sobota, 19 września 2015

NIENAWIŚĆ POLSKA

Poczucie bezpieczeństwa demoralizuje pracownikówuważa ks. JacekStryczek. Czy ma to oznaczać, że niestabilność, lęk, obawa stanowią czynniki rozwijające w nas przymioty moralne?

To pytanie dobrze wpisuje się w raport Amnesty Internation zatytułowany Dotknięci przez nienawiść, zapomniani przez prawo: brak spójnego systemu zwalczania przestępstw z nienawiści w Polsce. Stanowi on efekt dwóch wizyt studyjnych Delegatów AI, którzy odwiedzili Białystok, Lublin, Łódź, Szczecin, Warszawę, Wrocław i Żywiec. Odbyli szereg rozmów z 25 osobami, które uważają, że padły ofiarą przestępstw z nienawiści (lub ich reprezentantami prawnymi), z pracownikami instytucji publicznych (w tym prokuratur, Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, Ministerstwa Sprawiedliwości czy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych), a także z przedstawicielami organizacji pozarządowych i grup wsparcia dla ofiar przestępstw z nienawiści.
 
fragment raportu.
Do badania włączono 14 przestępstw, które bada się pod kątem przestępstwa z nienawiści. Siedem z nich dotyczyło uchodźców, osób ubiegających się o ochronę tymczasową i migrantów, cztery – biseksualnych lub homoseksualnych mężczyzn (lub za takich uznanych), jedno – osoby zajmującej się promocją i badaniem historii i kultury żydowskiej, dwa dotyczyły bezdomnych.  

Raport nie napawa optymizmem. Z jednej strony pokazuje rozpowszechnione społecznie fobie, które odpowiednio podsycane przekładają się na jakość życia społecznego. Z drugiej – diagnozuje poważne luki w polskim prawie, które określone grupy chroni przed przestępstwami z nienawiści, inne pozostawiając w tej kwestii bez ochrony.
Zgadzam się z autorami raportu, że przestępstwa z nienawiści wywierają długotrwały i wyjątkowo szkodliwy wpływ nie tylko na ofiary, ale także na wspólnoty. Zgadzam się, że rozwiązania prawne są jednym z kluczowych elementów eliminowania takich przestępstw, a przez to zmiany społecznej. Zgadzam się także, że poza rasą, pochodzeniem etnicznym, wyznawaną religią lub bezwyznaniowością, nienawiść może motywować do przestępstw choćby wobec niepełnosprawnych, bezdomnych, mniejszości seksualnych, wieku czy statusu ekonomicznego (vide bezdomni). Nie ma sensu, w czym także zgadzam się z autorami raportu, tworzyć zamkniętego katalogu przestępstw z nienawiści, a skupić należy się na motywacji.
fragment raportu

Sprawą szczególnie ważną wydaje mi się postawa funkcjonariuszy publicznych, którzy winni otwarcie występować przeciw dyskryminacji, kwestionować stereotypy, mobilizować opinię publiczną do debaty o dyskryminacji i eliminowania uprzedzeń. Póki co – gesty funkcjonariuszy publicznych bywają często efektem nacisku opinii publicznej (przykładem może być sprawa Dominika z Bieżunia i reakcja Joanny Kluzik-Rostkowskiej). Ewentualnie sami funkcjonariusze publiczni wzywają do dyskryminacji, a postawy i język nienawiści przedstawiają jako wyraz obiektywnego ładu aksjologicznego (vide Krystyna Pawłowiczówna, wystąpienia Dariusza Oko w parlamencie, działanie parlamentarnego zespołu Stop Ideologii Gender! – mimo ich wyraźnie dyskryminującego charakteru i skandalicznych słów padających pod adresem obywateli, związana z UKSW Irena Lipowicz, do niedawna Rzecznik Praw Obywatelskich, nie znalazła powodu, by w jakikolwiek sposób zareagować, odrzucając wszelkie moje pisma w tej sprawie).

Zastanawiam się, czy ks. Stryczek – mając stabilną sytuację zawodową, bezpieczną „plebanię” i uczestnicząc w życiu społecznym jako celebryta, a nawet filantrop – miał szansę poczuć, jak żyje się dłuższy czas w poczuciu strachu, niestabilności, lęku.
Miałem i mam taką okazję. Przez – plus minus – połowę swojego życia grałem rolę kogoś, kim nie jestem. O swojej seksualnej inności wiedziałem bardzo wcześnie – gdy koledzy z podstawówki zaczynali się interesować koleżankami, ja interesowałem się nimi. Ale wiedziałem także, że nie należy o tym mówić. Kawały o pedałach naprawdę zaczyna się opowiadać bardzo wcześnie. Wiedziałem, że jest jakaś część mnie, która uważana jest za dewiacyjną. Przyznanie się do niej mogło prowadzić w konsekwencji do wykluczenia i odrzucenia. Z jednej strony uciekałem od ludzi, budowałem swój świat, starając się, by jak najmniej osób miało do niego dostęp. Z drugiej strony w relacjach koleżeńskich dbałem o to, by nikt się nie dowiedział, bo wtedy mógłbym stracić swoje niewielkie grono osób jakoś tam bliskich. Pisząc te słowa, wciąż czuję ból. Bo takie życie to trauma, od której być może nie uwolnię się nigdy. Jest jeszcze trzecia strona – budząca się potrzeba bliskości, naznaczające człowieka poczucie osamotnienia. I rodzące się pożądanie. Pod koniec podstawówki prowadziłem coś a la dziennik, który kiedyś wpadł w ręce mamy. I spowodował drastyczne konsekwencje. Przyzwyczajona w mediach do stereotypu homoseksualizmu jako dewiacji stwierdziła, że jestem obrzydliwy. Omijała mnie, zmuszała do samotnego jedzenia. Póki – na tamtym etapie – nie wyparłem się siebie i nie przeprosiłem za to, kim jestem. Szczęśnie, jej inteligencja i empatia pozwoliły zmienić jej nastawienie. Ale stało się to zdecydowanie później.


