niedziela, 16 lutego 2014

O KODEKSIE ETYKI PRACOWNIKA NAUKOWEGO

Mam wrażenie, być może mylne, że przygotowany jako załącznik do uchwały nr 10/2012 PAN Kodeks Etyki Pracownika Naukowego jest nieobecny w naszym życiu naukowym i publicznym. Od kilku dni zastanawiam się intensywnie nad powodami takiego status quo. Póki co, mam trzy pomysły.
Po pierwsze, ta część środowiska naukowców, dla której zapisy Kodeksu są oczywiste, nie ma potrzeby się na niego powoływać.
Po drugie, zapisy Kodeksu są niewygodne dla tych naukowców, którzy wykorzystują swój autorytet w debacie publicznej, dokonując rozstrzygnięć w imię idei i wartości poza-naukowych. 
Po trzecie, formuła Kodeksu może rodzić błędne odczucie, że zorientowany jest on głównie na wyeliminowanie sytuacji naukowej nierzetelności (głównie plagiatów), co powoduje, że jego zapisy mają lokalne, ściśle ograniczone zastosowanie.

W efekcie Kodeks udostępniany jest tylko na stronach niektórych uniwersytetów (nie ma go choćby na stronach Uniwersytetu Łódzkiego), sam dokument zaś nie zyskał chyba ogólno-akademickiego uznania, jak ważny punkt odniesienia dla spraw praktyki naukowej.

Szkoda, bo to - w moim odczuciu - dokument ważny. Tym bardziej, że wiele z zawartych w nim, na pozór oczywistych, zapisów jest notorycznie łamanych. Sam poczułem się zobligowany wystąpić ostatnio do redakcji jednego z szanowanych seryjnych wydawnictw, zamieszczony w nim materiał jest bowiem na - na mój nos - sprzeczny choćby z zasadami wiarygodności, bezstronności, rzetelność w akceptowaniu cudzego dorobku naukowego etc.
Aby w pełni docenić wagę Kodeksu trzeba, jak sądzę, popatrzeć na niego nie tylko w kontekście naukowej nierzetelności, ale w perspektywie otwieranej przez etyczną refleksję nad nauką, epistemologię cnoty, epistemologię usytuwaoną i ANT. Przedstawiciele tych nurtów pokazują, że badanie naukowe nie jest procedurą opartą o algorytm i wolną od związków z wartościami, poza-naukowymi przekonaniami, obiektywną na mocy metody. Pracę naukową widzą raczej jako dziedzinę praktyki społecznej, której konstytutywnymi elementami winny być szczerość, zaufanie, troska o dobro wspólne, odpowiedzialność za społeczeństwo, rzetelność badawcza, otwarta postawa wobec dyskusji, refleksja nad własnymi uwarunkowaniami światopoglądowymi, rzetelna negocjacja i komunikacja etc

***
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przedstawiciele tych nurtów wracają do takiej perspektywy postrzegania nauki, która ukształtowała się w początkach nowoczesności i dopiero później została wyparta przez perspektywę pozytywistyczną (obiektywizm w miejsce intersubiektywizmu, nauka jako praktyka wolna od wartościowań, naukowiec jako osoba żyjąca w porządku prywatnym i bezosobowym porządku naukowej procedury itd.).
Nieustannie warto przypominać, że pojawienie się nowoczesnego modelu nauk wiązane było z "pojawieniem się nowego fenomenu prawdy, to znaczy prawdy różnej od tej, która strukturowała dyskurs scholastyczny czy nawet kartezjański" (Tuchańska, s. 271). Była to prawda "eksperymentalnego przyrodoznawstwa", a pojawiła się ona "w Anglii siedemnastego wieku, wraz z angielskimi dżentelmenami, którzy zaczęli ją uprawiać" (tamże). Źródłem tej prawdy naukowej jest prawdomówność, nowoczesne wcielenie greckiej parrhesia, do której zobowiązywał dżentelmenów kodeks etyczny, wskazujący, że dżentelmen jest kimś, kogo można obdarzyć zaufaniem (por. tamże).
Tuchańska przywołuje w tym kontekście ustalenia Shapina, pisząc:
że eksperymentalna nauka przyrodnicza "naznaczona była 'odrzuceniem poszukiwania absolutnie pewnej wiedzy, podejrzliwością w stosunku do metod logiki i demonstratywnego modelu przyrodoznawstwa oraz tolerancyjną postawą w stosunku do charakteru prawdy naukowej'. Zamiast scholastycznych metod analizy i reguł dyskursu, siedemnastowieczni przyrodoznawcy angielscy 'wykorzystali konwencje i kody dżentelmeńskiej konwersacji jako praktycznie efektywne rozwiązanie problemów naukowych danych, świadectw i akceptacji'. Posłużyli się zasadami i zwyczajami klasy, do której sami w większości należeli (...) z przekonaniem, że ' mogą zostać efektywnie wykorzystane, aby ukształtować i uzasadnić społeczne relacje w obrębie nowej praktyki empirycznej i eksperymentalnej nauki'" (tamże, wewnętrzne cytaty z książki Shapina, Social History of Truth).

W tak rozumianej przestrzeni nauk na pierwsze miejsc wysuwa się kwestia wychowania czy kształtowania (paidei), wyrabiających w adepcie nauki ważne predyspozycje etyczne. Te pozwalały na to, by ufać jego świadectwu, by rezultaty badawcze uznawać w oparciu o bezpośrednie, dżentelmeńskie relacje, jak dyskusja, rzetelne, a więc także życzliwe wskazywanie niedomogów (to warunek sine qua non szacunku do drugiego człowieka), stawianie pytać w miejsce deprecjonowania uczonego, wyjaśnianie wszelkich wątpliwości w myśl zasad rządzących dżentelmeńską konwersacją. Wszystko to służyło budowie "instytucjonalnej pamięci", czyli rejestru, do którego wpisywano uznane rezultaty praktyki badawczej (Tuchańska, s. 271-3).

