poniedziałek, 12 października 2015

STANISŁAW NIEWIADOMSKI. PŁYŃ PIEŚNI MOJA

„Symfonia znaczy dla mnie budowanie świata wszelkimi możliwymi środkami istniejących technik” – twierdził Gustav Mahler. A za nim słowa te powtarzał Bohdan Pociej. Trudno nie wierzyć temu dictum, gdy słucha się Beethovena, Brucknera, Mahlera czy Ives’a. Tyle tylko, że twórca symfonii jest jak Bóg, a symfonia to świat w czasie kreacji. To tworzenie w skali makro, na wskroś metafizyczne, obejmujące sobą świat jako taki i ludzkość jako taką.
Inaczej jest z pieśniami. Są one dla mnie także budowaniem świata. Ale świata na wskroś ludzkiego, intymnego. Nie wystarcza tu stwórczy gest kompozytora-Boga, bo pieśń staje się światem tylko wtedy, gdy ten świat urodzi się w intymnym przeżyciu wykonawcy.
Tak też żegnający świat i przyjaciół Mahler w Abschied z Pieśni o ziemi wprowadza mnie w metafizyczny spokój, wabi i sabi.
Tak życzący Dobrej nocy Schubert w Pieśni zimowej wprowadza mnie w niepokój targający człowiekiem odrzuconym, opuszczonym, kochającym na próżno.

Prywatnie uważam, że Polska ma szczęście do liryki wokalnej. Niech ciężar dowodu wezmą na siebie Szymanowski, Karłowicz, Lutosławski czy Mykietyn.
Polska ma także szczęście do wykonawców liryki wokalnej. Tu ciężar argumentu zrzucę na barki takich artystów, jak Hiolski, Szczepańska, Woytowicz, Toczyska, Rappe, Kryger czy Karol Kozłowski.

Nieco więcej słów chcę poświęcić Stanisławowi Niewiadomskiemu i trzem cyklom jego pieśni w wykonaniu Bernadetty Grabias, Ziemowita Wojtczaka i Joanny Hajn-Romanowicz. Artyści pomieścili je na dwupłytowym albumie, którego promocja odbyła się dzisiaj w Akademii Muzycznej w Łodzi.
Niewiadomski był człowiekiem-instytucją: kompozytorem, krytykiem muzycznym, pedagogiem, dyrygentem. Należał do grona uczniów Karola Mikulego. W czasie I wojny światowej kierował filią Konserwatorium Lwowskiego w Wiedniu, które powstało z myślą o uchodźcach. Po wojnie zaś pracował między innymi w Państwowym Konserwatorium Muzycznym w Warszawie. Pamiętany jest głównie (bodaj) jako krytyk muzyczny, za sprawą choćby książek-antologii Romana Jasińskiego. Za życia słynął głównie jako twórca pieśni, poprzez który rozśpiewywał całą Polskę.

Album wydany przez łódzką AM przynosi trzy cykle pieśni: Jaśkową dolę do słów Marii Konopnickiej, Humoreski, między innymi do słów Adama Asnyka, oraz Z wiosennych tchnień do słów Mariana Gawalewicza.
Niewiadomski tworzy miniatury szalenie melodyjne, wiele z tematów łatwo wpada w ucho i zapada w pamięć. Po mistrzowsku operuje nastrojem – melancholia, liryzm sąsiadują tu z dowcipem, ironią. Wyobraźnia muzyczna chroni jednak Niewiadomskiego przed ilustracyjną dosłownością. Kompozytor mistrzowsko splata głos ze zróżnicowanym akompaniamentem fortepianiu.
Na koncercie promocyjnym wykonano pięć pieśni z Humoresek (Bernadetta Grabias), pięć pieśni spośród Z wiosennych tchnień i cztery z Jaśkowej doli.

Ziemowit Wojtczak jak zwykle zaprezentował się doskonale – wspaniale budował liryczne nastroje, nie pozwalał sobie na emocjonalne przerysowania, muzykę zaprzęgał w służbę słowu. Jego atutem jest także opanowanie vibrata, które zawsze jest świadomym środkiem wyrazu.
Nie będę jednak krył, że moje serce należało do Bernadetty Grabias. To artystka obdarzona głosem o wyjątkowej urodzie. Ze zdumieniem odkrywam, że jest w nim coraz więcej powietrza i przejrzystości, nadającym świetlistości temu ciemnemu mezzosopranowi. Szukając analogii w kamieniach szlachetnych do niedawna porównywałbym Jej głos do brązowego cyrkonu, dziś dosłuchałem się jednak tonów nowych, jakby smug o barwie butelkowej zieleni. Teraz przyrównałbym go do aleksandrytu, magicznego kamienia, który zmienia barwy w zależności od oświetlenia i tego, jak załamują się na nim promienie światła.

Potrafi ona nadać swemu głosowi zaczepność i figlarność, potrafi wykreować smutek, ale także nadzwyczajną zmysłowość. Erotycznej mocy takiej Latawicy faktycznie trudno by było się oprzeć.
Wieczór jako całość był udany tak bardzo, że nie będę się czepiał drobiazgów. Walna w tym zasługa Joanny Hajn-Romanowicz, która czujnie towarzyszyła śpiewakom. Jeśli czegoś żałuję, to tego, że grała ona na Steinway’u. Z jaką chęcią posłuchałbym partii fortepianu granej na jakimś instrumencie z XIX wieku.

Co do płyty, zgłoszę kilka uwag.
Primo, szkoda, że album jest materiałem promocyjnym, co znaczy, że nie znajdzie się w klasycznej sprzedaży. Zmniejsza to potencjalny zasięg odbiorców, czego bardzo mi żal.
Secudno, warto by pomyśleć nad zmianą układu książeczki. Tekst Aleksandry Bęben powinien jednak znaleźć się przed biogramami wykonawców. 
Tertio, dałbym wiele, żeby w Jaśkowej doli towarzyszył Grabias Karol Kozłowski. Jego tenor – barwy jadeitu, szalenie intensywny i młodzieńczy – idealnie sprawdziłby się w tej muzycznej opowieści.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.