niedziela, 22 marca 2015

OPERETA JAKO MEMENTO. O TEATRALNEJ DEREKRUTACJI

"Czy dla uczczenia 250. rocznicy powstania pierwszego teatru publicznego w Polsce można było wybrać lepszy tytuł niż wystawiony w 1794 roku wodewil Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale? I czy wybór wykonawców, adeptów Akademii Operowej, biorąc pod uwagę symboliczny wymiar wydarzenia, mógł być trafniejszy? Cóż bowiem piękniejszego niż młodzi artyści sięgający do korzeni?"

- czytamy na stronie Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, który z okazji 250. lecia teatru publicznego w Polsce 13 marca 2015 r. dał premierę wodewilu Jana Stefaniego i Wojciecha Bogusławskiego (prapremiera odbyła się 1 marca 1794 r.).

W Łodzi o teatralnym jubileuszu chyba nie słyszano, a rodzima opera na marcową premierę wybrała operetkę Jana Straussa syna, czyli Barona cygańskiego. Może to i dobrze.
Na ile dobrze teatralnie, mam nadzieję przekonać się niedługo (jeszcze nie byłem).
Na pewno dobrze symbolicznie, problemy, z jakimi borykają się Teatr Wielki w Łodzi i Teatr im. Stefana Jaracza raczej nie sprzyjają celebrom. Za to Baron, mimo lekkiego charakteru (Strauss potrafił tę lekkość kreślić w sposób wprost genialny), jest swoistym memento dla aktualnych łódzkich spraw teatralnych:

Wielka sława to żart,
Książę błazna jest wart.
Złoto toczy się w krąg,
Z rąk do rąk 

- śpiewa Sandor Barinkay. 

***
W kontekście sporu, jaki z władzami Wielkiego toczą związki zawodowe, dwie rzeczy były dla mnie szczególnie zastanawiające.

Pierwsza, to znikoma reakcja władz wojewódzkich. Wyniosłą oględność można było obserwować na styczniowym Sejmiku, gdzie rządząca koalicja skrzętnie unikała zajęcia stanowiska (a wcześniej postarała się o upolitycznienie krytyki).

Druga, to znikomy brak zainteresowania konfliktem przez ogólnopolskie media. Jest to tym bardziej dziwne, że choćby Wyborcza nie stroni od zajmowania stanowiska w kwestii warszawskiego Teatru Dramatycznego i Tadeusza Słobodzianka. 
Z prywatnej korespondencji wiem, że nie jest tak, że żaden tytuł nie zainteresował się konfliktem w łódzkim Wielkim. Tyle tylko, że nie sposób namówić dziennikarzy do zajęcia się kwestią - pytani odmawiają. Dziwne i wymowne zarazem.

Oględność władz wojewódzkich stała się dla mnie jaśniejsza po tym, jak na mój wniosek (tryb informacji publicznej) udostępniono mi fragmenty kontraktu menedżerskiego Wojciecha Nowickiego.
Jego zapisy pokazują jasno, że kurs TW nie jest autorskim pomysłem Nowickiego, a raczej wolą władz województwa. Kontrakt pokazuje poza tym, że władze polityczne mają małe rozeznanie w tym, czym jest placówka artystyczna, jaką rolę pełni i jakie perspektywy należy przed nią otwierać.

Jakie główne powinności ciążą na Nowickim?
Ma On zarządzać placówką "zgodnie z najlepszymi praktykami zarządzania, zasadami ekonomii [...]". 
Ma opracować plan "strategicznego i bieżącego" zarządzania placówką, zmierzając do "poprawy jego działania, utrzymania racjonalnych kosztów funkcjonowania [...]". Plan taki miał powstać 4 miesiące po objęciu przez Nowickiego stanowiska i przedstawiony do zatwierdzenia władzom województwa.
Ma przygotowywać minimum 4 premiery i minimum 60 spektakli w roku budżetowym. (Ciekawie wyglądają tu planowane dotacje, na rok 2014 miało to  być 34,5 mln., czy władze województwa uważają, że za takie pieniądze gra się 60 razy i cztery premiery? Może warto, żeby postudiowały casus Gdańska? Inna sprawa, że faktyczne dotacje były zawsze mniejsze od zadeklarowanych w kontrakcie. Oficjalnie jest to możliwe "w przypadku ograniczenia założonego planu artystycznego", jakkolwiek to rozumieć).
Ma prowadzić "odpowiednią , bieżącą i długofalową, politykę kadrową", przez co rozumie się w kontrakcie "racjonalne zatrudnienie". 
Ma wykazywać się operatywnością i inicjatywą w pozyskiwaniu środków na działanie Teatru innych niż dotacje wojewódzkie.
Ma wypracowywać 14% kosztów rocznych.

