziałów. Ale nie zauważasz, że różnice te wystawiają kobiety na różne formy i stopnie patriarchalnej opresji; niektóre są nam wspólne, inne nie. Wiesz na przykład na pewno, że w przypadku niebiałych kobiet w tym kraju istnieje osiemdziesięcioprocentowa śmiertelność na skutek raka piersi, trzykrotnie więcej wytrzewień, histerektomii i sterylizacji niż w przypadku białych kobiet, trzykrotnie większe prawdopodobieństwo padnięcia ofiarą gwałtu, morderstwa czy napadu. To statystyki, nie sprawa przypadku czy paranoiczne fantazje.
W ramach społeczności kobiet rasizm to rzeczywista siła w moim życiu, w Twoim nie. Białym kobietom w kapturach, rozdającym na ulicy pisma Ku-Klux-Klanu, być może nie spodobałoby się, co masz do powiedzenia, do mnie z kolei strzeliłyby bez ostrzeżenia. (Gdybyśmy razem weszły do klasy złożonej z kobiet w Dismal Gulch w Alabamie, a one wiedziałyby o nas tylko tyle, że jesteśmy Lesbijkami/Radykałkami/Feministkami, to zobaczyłabyś, o czym mówię).
Ucisk kobiet nie zna granic etnicznych czy rasowych, to prawda, ale nie oznacza to, że jest on taki sam niezależnie od tych różnic. Źródła naszej antycznej siły też nie znają tych granic. Zajmowanie się jednymi, nie wspomniawszy nawet o innych, oznacza zaburzenie tego, co jest nam wspólne, i zniekształcenie różnic między nami.
Bo oprócz siostrzeństwa wciąż jeszcze istnieje rasizm.
Pierwszy raz spotkałyśmy się na panelu Modern Language Association – „The Transformation of Silence Into Language and Action”. Ten list to próba przerwania milczenia, które sobie niedawno narzuciłam. Postanowiłam, że już nigdy nie będę rozmawiać z białymi kobietami o rasizmie. Czułam, że to marnowanie sił przez niszczycielskie poczucie winy i defensywności i przez to, że cokolwiek bym powiedziała, białe kobiety mogą powiedzieć to sobie nawzajem lepiej i ponosząc o wiele mniejszy koszt emocjonalny, i prawdopodobnie miałyby większy posłuch. Jednak nie chciałabym zniszczyć Ciebie w mojej świadomości, nie chciałabym musieć tego zrobić. Więc jako siostra Ciotka proszę Cię, byś zareagowała na moje obserwacje” [List otwarty do Mary Daly].

„Jeśli ich pełne żołądki sprawiają, że nie widzę mojej wspólnoty z Kolorowymi kobietami, których dzieci nie jedzą, bo nie mogą one znaleźć pracy, lub które nie mają dzieci, bo ich wnętrzności są przegniłe z powodu domowych aborcji i sterylizacji; jeśli nie umiem uznać lesbijki, która wybrała nieposiadanie dzieci, kobiety, która pozostaje zamknięta w szafie, bo jej homofobiczna społeczność jest jej jedynym wsparciem życiowym, kobiety, która wybiera milczenie zamiast kolejnej śmierci, kobiety, która jest przerażona tym, że mój gniew może wyzwolić jej gniew; jeśli nie udaje mi się w nich wszystkich rozpoznać innego oblicza mnie samej – to przyczyniam się do ucisku nie tylko każdej z nich, ale i własnego, a gniew między nami musi zostać użyty do rozjaśnienia i dodania sobie siły, zamiast służyć ucieczce w poczucie winy lub dalszemu pogłębianiu podziałów”. 

