niedziela, 28 lipca 2013

SZKOLNICTWO PUBLICZNE A DZIADEK W WEHRMAHCIE - CZYLI O CHORYCH TWORACH PROTESTANTYZMU

Gdyby nie pruska obowiązkowość (patrz Kant) prace Feliksa Koneczne zostawiłbym w spokoju.
Pomimo zachęt formułowanych choćby przez Macieja Giertycha podług których poglądy Konecznego są
"bardzo ciekawe i choć może nie wszystko, co proponująjest realne do 

wprowadzenia, biorąc pod uwagę zmiany, jakie zaszły w świecie od czasów sanacyjnych, to jednak zdecydowanie zasługują na opublikowanie. Szczególnie aktualne są dzisiaj, gdy tyle dyskutujemy nad sposobem uzdrowienia Rzeczypospolitej. Poglądy na państwo człowieka o takiej wiedzy i erudycji, jakim 
był Koneczny, znawca mechanizmów cywilizacyjno-twórczych i dziejów Polski, powinny być uwzględnione w ogólnonarodowej debacie.  

Gdyby nie pruska obowiązkowość (patrz Kant) wystarczyły by mi wiadomości na temat postawy wojennej względem Żydów, zapatrywania na cywilizację oraz znajomość poglądu, że zdorwe państwo możliwe jest tylko w cywilizacji łacińskiej, gdyż

"...cywilizacja łacińska posiada historyzm, poczucie narodowe, treśćceni nad formę, 

siłom duchowym przyznaje supremację nad fizycznymi, sprawy religijne oddaje do decyzji hierarchii duchownej, a od państwa wymaga, żeby się poddawało wymaganiom etyki katolickiej. Państwo opiera sięna społeczeństwie, pielęgnuje w życiu zbiorowym personalizm, a więc organizmy, oparte na autotomii, na samorządach prowincji i stanów, terytorialnych i zawodowych. Poszukuje jedności w rozmaitości. Broni dualizmu prawniczego, lecz żąda, by prawo publiczne oparte 
było na etyce na równi z prywatnym. Omnipotencja państwa stanowi diametralne przeciwieństwo z cywilizacją łacińską.

Ze względu na pruską obowiązkowość wziąłem się jednak do czytania (zmagania), wygrzebując także tekst Państwowe szkolnictwo - chory twór protestantyzmu.
Prowokacja jest dźwignią dyskusji, przytoczę więc in extenso parę ciekawszych cytatów. Bez komenatrza (jedno z różnie motywowanymi wytłuszczeniami), prosząc, by brać je w kontekście całokształtu mojego bloga, informując, że to i owo mocno mi się w tekściku podoba. I zachęcając do dyskusji! 



Aż do XVI w., nikt nie pomyślał, iżby państwo miało zajmować się szkolnictwem. Przez całe wieki szkoły były monopolem Kościoła, nie z zasady wcale, lecz z konieczności, bo tylko duchowieństwo mogło udzielać nauki książkowej, gdyż tylko ono ją posiadało. Dopiero protestantyzm stał się pomostem do szkoły państwowej.
Wszyscy byli zgodni z tym, że szkoła musi być wyznaniową, lecz w rozdrobnionym sekciarstwie nie każdą sektę było stać na własne szkolnictwo. Niejedna zaginęła dla braku szkół. Wpraszano się więc panującemu o subwencję, a z tego prostym następstwem stawało się, że kto szkołę utrzymywał, ten nią rządził. Z drugiej strony przyznawano panującemu coraz bardziej prawo autentycznego interpretowania artykułów wyznaniowych; szkoły zaś pierwszym zadaniem i obowiązkiem było przekazywać "czystość" danego wyznania. Ostatecznie utrzymały się i stały się historycznymi te sekty, do których przystąpili panujący.