***
Nie mam pojęcia, czy plan zarządzania TW powstał i został zatwierdzony przez władze wojewódzkie. Jeśli nie - mamy do czynienia z niewypełnieniem umowy. Jeśli tak - decyzje Nowickiego mają sankcję i poparcie władz województwa. Jak widać - decyzje te nie są oceniane pozytywnie, nie tylko przez zespół, ale także osoby niezwiązane z tą sceną zawodowo. W ramach zapisanego w kontrakcie dbania o pozytywny wizerunek TW, Nowicki starał się zamykać im usta pismami od prawników czy emocjonalnymi listami.

Niezwykle kuriozalnie wygląda minimalna liczba spektakli na rok budżetowy. Minimalna dopuszczona przez władze wojewódzkie liczba spektakli, to pięć na miesiąc
Symptomatycznie brzmi w związku z tym opinia Marka Weissa-Grzesińskiego, który stwierdził (w Drugim Programie Polskiego Radia), że absolutne minimum spektaklowe to osiem przedstawień miesięcznie. Pozwala to na utrzymanie poprawnego poziomu zespołów, choć już, dodam, nie na ich rozwój. 

W świetle zarzutów stawianych przez związki swoistego znaczenia nabiera długofalowa polityka kadrowa i racjonalizacja zatrudnienia. Niejasne kryteria audycji, umowy na czas określony, zwolnienia, wszystko to wpisuje się w perspektywę, którą za książką PWN nazwę derekrutacją

Niewiele trzeba, żeby być dobrym dyrektorem TW.
Grać więcej niż pięć razy na miesiąc, wypracować ciut więcej niż 14% rocznych kosztów, zapewniać w mediach, jak ważna na mapie kraju jest łódzka scena i jej spektakle (obłudę obnażono wymownie przy okazji Latającego Holendra), a także rozgrywać politykę kadrową, "zasoby ludzkie" podporządkowując perspektywie kosztów.

Dyktat ekonomii obniżający rangę placówki zarzucają Nowickiemu nie tylko pracownicy TW, ale także Teatru im. Jaracza. Kto wie, czy nie powinni tych zarzutów postawić władzom województwa, które zmyślnie oblały wspomniane dyrektorskie obowiązki sosem "artystycznej rangi  teatru", liczenia się z jego pozycją w regionie czy uwzględniania zasad etyki w relacjach z zespołami (!).  
Jeśli wierzyć związkom zawodowym, jeśli mamy tu do czynienia z etyką, to wyłącznie w formie społecznego darwinizmu. W ramach którego zawsze dostaje się najsłabszym, aktualnie na celowniku Nowickiego są ponoć pracownicy szatni i osoby z podobnego pionu.

***
Zdaje się, że kadencja Nowickiego szczęśliwie dobiega końca.
Pozostaje jednak niepokój na przyszłość. Zawsze, miast 60 spektakli, można wpisać w kolejny kontrakt 40. I realnie gorszego dyrektora znów fetować jako doskonałego.
Można obawiać się politycznego rozstrzygnięcia konkursu. Ponoć startować zamierza związany (czy wciąż?) z PSL Kazimierz Kowalski, od którego zaczął się upadek łódzkiej sceny. Na mieście mówi się, że w szranki wejść zamierza Warcisław Kunc, który zapisał się dość kiepsko jako Artystyczny placówki. I tak dalej. I tym podobne.

Strach się bać. 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.