„Jako grupa Kolorowe kobiety są najniżej opłacanymi pracownikami najemnymi w Ameryce. Jesteśmy głównymi celami nadużyć przy aborcji i sterylizacji. W niektórych częściach Afryki młode dziewczyny są zaszywane między nogami, żeby utrzymać je potulne i czyste dla męskich przyjemności. Znane jest to jako żeńskie obrzezanie i nie jest to kwestia kulturowa, jak chciał późny Jomo Kenyatta, lecz zbrodnia przeciwko Czarnym kobietom.
Literatura Czarnych kobiet pełna jest bólu częstych napaści, nie tylko przez rasistowski patriarchat, ale również przez Czarnych mężczyzn. Jednak konieczność i historia wspólnej walki sprawiły, że my, Czarne kobiety, jesteśmy szczególnie podatne na fałszywe oskarżenie, że antyseksizm jest przeciwko Czarnym. Tymczasem nienawiść do kobiet jako ucieczka od bezsilności wysysa siłę z Czarnych społeczności i z naszego życia. Wzrastają wskaźniki gwałtów, zgłoszonych i niezgłoszonych, a gwałt to nie agresywna seksualność, tylko zseksualizowana agresja. Jak wskazuje Kalamu ya Salaam, Czarny męski pisarz, «Tak długo, jak długo istnieje męska dominacja, istnieje gwałt. Tylko rewoltujące się kobiety i mężczyźni, którym uświadomiono ich odpowiedzialność za walkę z seksizmem, mogą wspólnie powstrzymać gwałt»”.

„Pomimo sprzeciwów Czarne kobiety coraz częściej wspólnie badają i próbują zmieniać te elementy ucisku w naszym społeczeństwie, które dotykają nas inaczej niż te dotyczące Czarnych mężczyzn. To nie jest zagrożenie dla Czarnych mężczyzn. Tak postrzegają to tylko ci Czarni mężczyźni, którzy sami woleli przyjąć elementy opresji wobec kobiet za swoje. Na przykład żaden Czarny mężczyzna nie został nigdy zmuszony do urodzenia dziecka, którego nie chciał albo którego nie mógł utrzymać. Wymuszona sterylizacja, niedostępność aborcji to narzędzia ucisku Czarnych kobiet takie same jak gwałt. Samorealizacja i służące samoobronie więzi między Czarnymi kobietami mogą wydawać się groźne tylko tym Czarnym mężczyznom, którzy sami mają problem z określeniem swojej tożsamości.
Dziś tematem zastępczym, który zaciemnia prawdziwą twarz rasizmu/seksizmu, stało się szczucie lesbijek. Czarne kobiety, połączone silnymi politycznymi czy emocjonalnymi więzami, nie są wrogami Czarnych mężczyzn. Jednak mimo że są o wiele bardziej sojuszniczkami niż przeciwniczkami, zbyt często niektórzy Czarni mężczyźni próbują kobiety zastraszać”.


„Mania – żona dyrektora fabryki
Mania jest w poważnym stanie. W domu pana dyrektora fabryki panuje świąteczny i zatroskany nastrój. I jest czego się troszczyć: oto Mania ma obdarzyć małżonka swego następcą. Będzie na kogo przelać bogactwa, zdobyte rękoma robotnic i robotników... Doktór kazał troskliwie ochraniać Manię. Niech się Mania nie męczy, nie podnosi nic ciężkiego. Niech je to, co jej przypada do gustu. Owoce. Dawajcie jej owoce. Kawior świeży. Dawajcie kawior. – Najważniejsze, by Mania nie miała trosk żadnych ani zmartwień. Wtedy dziecko urodzi się silne i zdrowe; połóg przejdzie lekko i Mania nie narazi swego zdrowia. Tak mówią w rodzinie pana dyrektora fabryki i tak powodzi się kobietom ciężarnym w rodzinach, których kieszenie są napchane banknotami i złotem. Strzegą też Manię – panią: – Maniusiu, nie męcz się. Maniu, nie posuwaj fotela – mówią wokoło Mani – pani. – Kobieta w poważnym stanie, kobieta – matka jest dla nas świętą – zapewniają faryzeusze z obozu burżuazyjnego. Lecz czy tak jest w rzeczywistości”.