Wytwarzały się też w Polsce całkiem inne pomysły o szkolnictwie, aniżeli w Niemczech. Szymon Marycki już w r. 1551 twierdzi, że państwo winno się zająć szkolnictwem; powtarza to w r. 1558 Erazm Glinczer Skrzetuski, wielki Zamojski w r. 1598 sam układa plany naukowe szkoły ośmioklasowej. Ma to być "schola civilis"; katolicka bez zastrzeżeń, pragnąca jednak wychować nie świeckiego polemizanta wyznaniowego, lecz obywatela. Następnie Sebastian Petrycy (1626) kładzie większy nacisk na wychowanie moralne i kształcenie charakteru, aniżeli na samą naukę. Społeczno-obywatelskie cele szkoły podkreśla z naciskiem najważniejszy pisarz pedagogiczny XVII w. Aleksander Olizarowski. Charakterystyczną zaś cechą polskiej kultury stało się, że wszyscy wybitni mężowie wszelkich zawodów zajmują się sprawami szkolnictwa; lecz pomysł szkoły państwowej nie przyjął się.
Tymczasem w Niemczech w Althusinus ujął sprawę teoretycznie w r. 1603 w ten sposób, że szkolnictwem musi kierować państwo, skoro ono stanowi zwierzchność kościelną; ma więc obowiązek, żeby panującemu wyznaniu zagwarantować prawowierność młodego pokolenia.
Niemieccy władcy katoliccy nie chcieli poprzestać na władzy mniejszej niż książęta protestanccy. W tym geneza józefinizmu. Na dworze Marii Teresy zrodziła się zasada: Die schule ist ein Politicum. Zjawia się nowy cel szkoły: hodowla wiernopoddańczości - prosta konsekwencja zwierzchnictwa nad sumieniami.
Hasło monopolu państwowego w szkolnictwie rozbrzmiewało atoli najpierw we Francji. W r. 1763 wystąpił Louis Chalotais z memoriałem, że państwo nie może pozostawić szkół w czyimkolwiek ręku, skoro przez odpowiednio urządzone szkoły da się "w ciągu niewielu lat zmienić obyczaje całego narodu", zakończenie memoriału brzmi w te słowa: "Krótko mówiąc, Wasza Królewska Mość miałby po upływie niewielu lat, jakby nowy naród i to pierwszy wśród narodów". Co za pojęcie o potędze szkoły! Wkrótce Turgot domagał się osobnego urzędu do kierowania szkolnictwem publicznym, od elementarnej szkółki aż do uniwersytetów.
Pierwszy taki urząd powstał atoli w Polsce. Jeszcze Konarski nie myślał o szkolnictwie państwowym, lecz kasta Jezuitów groziła upadkiem przynajmniej połowy szkół; ażeby ocalić szkolnictwo od nagłej ruiny a dobra jezuickie zachować dla szkolnictwa, obmyślono w r. 1773 Komisję Edukacyjną.
Uważałem za potrzebne podać ten przegląd, ażeby wykazać, że pomysł szkoły państwowej, a tym bardziej monopolu, jest wcale niedawnej daty; że nie są to bynajmniej rzeczy "rozumiejące się same przez się", lecz wynikłe z okoliczności.
Mówiąc na ogół, jest to dar protestantyzmu.
Upaństwowienie szkół miało w swoim czasie swoje dobre strony. Państwo, uważając szkoły za swe najlepsze narzędzia, pomnażało je i dbało o ich poziom. Zaciążyło atoli nad wychowaniem publicznym owo "politicum", zwłaszcza, że kładziono na to nacisk tym silniejszy, im bardziej rządy się psuły, im bardziej obniżał się ich poziom moralny i umysłowy. Władza nad szkołami posłużyła wreszcie niemal wyłącznie do walki z Kościołem; my zaś w Polsce mieliśmy przeraźliwe zaiste widowisko, jak dla polityki szargało się szkołę, psując charakter młodzieży, a od nauczycieli wymagając wręcz braku charakteru. Trudno doprawdy nie nabrać przekonania, że lepiej "dmuchać na zimne", niż pozostawić jakąkolwiek możność nawrotu do poprzedniej "pedagogii".
