środa, 13 listopada 2013

ELEKTRYCZNY BACH. ORZECHOWSKI, MASECKI I ŁAGODZENIE OBYCZAJÓW

Muzyka łagodzi obyczaje - tak jak wszyscy znamy to powiedzenie, tak - bodaj - każdy z nas mógłby wskazać przykłady, które go nie poświadczają. Tak czy owak, w perspektywie tego wpisu chciałbym potraktować to zdanie serio. Płyta, którą pragnę zarekomendować, posiada bowiem nie tylko walory estetyczne, ale także istotny "społeczny sens".

Rzecz idzie o krążek bach rewrite, stworzony wspólnym wysiłkiem Filipa Berkowicza (pomysłodawca), Piotra Orzechowskiego, Marcina Maseckiego, Capelli Cracoviensis oraz Jana Tomasza Adamusa. Zarejestrowano na nim trzy Bachowskie koncerty: f-moll BWV 1056 i E-dur BWV 1053, pomyślane na klawesyn, oraz c-moll BWV 1062 przeznaczony na dwa klawesyny.  
Pomysł na płytę dotyczy dwóch spraw. Primo - połączenia temperamentów mało pokornych i jazzujących pianistów z zespołem orkiestrowym grającym w sposób "historycznie poinformowany". Secundo - zastąpienia klawesynów elektycznymi fortepianami Rhoda i Wulitzera. Choć - z perspektywy Bachowskiej - instrumenty te to szalona, dwudziestowieczna nowość, to z punktu widzenia współczesnej muzyki elektronicznej oba instrumenty są już zabytkami. Szczęśliwie wciąż cieszącymi ucho paletą barw i zupełnie odmiennym rodzajem dźwięku.

***
Spośród "wielkich krytyków" płyta nie przypadła do gustu Dorocie Szwarcman. W przeciwieństwie do Jacka Marczyńskiego, który napisał:

"Słucham od tygodnia, jak Piotr Orzechowski oraz Marcin Masecki traktują Bacha i nie mam dość. Ta muzyka żyje, pulsuje, choć pianiści nie odważyli się na nic obrazoburczego. W porównaniu z ich poprzednimi dokonaniami to dostojna klasyka.
Mnie zdecydowanie bliżej do Marczyńskiego. Uważam, że bach rewrite to płyta błyskotliwa, energetyczna, niezwykle barwna, smakowita w prowadzeniu frazy czy budowaniu napięcia. Wyważona w proporcjach brzmienia. No i na wskorś barokowa - w końcu barok był muzyką wolności, improwizacji, które pianiści wnieśli do tych koncertów w nadzwyczaj efektownych kadencjach. 
Wykonanie to przysłużyło się także samemu Bachowi. Jeszcze Ernest Zavarsky zastanawiał się nad sensem komponowania kocenrtów na więcej niż jeden klawesyn, obawiając się, że ich dźwięki zleją się w jedno i rozstrzygając, że Bachem nie kierowały w tej kwestii powody natury estetycznej. Zróżnicowanie jakości i kolorystyki dźwięków między instrumentami Rhodes'a i Wulitzera pozwalają cieszyć się tą podwójną fakturą, pokazując, że stoi za nią estetyka, a nie (przynajmniej nie tylko) zapotrzebowanie collegium muzyków.  

***
A co ma z tym wspólnego łagodzenie obyczajów?
Myślę, że krążek ten pokazuje dwie, ważne społecznie, sprawy. 

Po pierwsze, że owocny dialog między tradycją, a tym, co nowe, jest możliwy. I że raczej służy tradycji, niż ją niszczy. W dobie dyktatu "historycznej wierności" muzycy pokazali na tej płycie, że w muzyce najważniejsza jest "prawda dzieła", którą każde pokolenie powinno przyswoić sobie na nowo. 

Po drugie, że to, co twórcze, kreatywne, jest zawsze owocem wolności. Tyle że wolność nie jest gestem kompletnego anarchizmu (ten pewnie jest niemożliwy, oznaczałby przecież pustkę aksjologiczną, brak materiału do tkania dzieła), ale odważnym przekształceniem tradycji, zmierzeniem się z nią, zaktualizowaniem jej przesłania. 

Jak widać, polscy artyści rozumieją to doskonale. 
Jak widać, dzięki wolności-do-bycia sobą, a więc dzięki osobowości, udaje im się stworzyć nową jakość, która cieszy i sprawia satysfakcję.

Nie strach przed nowością, ale i nie strach przed tradycją, za to otwarte i twórcze czerpanie z tego, co było.
Nie strach przed innym, ale uznanie się w swojej wolności i równości.
Gdyby to, co (między innymi)  pokazuje ten krążek stało się naszym doświadczeniem - może 11 listopada przyszłego roku? - wtedy muzyka zaiste złagodziłaby obyczaje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.