„Mania – praczka
W tym samym domu, w którym mieszka pani dyrektorowa fabryki, w trzecim podwórku, w kącie za firanką z perkaliku mieszka druga Mania – praczka. Mania praczka jest brzemienna w 8-ym miesiącu, lecz jakież by wielkie oczy zrobiła Mania – praczka, jakże by się zdziwiła, gdyby jej powiedziano: „Maniu, nie powinnaś nosić ciężarów, musisz strzec swe zdrowie ze względu na siebie, na dziecko, ze względu na ludzkość całą. Jesteś w stanie odmiennym, a więc w oczach społeczeństwa – jesteś obecnie świętą”. Mania przyjęłaby tak mówiącego za wariata lub za żartownisia złośliwego. Kobieta klasy pracującej „święta”, kiedy jest brzemienną. Gdzież to widziano? Czyż się nie przekonywa Mania-praczka, a z nią razem i setki tysięcy innych kobiet klas nieposiadających, zmuszonych sprzedawać swe siły robocze fabrykantom, właścicielom i gospodarzom, że właśnie w tym wypadku najwięcej drą z nich pasy właściciele, gdy widzą, że przyszła bieda, że wyjścia nie ma, że ciężar jest już ponad siły, a jednak trza iść na pracę zarobkową... – Dla brzemiennej najważniejszym jest: sen spokojny, dobre pożywienie, czyste powietrze, umiarkowany ruch – pouczają lekarze. I znowu Mania praczka, a z nią i setki tysięcy pracownic najemnych, roześmiałyby się wprost w twarz mówiącemu. Ruch umiarkowany. Czyste powietrze. Pożywienie zdrowe i obfite. Sen spokojny. Która z kobiet klasy pracującej zna owe rozkosze, dostępne tylko dla Mani – pani, tylko żonom panów fabrykantów. Raniutko, o świcie, gdy jeszcze mrok nocny walczy z jutrzenką i kiedy Mania-pani śni jeszcze sny słodkie, Mania-praczka podnosi się ze swego wąskiego posłania i idzie do wilgotnej, ciemnej pralni, gdzie nogi się ślizgają po mokrej podłodze, gdzie jeszcze nie wyschły kałuże wczorajsze, gdzie uderza o powonienie zatęchło-zgniła woń brudnej bielizny... Mania-praczka nie idzie do pralni obrzydłej dobrowolnie: stoi za nią i pogania nędza nieubłagana. Mąż Mani jest robotnikiem. Zarobki małe wystarczają ledwo na dwoje. I w milczeniu, zacisnąwszy zęby, stoi Mania przy balii do dnia ostatniego, do samego połogu... Nie sądźcie, że praczka Mania ma „zdrowie żelazne”, jak to się lubią wyrażać panie o kobietachrobotnicach. Od długiego stania przy balii ma Mania praczka żyły nabrzmiałe na nogach, chód jej stał się powolny i ciężki... Pod oczami u Mani porobiły się worki, ręce spuchły, a nocą od dawna już nie zna Mania praczka snu prawdziwego...”. 


wtorek, 11 października 2016

CZY OBRONIMY ROZUM?

Paul Cameron stał się już trwałym elementem polskiej sfery publicznej. Z jego prac czerpią autorzy ulotek i wystaw nakierowanych na piętnowanie osób LGBTQ. Aktualnie on sam odbywa tournée po Polsce, przyjmowany jako autorytet przez Komisję Episkopatu Polski i rodzimy Sejm. Na nic zdają się protesty, w ramach których przypomina się o braku elementarnej rzetelności naukowej tzw. „badań”, które Cameron miał prowadzić. Protesty te, moim zdaniem, zwyczajnie nie mogą okazać się owocne. Zarówno Kościół rzymsko-katolicki, jak i związane z nim środowiska polityczne i instytucje społeczne, nie jest bowiem zainteresowany naukową rzetelnością. Sytuacja jest tu analogiczna do tej z Samych swoich — nauka nauką, ale prawda musi być po naszej stronie.

