środa, 22 października 2014

GEJE, KOŚCIÓŁ I SEKS

Przygotowuję się właśnie do sympozjum poświęconego myśli Michela Foucaulta. Jedną z milszych okoliczności tych "preparacji" jest ta, że musiałem wygospodarować czas na Foucaultowskie lektury, w tym na obznajomienie się z polskimi przekładami rzeczy, które znałem wcześniej po francusku. Z niekłamaną dozą przyjemności pochylam się właśnie nad Rządzeniem żywymi. Lektura ta zbiegła się dla mnie w czasie z audcyją, w której obok Magdaleny Środy występował o. Stanisław Tasiemski. Dominikanin. Rozmawiano o zakończonym niedawno synodzie i o osobach homoseksualnych.

Wypowiedzi Tasiemskiego - zideologizowanych w unaukawianiu tez zgodnych na nauczaniem Krk - nie mam zamiaru referować w całości. Wspomnę tyko o dwóch kwestiach, szalenie stereotypowych, które mocno mnie rozsierdziły.
Po pierwsze, Tasiemski przemoc w rodzinach związał z trzeba czynnikami: alkoholem, narkotykami (to w rodzinach hetero) i z kondycją lesbijki, zwłaszcza szwedzkie.
Po drugie, Tasiemski postawił uniwersalną tezę, w myśl której starzy geje są najbardziej nieszczęśliwi na świecie. A to dlatego że mają nikłą szansę na sensowną i stałą relację. Geje nie dość, że ranią się przez swój seksoholizm, to na dokładkę się... okradają. W efekcie produkując geriatryczne wraki ludzi.

Na pierwszy rzut oka z takimi absurdami dyskutować nie warto. Część tez jest "zbyt duża" (za ogólna), część zjawiska wieloprzyczynowe sprowadza do jednego źródła. Inna część jest zwyczajnie niepoważna. Do jednej tezy chcę się odnieść - mianowicie, do kwestii rozwiązłości gejowskiej i tego, że wśród homo osoby godne zaufania i zbudowania trwałej relacji to margines.

Odniosę się do tego w kontekście Foucaulta. Pokazał on fundamentalną dla naszej kultury kwestię reżymów prawdy, a więc technik i procedur, które wymuszają na ludziach konkretne zachowania, w tym do ujawniania prawdy na temat własnej kondycji. Chrześcijaństwo przekuło to w konkretne pytanie: kim jesteś? A odpowiedź na nie wprowadziło jako kanoniczny element aktu spowiedzi i kierownictwa duchowego. Dały one początek innym, analogicznym procedurom, których elementem jest przekonanie o tym, że istnieje jakiś autentyczny wymiar naszej osobowości możliwy do zatajenia.

Swoich preferencji seksualnych świadomy byłem niemal "od zawsze". Od zawsze oznacza tu czasy "głębokiej" podstawówki. Oczywiście, była to wiedza specyficzna. Nie miałem pojęcia, że mam jakąś orientację seksualną, że z tego powodu jestem kimś statystycznie innym, że to, kim jestem, definiuje się przez seks. Wiedziałem, że frajdę sprawia mi widok kolegów, że szukam z nimi  relacji innego typu niż z koleżankami, że bywam przez to bardziej nieśmiały. Podkochując się miałem potrzebę, by kolega często ze mną przebywał, miałem ochotę pomagać mu itd.

O tym, że jestem homoseksualistą dowiedziałem się na katechezie. Ze specjalnej, niemalże samizdatowej broszurki. Wyczytałem w niej, że zboczeńcy-geje będą czyhać na moją dziecięcą niewinność, bo homoseksualistom chodzi tylko o seks. Lub masturbację. Wszystko, co brałem za oznaki więzi zredukowano także do kwestii seksualnych pokazując, że w przypadku homoseksualistów inaczej się nie da. Jako osoba w tamtej dobie silnie związana z instytucjonalnie pojmowaną religią doznałem wstrząsu. Zaczałem się sobie bacznie przyglądać, wszystkie oznaki zakochania czy potrzeb związanych z relacją interpretując w kategoriach pożądania i erotyki. Z jednej strony chciałem się od nich uwolić, z drugiej - wracały coraz silniejsze. Łącząc homoseksualizm z seksem poszukałem więc stosownej prasy, żeby w najmniej dotkliwy sposób rozwiązać problemy. Potem działo się różnie, tak czy owak, spowiadałem się z tego, że kocham kogoś nienaturalną miłością. Spowiednik zawsze pytał wtedy o kwestie seksualne tak, jakby inne nie istniały. Nerwica, w jaką wpadłem, jest dla mnie wspomnieniem traumatycznym. Chcąc być religijnie po porządku, próbowałem wyrzec się siebie. Potrzebując miłości, szukałem wymówek i usprawiedliwień, które - jak wiem od dawna - zamiast miłości przynosiły osobom, które kochałem,, krzywdę. No i dochodził do tego seks - Kościół nauczył mnie, że bez niego nie mogę spełnić się jako gej, w momentach, w których próbowałem poczuć się sobą, aspekt erotyki czy seksu był konieczny.

Tasiemski łatwo ocenia gejowski seksoholizm czy promiskuityzm. Zapomina jednak, że taki obraz geja, taki reżym homoseksualnej prawdy, wytworzony został w instytucji, którą reprezentuje. I że instytucja ta walczy z każdą próbą naruszenia tego reżymu, choćby poprzez usankcjonowanie i uczynienie widocznym związków - opartych na zaufaniu, współdziałaniu, nie na seksie. Jest jakiś paradoks w tym, że Kościół wytyka gejom to, co sam na ich temat wymyślił i co zadał im jako prawdę o sobie. Skutecznie odpytując w konfesjonałach, nauczając - od pism, przez ambony, po sale wykładowe. Skoro nie robi tego on, trzeba twardo domagać się, by robiło to państwo. Przez regulacje prawne, lekcje etyki czy wychowania seksualnego. Przez odmowę głoszenia w publicznych mediach jawnych absurdów i fałszów. 

Jeżeli coś mnie poraniło - to Krk i sposób, w jaki patrzy na seksualność człowieka.
Jeżeli coś mnie wyzwoliło - to ludzie, którzy nie traktowali mnie jak geja, tylko konkretną osobę o bogatej osobowości i różnorodnych preferencjach.
Odtąd staram się nie dzielić świata na homo, hetero czy bi. Wszyscy jesteśmy ludźmi. I wszyscy powinniśmy mieć prawo godnie żyć.
A seks? Cóż, może być fajny, ale nie jest najważniejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.