niedziela, 11 stycznia 2015

CO WINIEN ŚPIEWAĆ KONTRALT? DYKTERYJKA

Nie będę krył, że należę do tej części melomanów, których cieszy "historycznie poinformowany" nurt wykonywania muzyki dawnej. Namysł nad dawną estetyką, odmiennościami w technice śpiewu i gry, próba zmiany przyzwyczajeń estetyczno-wykonawczych melomanów (czy szerzej: świata muzycznego) przyniosły owoce nie do przecenienia. Wiele partytur wydobyto z cienia, wiele dzieł zyskało nowy blask czy wręcz odsłoniło inne oblicze (lubię choćby Bachowską Mszę h-moll graną w pojedynczej obsadzie - tak swoistą w swej intymności i nastroju). 

Nie będę krył jednak, że nie jestem dogmatykiem. Wcale nie uważam, że muzykę dawną wolno tykać wyłącznie w sposób "historyczny". Co więcej, z nieukrywaną przyjemnością słucham Bacha interpretowanego przez Stefanię Woytowicz, Dietricha Fischer-Dieskaua czy Rosalyn Tureck. Bach jest w ogóle kapitalnym przykładem tego, jak cenna jest różnorodność wykonań, każdorazowo odsłaniająca w bogatej materii jego dzieł zupełnie coś nowego.

Wszelako uderzyła mnie dzisiaj myśl, że o ile estetyczną satysfakcję sprawiają mi wykonania muzyki dawnej przez artystów kształtowanych (post)romantycznie, o tyle sporym wyzwaniem jest dla mnie wykonywanie muzyki nowszej przez artystów związanych z muzyką dawną. Dzieje się tak zwłaszcza w wokalistyce, gdzie różnice wydają mi się najbardziej widoczne. 
I tak problem mam choćby z Simone Kermes śpiewającą muzykę Gustava Mahlera. Podobnie jak nie przekonuje mnie Magdalena Kożena jako Carmen. Ale dziś chciałbym napisać słów kilka na temat kontraltu, głosu, który szczególnie sobie upodobałem. Tyle tylko, że nie dla każdej muzyki.

Kontralt to głos niezwykle rzadko spotykany i - jak pisze Dorota Kozińska - "niedoceniany, źle rozumiany, bezmyślnie kształcony". To także głos stawiający wyzwanie wszystkim funkcjonującym klasyfikacjom - wyrastający poza ustalone kategorie i fachy. Jego cechą charakterystyczną jest ogromna rozpiętość skali, wirtuozowska elastyczność i bogactwo barw. Jak pięknie pisze Maciej Jabłoński, 
"kontralt to 'diabelski tryl', to urządzenie, które rozmachem swego oddziaływania bierze niepodzielnie we władanie dusze i ciała słuchaczy i widzów, pozwalając odbiorcy wytworzyć w sobie stan, który daje możliwość pełnego współuczestniczenia i współodczuwania. Arcygiętkość tego instrumentu, różnorodność i intensywność jego barw, lekkość i otchłanność zarazem, sopranowa pewność wysokich rejestrów i piersiowy rozmach niskich dźwięków, mężnych niczym fundament tego drapacza nieba, to nie tylko cechy materialne i techniczne głosu, ale przede wszystkim jego arsenał retoryczny".

Arcygiętkość, intensywność różnorodnych barw, "sopranowa jasność" i męska głębia, retoryka - wszystkie te określenia odsyłają do estetyki muzyki dawnej i techniki wokalnej, którą Eugeniusz Sąsiadek określa jako renesansową. Czym się ona cechuje?

Po pierwsze, akceptacją dwurejestrowości ludzkiego głosu.  Kontrast barw między oboma rejestrami uważany jest tu za cechę pożądaną, w niezwykły sposób pozwala bowiem na oddanie ukrytych za figurami retorycznymi afektów. Rejestr górny w kontralcie jest jasny i niemalże sopranowy. Rejestr dolny bywa szorstki, w barwie przypomina wręcz baryton. Kontralt zatem jest - jak słusznie twierdzi Ewa Podleś - głosem hermafrodytycznym i tę jego cechę należy podkreślać. Istotna jest jednak umiejętność stwierdzenia, czy dany głos jest dwurejestrowy, czy też mamy do czynienia z rozszczepieniem rejestrów. To drugie oznacza nieumiejętność łączenia rejestrów i płynnego przechodzenia między nimi, co może być kwestią wrodzonych problemów, ale także efektem złej emisji głosu nabytej u pedagoga. 