W wakacje pisałem artykuł naukowy dotyczący relacji religii i sfery publicznej w demokracji. Miałem wtedy okazję przypomnieć sobie w szczegółach encyklikę Jana Pawła II Fides et Ratio. Na jej fragmenty chciałbym zwrócić uwagę.

Pierwszy fragment dotyczy Galileusza, który — jak wiadomo — miał problemy z inkwizycją. Co prawda nie zginął na stosie jak Giordano Bruno, ale  skazano go na areszt domowy. Tezę, że „Słońce stanowi centrum świata i jest całkowicie nieruchome pod względem ruchów lokalnych” jednogłośnie uznano w Świętym Oficjum „za bezsensowną i absurdalną z punktu widzenia filozoficznego i formalnie heretycką”. Z kolei tezę, że „Ziemia nie stanowi centrum świata, ani nie jest nieruchoma, lecz obraca się zarówno wokół samej siebie, jak i ruchem dobowym” obłożono cenzurą filozoficzną, w perspektywie teologii uznano zaś „co najmniej za błąd w wierze”. W Fides et Ratio nie ma wzmianki na ten temat. Galileusz służy tu za przykład naukowca, który uważa, że nie ma konfliktu między prawdami nauki i dogmatami wiary:

„[Galileusz] wyraźnie oświadczył, że dwie prawdy, tj. wiara i nauka, nie mogą nigdy pozostawać z sobą w sprzeczności. 'Pismo Święte i przyroda pochodzą od Słowa Bożego. Pierwsze jako podyktowane przez Ducha Świętego, druga zaś jako wierna wykonawczyni nakazów Bożych' - pisał w swym liście do ojca Benedetto Castellego w dniu 21 grudnia 1613 r. A Sobór Watykański II nie naucza inaczej, ale posługuje się podobnymi słowami, kiedy mówi: 'badanie metodyczne we wszelkich badaniach naukowych, jeżeli tylko prowadzi się je (...) z poszanowaniem norm moralnych, naprawdę nigdy nie będzie się sprzeciwiać wierze, sprawy bowiem świeckie i sprawy wiary wywodzą swój początek od tego samego Boga' (Gaudium et spes, 36). Galileusz odczuwał w swoich naukowych badaniach obecność Boga, który go pobudzał, uprzedzał i wspomagał w jego intuicjach, działając w głębi jego umysłu". Jan Paweł II, przemówienie do Papieskiej Akademii Nauk, 10 listopada 1979: Insegnamenti, II, 2 (1979), 1111-1112”.

Znamienne są także fragmenty encykliki z numerów 49 i 50:

„Historia pokazuje jednak, że myśl filozoficzna, zwłaszcza nowożytna, nierzadko schodzi z właściwej drogi i popełnia błędy. Magisterium nie jest zobowiązane ani uprawnione do interwencji, które miałyby uzupełniać luki występujące w jakimś niedoskonałym wywodzie filozoficznym. Ma natomiast obowiązek interweniować zdecydowanie i jednoznacznie, gdy dyskusyjne tezy filozoficzne zagrażają właściwemu rozumieniu prawd objawionych oraz gdy szerzy się fałszywe i jednostronne teorie, które rozpowszechniają poważne błędy, naruszając prostotę i czystość wiary Ludu Bożego.
Magisterium Kościoła może zatem i powinno krytycznie oceniać — mocą swojego autorytetu i w świetle wiary — filozofie i poglądy, które sprzeciwiają się doktrynie chrześcijańskiej. Zadaniem Magisterium jest przede wszystkim wskazywanie, jakie założenia i wnioski filozoficzne byłyby nie do pogodzenia z prawdą objawioną, a tym samym formułowanie wymogów, które należy stawiać filozofii z punktu widzenia wiary. Ponadto, ponieważ w procesie rozwoju wiedzy filozoficznej ukształtowały się różne szkoły myślenia, także ta wielość kierunków nakłada na Magisterium obowiązek wyrażania własnej opinii na temat zgodności lub niezgodności podstawowych koncepcji, którymi kierują się te szkoły, z wymogami stawianymi przez słowo Boże i refleksję teologiczną. Kościół zobowiązany jest wskazywać, co w danym systemie filozoficznym może być niezgodne z wiarą, którą wyznaje. W istocie, wiele kwestii filozoficznych — takich jak zagadnienie Boga, człowieka i jego wolności oraz postępowania etycznego — stanowi bezpośrednie wyzwanie dla Kościoła, ponieważ dotyka prawdy objawionej, powierzonej jego opiece*. Kiedy my, biskupi, dokonujemy takiego rozeznania, mamy być «świadkami prawdy», pełniącymi posługę pokorną, ale wytrwałą, której wartość powinien docenić każdy filozof, gdyż jest ona oparciem dla recta ratio, to znaczy dla rozumu rozmyślającego właściwie o prawdzie”.

Wcześniej Jan Paweł II krytykuje między innymi „mentalność pozytywistyczną” w badaniach przyrodniczych, biada też, że doszło do osłabienia rozumu, poprzez oderwanie filozofii od wiary katolickiej (choć, z racji teologicznych, mówi się rzecz jasna o wierze po prostu).
Roszczenie, że biskupi dokonują rozeznania prawdy, które stanowi oparcie dla rozumu prawego, winno zatem być docenione przez każdego filozofa (i szerzej: każdą osobę, która uprawia działalność poznawczą), powinno wywoływać dreszcze. Z czymś takim mamy do czynienia także w przypadku Camerona — rozeznając, że jego pseudonaukowe poglądy są zgodne z recta ratio, i przeciwstawiając się zmistyfikowanej ideologii gender, argumenty o rzetelności czy nierzetelności naukowej tracą sens. Tyle, że ich moc poznawcza jest równie silna, co w walce z teorią kopernikańską czy przekonaniu, że stres w trakcie gwałtu zasadniczo i „z natury” chroni kobiety przed poczęciem.
W tytule tekstu pytam, czy obronimy rozum? Jestem głęboko przekonany, że w Krk rozumu obronić nie sposób. W dogmatycznie związanych z nim partiach czy instytucjach społecznych — także nie, o ile nie chcą one balansować na granicy ortodoksji. Trzeba jednak bronić rozumu w społeczeństwie. Dla dobra nas wszystkich.  


*Tak ogólnie określone dziedziny biskupiego rozeznawania, co jest zgodne z prawym rozumem oznacza możliwość ingerencji w praktykę rozmaitych dziedzin naukowych. W ramach historycznych przykładów wymieńmy heliocentryzm, ewolucjonizm, transplantologię, sekusologię, gender studies... 


sobota, 8 października 2016

KSIĘŻNA NIE TAKA WIELKA


Wielką Księżnę Gerlostein przywrócili scenom Laurent Pelly (reżyseria) i Marc Minkowski. W firmowanej przez nich produkcji przywrócono bowiem stronice, wyrzucone z dzieła przez, jak pisze Piotr Kamiński, zapobiegliwego Offenbacha. A że realizacja ta jest udana artystycznie, trudno nie traktować jej jako ważnego punktu odniesienia. Pelly pokazał, że dla realizacji Księżnej dobrym kluczem nie są pseudo-kabaretowość i mało wyrafinowany żart. Tytuł ten wystawić można prostymi środkami, byle były estetycznie spójne i pozwalały poszczególnym śpiewającym aktorom na zbudowanie pełnokrwistych postaci. Tego ostatniego brakowało mi wczoraj na przedpremierowym pokazie Księżnej w łódzkim Teatrze Muzycznym.