Dyskryminacja dotknęła mnie też z powodu bycia przy kości. Był to problem w mojej podstawówce. Żarty, niekiedy jadowite słowa, samotność na klasowych zabawach, gdzie – nie zawsze szczupłe – koleżanki jednak nie chciały ze mną zatańczyć. Nakłada się na to dyskryminacja wewnątrz samego środowiska gejowskiego. Nie pasowałem do szczupłych, chłopięcych gejów, przez co niespecjalnie mogłem liczyć na zainteresowanie. Moje studia przypadały na okres, gdy pojawiły się portale dla mniejszości seksualnych. Poprzez ogłoszenia poznawałem ludzi. Pisało nam się świetnie. Budowała się jakaś więź intelektualna. Często-gęsto wszystko przekreślało pierwsze spotkanie. Byłem przy kości. I studiowałem filozofię (tak, wielokrotnie randki kończyły się po tym wyznaniu). Lęk przed odrzuceniem z powodu wyglądu mam do dziś. Co, przy kulturze „fit” nie jest trudne.

Wyniosłem po tym wszystkim poczucie, że na zainteresowanie i akceptację trzeba zasłużyć. Najlepiej wytężoną pracą. Ale że Polacy nie są skłonni chwalić, a im więcej się robi, tym więcej oczekują i tym więcej ganią, także to nie przyniosło mi spokoju.

Nie piszę tych słów, by się nad sobą użalać. Chcę tylko powiedzieć, że wszędobylska dyskryminacja, niekiedy kończąca się przestępstwami, generuje określone źródła zagrożenia, lęki, opóźnia emocjonalne dojrzewanie. Obciąża dodatkowym stresem, niepewnością. Ta zaś przekłada się na to, kim jesteśmy – nasze charaktery, emocje, podświadome motywacje. Tworzy osobowości naznaczone traumą, co powoduje, że trauma staje się także określonym stanem społecznym.  

Zakładam, że moje obciążenia tzw. „stresem mniejszościowym”, lęki, które leczę, przeżycia, które pamiętam, utrwaliły we mnie pewną pryncypialną niechęć do narracji o upadku kultury i cywilizacji śmierci. Stoi bowiem za nimi apolegetyzowanie mechanizmów, które wykluczają, dyskryminują, usprawiedliwiają nienawiść. Tym samym odbierają ludziom godność, tworzą uwarunkowania, które wpływają na nasze zachowania społeczne i moralne. Tworzą poczucie więzi nie na afirmacji, ale na wykluczeniu. Zupełnie nie licząc się z tym, jakie koszty poniesie osoba wykluczona i samo społeczeństwo.

Noszę w sobie, w sumie liberalne, przekonanie, że im mniej prawa i im mniej ingerencji w ludzką wolność, tym lepiej. Nie zgadzam się jednak z tymi, którzy absolutyzują wolność jednostki kosztem społeczeństwa; nie zgadzam się zatem choćby z uznaniem, że wolność słowa jest wartością nadrzędną. Byłoby tak dla mnie w świecie, w którym poszanowanie drugiej osoby i odwoływanie się do racji (czyli zwykła kultura osobista), a nie emocjonalnego ataku ad personam stanowiłyby normę. Brak ochrony (czy niedostateczna ochrona) przed przestępstwami z nienawiści, społeczne przyzwolenie na językowy rasizm czy internetowy hejt pociąga za sobą  akcelerację czynników wywołujących „stres mniejszościowy”. To przekłada się na ogromne koszty, jakie płacą konkretni ludzie za to, kim są. Ale – w ostatecznym rozrachunku – płaci za to także społeczeństwo. Lęk bowiem nie wywołuje nadwyżki energii, przekłada się za to często na depresje, nerwice, brak poczucia sensu. I tak dalej. I tym podobne. Brak mechanizmów antydyskryminacyjnych i przyzwolenie na przemoc stereotypu pozwala też – o czym warto pamiętać – na budowanie kapitału politycznego.
Prawicowy atak na uchodźców jest symetryczny wobec ataku na tzw. ideologię gender.  Jest równie absurdalny i emocjonalny, ale także na równi udający naukowość. Mamy więc profesora Oko i profesor Pawłowiczównę. I mamy dane statystyczne o lawinowym wzroście gwałtów w Szwecji, rzekomo z powodu napływu emigrantów („winna” jest tu raczej zmiana przepisów, które poszerzyły to, co uznaje się w Szwecji za gwałt; „winne” jest to, że statystyka obejmuje zgłoszenia na policję, a także i to, że zmieniając przepisy wolno uzupełnić zgłoszenia bodaj na pięć lat do tyłu).

Jestem ciekaw, na ile rzekoma naukowość wpływa na utrwalanie stereotypów i uzasadnianie dyskryminacji. Tak czy owak, sądzę, że mamy w Polsce do czynienia z nadużywaniem autorytetu akademickości. Niech przykładem będzie Jan Żaryn, ideolog prawicowej polityki historycznej i profesor historii. Choćby jego stosunek do filmu Pokłosie, silnie ocenny, utrwala w społeczeństwie obraz historyka jako badacza obiektywnej przeszłości. A czyni to po to, by wygrać animozje i rozegrać kolejna partię polityki historycznej.  

Proszę nie traktować tych słów, jako systematycznego opisu czy analizy. To tylko garść refleksji a propos raportu AI. To podrzucenie tropów, za którym stoi moja konkretna biografia. Tylko tyle. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.