czwartek, 21 maja 2015

NAUKA, SZTUKA I STRAŻNICY KONSTYTUCJI

Przedwyborcze emocje sięgają apogeum. 
Czytając teksty i internetowe komentarze, słuchając dzienników radiowych i telewizyjnych odnoszę wrażenie, że będziemy wybierać wodza i kanclerza, od decyzji którego realnie zależy los Polski i świata. Chęć objęcia urzędu jest tak dużą, że obaj kandydaci prześcigają się w czarnym PR wyciągając Jedwabne (paskudna zagrywka!), etaty na uczelniach, grzeszki młodości opozycyjnej czy zależności od partyjnych bonzów. 
Pewnie trzeba i tego, tym bardziej, że o tym i owym opinia publiczna mogła się w końcu dowiedzieć. 
Zbyt mało debatuje się jednak o państwie, perspektywach, celach. I o tym, co dla urzędu prezydenta najważniejsze - o Konstytucji. Ta pojawia się zasadniczo tylko wtedy, gdy postuluje się zmiany w jej treści. A szkoda.

Skoro podkreśla się bowiem, że prezydent jest strażnikiem konstytucji, na usta ciśnie się wiele trudnych pytań. Choćby o tzw. pakiet onkologiczny i pakiet kolejkowy. 

Pytałem swego czasu ministra Arłukowicza, czy jego pomysł na rzekome uzdrowienie sytuacji w służbie zdrowia nie narusza zapisów konstytucyjnych, choćby o równym dostępie pacjentów do świadczeń zdrowotnych. Zbyto mnie pismem gładkim w słowach i nijakim w treści, a problem powrócił. Naczelna Izba Lekarska zaskarżyła przepisy do Trybunały Konstytucyjnego. 
Jestem ciekaw, co myślą o tej kwestii obaj kandydaci, z których jeden jest urzędującym "strażnikiem konstytucji".

Od wczoraj nurtują mnie z kolei dwa artykuły Konstytucji. 
Art. 73 stanowi:
"Każdemu zapewnia się wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolność nauczania, a także wolność korzystania z dóbr kultury.

Art. 54 mówi z kolei:
"1. Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.

Art. 73 czytam przy tym - idąc tu za najbardziej rozpowszechnionym stanowiskiem w ramach doktryny - w kontekście art. 54. Oznacza to, m. in., że wolność badań naukowych i ich ogłaszania, wolność nauczania i wolność twórczości artystycznej są dla mnie obszarami o przyznanej wyjątkowej autonomii, nie mogą bowiem być rozwijane "pod dyktando władz publicznych" (Leszek Garlicki). Do tego wolności wyrażone w art. 54 uznaję (w kontekście art. 14) za konstytucyjne zasady podstawowe.

W tym kontekście warto by pytań kandydatów o limitacje swobód wyrażonych w art.art. 73 i 54, o których - wprawdzie nie w stacjach telewizyjnych głównego nurtu - coraz głośniej.

Myślę tu choćby o sytuacji szkolnictwa wyższego, które podlega w Polsce wyjątkowo brutalnej korporyzacji. Jednym z jej elementów jest pomysł definitywnego powiązania uczelni z biznesem i systemem grantowym, przy bardzo niskim udziale PKB w finansowaniu nauki. Powoduje to istotne konsekwencje dla wolności badań i wolności publikowania ich wyników. Naukowcy poświęcają się temu, na co w danej chwili mogą dostać pieniądze. Pod kątem przyznania (lub nie) grantu czy dotacji z biznesu snują także naukowe plany. A przecież nie zawsze jest tak, że to, co istotne dla biznesu, jest istotne dla rozwoju nauki i kultury. Istnieją również pokaźne obszary kulturowo ważne, które egzystują obok tego, co ważne biznesowo. Dalej: podmioty finansujące zainteresowane są często wykorzystaniem wyników badań do własnych celów, co powoduje, że efekty badań nie mogą być swobodnie dystrybuowane w świecie nauki. Wciąż makabrycznie nieczytelne warunki przyznawania grantów, a także spektakularne wolty w trakcie gry powodują, że da się wysnuć jeden wniosek: nauka, poza biznesem, działa pod dyktando władz publicznych. Koniec kropka. Ciekaw jestem, co na to Bronisław Komorowski?

Obok tej limitacji, nazwijmy ją dla wygody "neoliberalną", od zawsze grozi nam narzucenie jedynie słusznej perspektywy moralnej i światopoglądowej. Skoro Andrzej Duda wie, czym jest godność człowieka, skoro uważa, że wg współczesnej nauki homoseksualizm to anomalia, skoro JPII to dla niego bezapelacyjny głosiciel niepodważalnych prawd moralnych, ciekaw jestem, jak widzi wolności z art.art. 73 i 54?