Piotra Bikonta cenię, tym razem jednak nasze wyobraźnie nie spotkały się. Spektakl jest dla mnie niespójny — rozchodzą się akt I i akty II oraz III. Dwa ostatnie mają elementy spinające je estetycznie, pierwszy od nich odstaje. W sumie jedyną klamrą zbierającą wszystko razem jest kolor, ale przyznaję, że dominanta fioletu także mnie nie przekonuje. Monotonny i przewidywalny jest ruch sceniczny. Dramaturgicznie niezrozumiała jest dla mnie pary tancerzy, którzy według informacji w programie mają być duchami przodków — niestety, reżyser i choreografka (Dorota Jawor-Przybyszewska) nie zadbali, by stworzyć tu jakieś wiarygodne postaci. Można także zastanawiać się, czy spektakl poprowadzony jest tak, by sprzyjać śpiewowi. Mam co do tego wątpliwości. Pewnie dlatego śpiewacy posługują się mikroportami. Nie umiem bronić takiej praktyki, ale i tak nie wszyscy byli dobrze słyszalni. Wiele przyjemności sprawiły mi za to kostiumy.  Żeby jednak uniknąć posądzenia o brak dystansu (z kostiumografką Zuzanną Markiewicz łączą mnie więzi przyjacielskie) dodam, że może warto by w akcie I bardziej zróżnicować kostium Księżnej i dam dworu.

Brava należą się z całą pewnością Elżbiecie Tomali-Nocuń, której udało się zbudować spektakl muzycznie spójny i przekonujący. Brakowało mi wprawdzie bardziej selektywnego brzmienia poszczególnych sekcji (nie zawsze też przekonujące były dla mnie proporcje brzmienia), pokazania ażurowości, lekkości i blasku, co wspaniale zrobił Marc Minkowski. Problemy mam natomiast z wokalną stroną spektaklu. Po pierwsze, mimo że Księżnę grano po polsku, wielu fragmentów zwyczajnie nie dało się zrozumieć. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego współcześnie dykcja śpiewaków szwankuje tak często. Małgorzata Długosz (Księżna) swobodnie poruszała się między rejestrami, nie mając problemów z dźwiękami piersiowymi. Momentami jednak kontrasty barwy były zbyt duże, brakowało mi także w jej głosie blasku (a niekiedy i mocy), które miały takie Księżne jak Regine Crespin czy Felicity Lott. Inna sprawa, że w jej głosie czuć było zmęczenie — zastanawiam się poważnie czy rozkład prób pozwolił artystom wypocząć przed spektaklami. Ze względu na to przypuszczenie nie będę czepiał się innych kwestii. Szymon Jędruch dobrze wszedł w rolę Księcia Paula. 

Najbardziej podobał mi się Paweł Erdman jako Generał Bum. Stworzył żywą i naturalną postać, nie było problemu ze zrozumieniem tekstu, z aktorskim zacięciem prowadził dialog. Pokazał też kawał ładnego głosu. Po nim wyróżnię Dominika Ochocińskiego jako Barona Groga. Zupełnym nieporozumieniem z kolei jest powierzenie roli Wandy Joannie Jakubas. Piszę to z bólem, ale dawno nie słyszałem głosu o tak brzydkiej barwie, nosowej emisji, do tego "ugrzęźniętego" gdzieś w gardle. Jej sopran kolorystycznie odcinał się od pozostałych artystów, wprowadzając dysonans. Artystka ma też kłopot z dykcją — w wielu momentach bardzo trudno było zrozumieć podawany przez nią tekst. Co ciekawe, w nagraniach sprzed wielu lat jej głos brzmi ciekawiej. 

Spektakl przyjęto z aplauzem. I jak sądzę, będzie on sukcesem łódzkiej sceny.

Jacques Offenbach
Wielka Księżna Gerolstein

Teatr Muzyczny w Łodzi
spektakl przedpremierowy, 7 października 2016 r.