Po drugie, wysunięcie na plan pierwszy "ruchliwości głosu, jego giętkości artykulacyjnej, agogicznej i dynamicznej". Mamy tu do czynienia do perfekcyjną wirtuozerią zdobień, ale także ze swobodą głosu w pełnej jego skali. Nie ma mowy, by kontrakt swobodnie czuł się tylko w części zakresu czy w jednym rejestrze. Acz w górze skali pojawia się gościnnie, trwale przebywając w dole skali, (Kozińska zauważa, że kontralt potrafi śpiewać w rejestrze piersiowym stosunkowo wysokie nuty). 

Romantyczna estetyka śpiewu, wciąż dominująca, stawia na inne cechy głosu. 
Po pierwsze, odchodzi od dwurejestrowości głosu, proponując w jej zamian głos jednorejestrowy. Różnica barw traktowana jest jako błąd czy defekt, a voce mista staje się celem wokalnej pedagogii. 
Po drugie, na plan pierwszy wysuwa się nie ruchliwość i giętkość głosu, a jego wolumen. Pomocne okazało się tutaj stosowanie krycia, rozwijając głosy tak, że umożliwiło to powstanie repertuaru Wagnerowskiego czy Verdiowskiego. 

Prowadzenie głosu kontraltowego bez zrozumienie jego specyfiki i w ramach nieodpowiedniej perspektywy technicznej kończy się dla tych głosów katastroficznie. Znów oddam głos Kozińskiej: "Urodzone kontralty coraz częściej kończą jako wrzaskliwe soprany z wysiloną górą bądź rozwibrowane, niezbyt dźwięczne mezzosoprany". Częste jest także rozwijanie dolnego rejestru, dla kontraltu bardziej naturalnego. I nieumiejętność otwarcia góry, co może prowadzić do definitywnego rozszczepienia głosu.

Umiejętne prowadzenie kontraltu kształci głos nadzwyczaj piękny i wyjątkowy. Ale - w moim odczuciu - nie predysponowany do śpiewania całej literatury muzycznej. Verdi czy Wagner myśleli już o głosach w zupełnie inny sposób, stawiali choćby na wyrównaną, szlachetną barwę w całej skali, a więc na jednorejestrowość. I choć Ewę Podleś podziwiam i kocham w sposób wyjątkowy, omijam jej Azucenę, Erdę, te partie, które nie były pomyślane dla cech dystynktywnych kontraltów (podobnie omijam Azucenę Marylin Horne, innego głosu kontraltowego). Zwyczajnie brzmią mi w tej muzyce niedobrze, acz i tak chylę przed artystką czoła. Bo zawsze przedstawiane są w sposób nadzwyczaj świadomy, teatralny i swobodny. (Dlatego mówiąc o jej wykonaniach podkreślam tylko obcość estetyczną, a nie krytykując).
Gorzej, gdy mamy do czynienia z głosami kontraltowymi, które nie dysponują ni taką swobodą techniczną, ani urodą głosu jak Podleś. Wtedy wysiłki śpiewania repertuaru z obcej kontraltom przestrzeni estetycznej staje się szczególnie dotkliwe.

Tak czy owak rację ma chyba Sąsiadek twierdząc, że nurt romantyczny w wokalistyce dominuje i ma się dobrze. Na pewno - z punktu widzenia estetyki naszej epoki - pozwala on na śpiewanie szerokiego repertuaru. Szczęściem jest, że obok niego wyłoniła się szkoła "historyczna". Wniosła ona do wokalistyki pierwiastki bezcenne. Wszelako, jak sądzę, nie nadają się one do uniwersalnego stosowania. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.