"Rynek oświatowy opanowała ukryta prywatyzacja. Zdumiewające, że choć mamy w ustawie o oświacie jasno sformułowane cele i wartości kształcenia, podstawy programowe kształcenia ogólnego i zawodowego, określające, czego każdy przedmiot ma nauczyć, nasz system podporządkowuje edukację procesom kluczowym dla funkcjonowania gospodarki rynkowej. Staje się narzędziem władzy wspomagania tych procesów. Przenosi do sfery edukacji publicznej rozwiązania znane z firm, koncernów, zobowiązujące do pilnowania efektywności, optymalizacji kosztów i zysków. Innymi słowy jakość polskiego szkolnictwa mierzy się unijnymi wskaźnikami, które warunkują, gdzie trzeba zaoszczędzić, ograniczyć środki z budżetu, ciąć etaty. Weryfikuje się, na jakim poziomie jest młode pokolenie w 15. roku życia. Bo to jest etap fundamentalnej alfabetyzacji. Wszystko po to, by stymulować wzrost produkcyjności edukacji. Jak w chińskiej fabryce, taniej i więcej, jakość to rzecz wtórna.

Bardzo podobnie jest z "rynkiem kulturalnym". 
Choćby teatry zmusza się do szukania źródeł finansowania w otoczeniu publicznym, uzależnia się ich działalność od "sprzedawalności biletów", na główny plan wysuwa się kompetencje ekonomiczne dyrektorów-menedżerów i racjonalizację zatrudnienia. Idą za tym, siłą rzeczy, ceny biletów, kształtowanie repertuaru według gustu, który przy kiepskiej organizacji szkolnictwa artystycznego, bywa różny, niechęć do eksperymentu, nowatorstwa. A także sensownego wykorzystywania potencjału artystycznego zespołu (umowy-zlecenia czy umowy czasowe pozwalają na rotację, znoszą konieczność zapewnienia zespołom szans na rozwój, widać do w łódzkiej operze, w której dyrekcja obywała się bez pedagogów wokalnych).

Kiepska edukacja artystyczna, obniżający się poziom szkolnictwa wyższego oraz głoszenie haseł, że to odbiorcy w swojej masie decydują czy dane dzieło jest dobre czy złe prowadzą do destrukcji świata sztuki. 
Mimo że jestem świadom braków instytucjonalnej teorii sztuki, nie znam lepszej perspektywy dla dyskusji o sztuce. Choćby w aspekcie prawnym (wszelkie odwołania do indywidualnych preferencji estetycznych czy podejścia esencjalistyczne są zbyt wykluczające i zbyt niewspółmierne wobec tego, co w sztuce się dzieje - weźmy przykład procesu, w którym ekspertem są filozofowie sztuki z KUL, dla których sztuka nowoczesna jest anty-estetyką, co napiszą w ekspertyzie???). 
Teoria instytucjonalna mówi - w dużym skrócie - tyle, ze coś jest dziełem sztuki o tyle, o ile za takie uznaje je świat sztuki - historycznie zmienny, ale uchwytny, złożony z osób pełniących określone kompetecyjne funkcje - z artystów, krytyków sztuki, marszandów, kuratorów, reżyserów itd. itp. Jeśli ten świat sztuki skrajnie zdemokratyzujemy, uznamy, że każdy jest tak samo kompetentny do oceny zjawisk artystycznych, tracimy grunt, bazę, pozwalającą nam na przyznawanie czemuś statusu artystycznego. Kompetencje w tej mierze należą do wszystkich, a więc do nikogo.
Boję się tego, jak ognia, bo widzę - choćby w operze - że wystarczy kilka koloratur i jedno trzykreślne es, albo dobry PR, by coś miałkiego stało się wydarzeniem.
Zanik kompetencji w odbiorze sztuki wynikający m. in. z braków edukacyjnych może być źródłem ograniczenia wolności sztuki. Autocenzury. Unikania nowości i kontrowersji. Promowania sprzedawalnej tandety, bo nikt niczego nie umie ocenić (ani dyrektor, który jest menedżerem, anie znawcą, ani publiczność, bo nikt jej nie przygotował, ani zewnętrzny ekspert, bo zespół go nie chce, choćby dlatego że ma zleconą misję z zewnątrz).
Skrajnie niebezpieczne jest także reglamentowanie sztuki podług światopoglądowego widzi mi się. Co kandydat Duda powiedziałby na temat protestów przeciw Golgota Picnic? Czy jego jednoznaczne preferencje światopoglądowe dają się pogodzić z konstytucyjnymi wolnościami?

Pytań, problemów, kontrowersji - choćby związanych z wolnym dostępem do dóbr kultury - jest znacznie, znacznie więcej. Z chęcią bym o to pytał kandydatów na strażników Konstytucji.
Zamiast tego, pewnie znów utkniemy na poziomie personaliów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.