Nie chcemy, żeby szkoła była "politicum"; nie chcemy pedagogii ministerialnej. Żądamy natomiast w imię naszego hasła etyki totalnej, żeby szkoła była rozsadnikiem moralności katolickiej; poza tem żeby służyła samej tylko oświacie i niczemu innemu. Szkoła nie może być ani areligijna, ani acywilizacyjna. Jakiejże ma służyć cywilizacji? Bizantyńskiej, turańskiej czy może żydowskiej? Jeżeli kto ma takie tendencje, niechaj występuje z nimi jawnie!
Gdyby nagle zniknęło całe szkolnictwo oświatowe, uniwersytety zrekonstruowałyby oświatę. Natomiast bez wpływów uniwersytetów (choćby obcych, gdy nie ma swoich) oświata przeżuwałyby przez jakiś czas ostatnie wiadomości naukowe, lecz popularyzujące je bez kontroli ze strony nauki, przeinaczałyby je coraz częściej i wypaczała, aż skończyłyby się na przesądach; nieuchronnie nastąpiłby zastój z braku świeżego pożywienia; przydługi zastój sprowadziłby zaś rozstrój i rozkład.
Nie można więc traktować uniwersytetów, jakby tolerowane zbytki, trochę z łaski, trochę dla "prestiżu". W obniżaniu uniwersytetów mieści się zasypywanie źródeł oświaty.
W cywilizacji łacińskiej oświata towarzyszy wszystkim stanom i wszystkim szczeblom intelektu. Wymyślono jakąś specjalną oświatę "ludową"; nic takiego nie istnieje w rzeczywistości. Zasadnicza to wada, że się nie myśli o szerzeniu oświaty wśród warstw "wyższych", których intelekt polega na stopniowym zapominaniu tego, czego się kiedyś nauczyli w szkole. Zresztą można być (według wzorów niemieckich) nawet uczonym, a przy tym pozbawionym odpowiedniego stopnia oświaty.
Pozwolę sobie jeszcze na jedną uwagę; nie znające się na rzeczy władze państwowe narzucały szkole już od dwóch pokoleń kult miernoty. Wyniknęło to z mylnego zapatrywania, jakoby społeczeństwa rozkwitały przez podnoszenie przeciętnego poziomu. Skutek wzięto za przycznynę. Przeciętna miernota podnosi swój poziom automatycznie w miarę, jak niebosiężnieją szczty. Życie historyczne społeczeństw rozwija się przez wybitność personalizmów, a gdy tego zabraknie, poziom społeczny opada. Ogół winien służyć talentowi za piedestał. Dbajmy o szczyty, a reszta na pewno się znajdzie. Gdy ogół przestaje patrzeć w górę (bo nie ma na co), przestanie też stąpać pod górę. Zupełnie to fałszywa droga, żeby szkołę urządzać dla miernoty, a zdolniejszych oddawać do osobnych szkół, na "elitę". Doświadczenie poucza, jak dalece nie sposób orzec na pewno, który z żaków szkolnych rozwinie się w talent, a który stępieje potem na miernotę; toteż wybieranie "elity" pomiędzy chłopcami jest po prostu fałszywą grą. Tacy wybrańcy tępieją zwykle od samej zarozumiałości. Są to eksperymenty antypedagogiczne. W klasie zaś szkolnej zdolniejsi są niezbędni, ażeby stanowić drogowskaz w górę i zachętę.
Nie należy też obniżać poziomu klasty balastem uczniów leniwych, tępych, krnąbrnych. Jeżeli nauczyciel ma być odpowiedzialnym za wyniki nauczania, musi szkoła mieć prawo, żeby się pozbywać uczniów niepożądanych i wydalać ich. Ukochanie miernoty doprowadziło do tego, że można siedzieć trzy lata w jednej klasie.
Dobra szkoła nie może być tania. Ciężkie to zadanie na kraj ubogi. Cała nadzieja w tym, że w państwie obywatelskim, skoro odpadną koszty biurokracji, będzie można przeznaczyć na szkoły znacznie większy procent budżetu. I to jednak nie wystarczy.