***
Czasy, w których formowała się tradycja naukowa związana z Royal Society, to także czasy, w których ukształtowała się tradycja sztuki królewskiej. Piszę o tym nie bez kozery - etyczny wymiar kodeksu dżentelmeńskiego leży bowiem u podstaw wolnomularstwa. To ostatnie jest jednak bardziej egalitarne. O ile dżentelmenem w sensie klasowym trzeba się było urodzić, o tyle "wolnomularzem" stawało się nie dzięki urodzeniu czy majątkowi, ale dzięki przymiotom moralnym, społecznej wrażliwości i chęci ciągłego doskonalenia. Ideały demokratycznej wolności, równości i braterstwa, szacunek dla filozofii i moralności jako "narzędzia" umożliwiającego rozwój, filantropia, przyjaźń, jako źródło zasad kształtujących relacje między Siostrami i Braćmi - to i wiele innych elementów pozwoliło zakorzenić się ideom humanistycznym i kodeksowi "dżentelmeńskiemu" nawet w tych społecznościach, w których klasa dżentelmenów się nie wykształciła. Pozwoliło także na przechowanie tych wartości w momencie, gdy na pierwszy plan wysunął się w naszych społecznościach wątek ekonomiczny, wiążąc z rynkiem także praktykę naukową.
Siłą sztuki królewskiej jest trwała pamięć o tym, że społecznego dobrobytu nie da się budować na nieetycznych zasadach. Że bez rozwoju intelektualnego i emocjonalnego, bez moralności, która zabrania traktować innych jako środka do celu, że bez porozumienia i dialogu, bez egalitarnego pojmowania społecznych prawd, bez pokory i samo-krytycyzmu, nie da się realizować tego, co prawdziwie naukowe i tego, co prawdziwie polityczne.
Siła sztuki królewskiej jest pamięć o rytuale, a więc o tym, że zobowiązanie (moralne i intelektualne) ma tym większą moc, im bardziej wiąże się z głębokim, egzystencjalnym przeżyciem.

***
Kodeks wydaje mi się dokumentem martwym, dlatego że neoliberalne reformy naszego szkolnictwa zniszczyły i świadomość korporacyjnego siostrzeństwa i braterstwa, i skuteczność akademickich rytuałów przejścia. 
Pierwsze widać dobrze w toczonej się kampanii przeciw naukom humanistycznym. Te, razem a naukami społecznymi, tworzyły zawsze sferę refleksji nad kondycją człowieka, były próbą rozumienia zmieniającego się świata, narzędziem transmisji wartości ważnych dla wspólnoty. Wyposażały studentów w istotne społecznie kompetencje - samodzielność myślenia, umiejętność argumentowania, zdolność polemizowania z poglądami a nie niszczenia ludzi, którzy je wyznają. Nauki te kształtowały wrażliwość na jakość dyskusji, wyrabiały umiejętność słuchania, wskazywały, że jedną ze społecznych cnót jest rozumienie. 
Nieostrożne uzależnianie nauki od biznesu nie tylko sekuje humanistykę, ale pozwala na wprowadzenie do akademii wielu zagrożeń. Przykładem może być tu choćby ochrona wyników badań i know-how, nakazywana naukowcom przez firmy zlecające badania, czy "zamawianie wyników pod założony z góry cel".
Drugie widać w nieskuteczności akademickich immatrykulacji (studenci nie pamiętają często nawet,  do czego się wtedy zobowiązują), zamiany obrony prac w szybkie egzaminy, a kolokwiów habilitacyjnych w pole rozgrywania filozoficznych wojenek. 
  
Jedno i drugie powoduje, że naukowcy przestali traktować się z szacunkiem i życzliwością jako członkowie wspólnej korporacji, której zadaniem jest wspieranie się w szukaniu prawdy, a więc zarazem rozwój osobowy, jak i badawczy. Wyścigi o punkty, granty, sfunkcjonalizowanie funkcji dziekanów głównie w kontekście zadań ekonomicznych, a nie wspierania wspólnoty badawczej, zamiana uniwersytetów w przedsiębiorstwa, uzależnienie polityki uczelni od nastrojów politycznych, zamiana "instytucjonalnej pamięci" nauki na przemawianie w imię absolutnych prawd - te i wiele innych zjawisk sprzyja raczej walce o swoje i koteriom, niż zachowaniom etycznym.

***
Myślę, że czas rozpocząć w Polsce dyskusję nad etycznym wymiarem pracy naukowej. Czas zastanowić się nad powrotem do "dżentelmeńskiego" kodeksu, który regulowałby spory, deliberacje, polemiki, a więc normalny sposób obiegu efektów pracy naukowej. Czas przypomnieć, że praca naukowa służy nie tylko ekonomii, ale rozwojowi osobistemu i społecznemu. Czas także uświadomić sobie, że zobowiązują nas takie reguły czy kodeksy, które akceptujemy i których doświadczamy egzystencjalnie (rytuał). 
Kodeks wydaje mi się krokiem w dobra stronę. Ale to wciąż za mało, zwłaszcza, że polska nauka utraciła zbyt wiele z dawnego etosu.

W Anglii, Francji czy Szwajcarii współpraca wolnomularskich lóż z instytucjami nauki i kultury jest oczywistością. To jeden z możliwych ruchów, które można wykonać i na naszej scenie naukowo-polityczno-społecznej.


__________
B. Tuchańska, Dlaczego prawda? Prawda jako wartość w sztuce, nauce i codzienności, Poltext, Warszawa 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.