Dobre szkolnictwo wymaga koniecznie specjalnej ofiarności publicznej.
Potrzebne są cztery rodzaje szkół: powszechne, zmierzać mające do tego, by wszystkie były czteroklasowymi, wydziałowe siedmioklasowe, średnie zawodowe i średnie ogólnokształcące.
Szkoła powszechna nie może być w całej Polsce jednakowa; toteż nauczyciel ma prawo nauczania tylko w tym województwie, w którym uczęszczał do seminarium. Zmiana może nastąpić tylko za zgodą obydwóch wojewódzkich referentów szkolnych, z województwa dotychczasowej siedziby petenta i z nowo wybranego.
Plany szkolne dla seminariów nauczycielskich nie muszą być jednakowe w całej Polsce. Układa je wojewódzka komisja szkolna, złożona z pięciu osób: dwóch delegatów od wojewódzkiego związku nauczycieli szkół średnich ogólnokształcących, jednego od wojewódzkiego związku nauczycieli szkół powszechnych, z referenta szkolnego w radzie wojewódzkiej, tudzież z reprezentanta kurii biskupiej.
Na wspólne nauczanie obu płci w jednej szkole po miastach trzeba osobnego zezwolenia władzy szkolnej. W szkołach żeńskich powszechnych, wydziałowych i zawodowych nauczają same tylko nauczycielki. Natomiast nie przyjmuje się nauczycielek do żadnej szkoły średniej ogólnokształcącej, ani do żeńskiej, gdyż wysiłek ten przekracza możliwości nerwów niewieścich.
Oświatą pozaszkolną może zajmować się każdy, kto uzyska zezwolenie miejscowego kierownika szkoły powszechnej, a gdyby ten miał wątpliwości, od powiatowego referenta szkolnego. Każdy proboszcz ma prawo veta przeciwko osobie, propagującej oświatę pozaszkolną przeciw tematowi lub metodzie. Veto to ma być umotywowane na piśmie, jeżeli tego żąda dotknięty zakazem. Odwołanie do komisji szkolnej wojewódzkiej.
W oświacie pozaszkolnej wielkie będzie mieć znaczenie wiejska wypożyczalnia książek. Najlepiej byłoby, gdyby ją urządził i zarządzał nią włościanin (włościanka). Celem ochrony przed agitacją niepożądaną dla cywilizacji łacińskiej, katecheta miejscowej szkoły sprawuje nadzór nad wypożyczalnią. Od wiejskich wypożyczalni nie opłaca się podatku.
W szkołach średnich ogólnokształcących powinna panować rozmaitość, ażeby każdy mógł trafić do zakładu dla siebie jak najodpowiedniejszego. Większość takich szkół będzie prywatna, a im znaczniejsza większość, tym lepiej. Nauczyciele szkół średnich mogą zakładać w tym celu towarzystwa lub spółki.
Nauka języków martwych "niepotrzebnych", jest bardzo potrzebna, dlatego,żeby młodzież uczyła się w szkołach nie tylko utylitaryzmu, lecz także bezinteresowności; nadto nauka gramatyki łacińskiej posiada ogromną wartość do nabywania wykształcenia formalnego. Natomiast nie naucza się obowiązkowo języków nowożytnych, gdyż doświadczenie uczy, że nikt się jeszcze w szkole nie nauczył władać żadnym językiem, co stanowi istotny cel nauki języków żywych. Oszczędzony na tym czas przeznacza się w wojewódzkich gimnazjach ośmioklasowych na naukę geografii we wszystkich ośmiu klasach, tudzież historii nauk w dwóch klasach najwyższych. Tak zwaną "naukę obywatelską" znosi się. Przywraca się zaś obowiązkowo nauczanie dzieł Zygmunta Krasińskiego.
Pobory nauczycieli wszelkich rodzajów i stopni powinny być takie, iż by nie tylko utrzymać rodzinę na odpowiednim poziomie i dzieciom zapewnić wychowanie, ale mieć z czego odkładać, kapitalizować część dochodów. Daleko do tego w ubogiej Polsce i na razie nie da się uczynić zadość sprawiedliwym wymaganiom.
Przejdźmy do szkół akademickich. Biorąc rzeczy ściśle, nie są one szkołami.
Szkoła jest to zakład nauczania, w którym nauczyciel jest odpowiedzialny za to, iż by nauczyć. W uniwersytecie tego nie ma, nie uprawia on też oświaty, tylko naukę. Przyjęło się atoli nazywać szkołą każdy zakład gdzie się naucza. ("Szkoła Główna" stanowi nader zaszczytny ustęp w dziejach polskich uniwersytetów).
W społeczeństwie ubogim rozwój nauk dokonuje się niemal wyłącznie w uniwersytetach, tym bardziej więc o nie dbać należy. Rozumowanie, że ubogiego nie stać na zbytki, tj., na szkoły akademickie, jest przewrotne, gdyż one ułatwiają właśnie drogę do dobrobytu.
Piastowanie tych godności[rektora i dziekana - MMB] nie jest karierą ni awansem, lecz ciężarem, który się dźwiga z obowiązku i po koleżeńsku.
Rektor ma obowiązek być w roku następnym protektorem. Wybory protektora są absolutnie wykluczone. Gdyby protektor chorował, koledzy Senatu obmyślą sposoby, jak go wyręczyć. Gdyby odmawiał będąc zdrowym Senat wyznaczy mu stałego zastępcę, odpowiednio płatnego, a płacę tę będzie się odciągać przymusowo z poborów byłego rektora. Nadto taki profesor traci na zawsze prawo do godności akademickich.
Nad całymi rozległymi obszarami oświaty, nauki i sztuki ustanówmy naczelnika. Będzie nim "Kanclerz Oświaty". Wybiera go większością głosów kolegium wyborcze złożone ze Zjazdu rektorów i Wielkiego Wydziału związku zawodowej inteligencji (z inżynierskim). Urząd Kanclerza jest dożywotnim. Będzie równy ministrom, żeby nikomu nie podlegał; lecz ministrem nie będzie. Nic go nie obchodzą wstrząsy gabinetowe. Szkoła przestanie nareszcie być "politicum". Kanclerz Oświaty może się całkiem nie interesować polityką. Kanclerz zdaje co dwa lata sprawe ze stanu szkolnictwa i szkół akademickich przed sejmem społecznym i przedstawia mu budżet dwuletni całego swego zakresu do uchwalenia.
Szerzenie i pogłębianie inteligencji przedstawiam sobie w sposób następujący:
Celem szkoły powszechnej jest rozbudzenie ciekawości do lektury - tak, iż by wychowankowie jej nie potrafili się potem obejść bez niej, ażeby książka stanowiła niezbędny przedmiot życia.
Szkoły średniej celem wzbudzenie zamiłowania do poważnej lektury, z zaciekawieniem do dzieł naukowych.
Cel uniwersytetu uznawałem i uznaję zawsze tylko jeden: propaganda metod naukowych. Reszta sama się znajdzie.
Wyobraźmy sobie, że w naszej Polsce istnieje 30 tysięcy polskich wypożyczalni i ruchomych bibliotek, gdzie każdy robotnik i parobczak czytuje nie tylko broszurki; że ludzie ze średnim wykształceniem rozrywają poważne dzieła i stanowią krociowy żywioł, w którym rozwija się inteligencja oparta o poważną pracę umysłową, towarzyszącą im przez całe życie; że każdy student uniwersytetu staje się krzewicielem metod naukowych wśród ogółu i naukowego myślenia; wyobraźmy sobie, że z uczniów uniwersytetów zbiera się stutysięczna rzesza, śledząca uważnie postęp nauki, stutysięczny "świat naukowy"; dla takiego społeczeństwa jakież cele byłyby za trudne lub za wielkie? Powstałby jakiś naród-siłacz, lecz siłacz dobroczyńca.
To jest wykonalne. Lecz jeden warunek, a nieodzowny; żeby nie było szkół rządowych i żeby nie było ministerstwa oświaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.