poniedziałek, 10 czerwca 2013

NOWE PŁYTY BECZAŁY

Jacek Hawryluk pytał wczoraj Piotra Kamińskiego: po co Piotrowi Beczale opereta?
Ano myślę, że po to, żeby pokazać, iż wie, jak ją śpiewać.
To zjawisko - niestety - coraz rzadsze.
Wpierw uznano za sztukę niższą recitale płytowe (jako przysłowiowy groch z kapustą) i koncerty dla szerokiej publiczności (u nas działo się to przy okazji koncertów Trzech Tenorów), by później wymyślić tzw. crossover.  
Crossoverowych płyt znam wiele, jednak żadna z nich na dłużej nie została mi w pamięci. Tym bardziej szkoda, że wchodząc w mariaż z muzą mocno już lekką zniknęła piękna tradycja śpiewania operetki i songów, tradycja tworzona przez takich mistrzów śpiewu jak Richard Tauber, Jan Kiepura, Rudolf Schock, Nicolai Gedda, Fritz Wunderlich, Wiesław Ochman czy Rene Kollo (mało kto pewnie pamięta i wie, że Kollo zaczynał jako piosenkarz goszcząc w Polsce po raz pierwszy jako gość... Festiwalu w Sopocie).


Beczała wskrzesza swoją płytą czar epoki operetki i przedwojennych filmowych songów. 
Wskrzesza zaiste po mistrzowsku! Śpiewak doskonale czuje styl prezentowanych utworów, jego głos niesie się spokojnie i swobodnie, tak, że zapomina się o wszelkich podparciach, intonacjach, przejściowych dźwiękach, poddając szlachetnemu pięknu interpretacji.
Nie ma sensu szukać porównań, każdy artysta jest bowiem zjawiskiem samym w sobie, ale obok Taubera - któremu płyta jest poświęcona - Beczała nieodparcie przywodzi mi na myśl Geddę. Tym, co łączy obu śpiewaków jest nie tylko podobny rodzaj głosu, ale też podobne mistrzostwo jego prowadzenia i... elegancja, której tak często dzisiaj brak.

Może i w Lippen schweigen wolałbym głos lżejszy od przyciężkiego i rozwibrowanego sopranu Anny Netrebko (tak,  zamarzyły mi się sprzed lat Barbara Nieman i Bogna Sokorska), ale jest to grymaszenie nie całkiem na miejscu. 
Za to niezwykłym i pozytywnym zaskoczeniem może być Du bist die Welt, na którym Beczale towarzyszy... sam Richard Tauber.

Twoim jest serce me należy bowiem do tych płyt, których słuchać można z cielęcym zachwytem i radością - nie wszystko przecież służyć musi niesamowitym egzystencjalnym przemyśleniom.


By oddać Beczale sprawiedliwość wspomnę jeszcze o jego płycie Verdiowskiej. 
Kamiński w przywołanej na wstępie rozmowie stwierdził, że o ile płyta "operetowa" prezentuje najwyższy rodzaj swobody i kunsztu, o tyle przy Verdim słychać nieco napięcia, czuć, że to praca, którą śpiewak musi wykonać.
To prawda - Beczała prezentuje tu bowiem przekrój przez twórczość Verdiego, odważnie sięgając po wyimki z ról, które na scenie byłyby dla niego za mocne. 
Wszystkie one brzmią w jego wykonaniu bardzo dobrze, choć niekiedy słychać, że odpowiednie napięcie musi być tu wywołane bardziej inteligencją i techniką niż odsetkami.
I w tym przypadku nie ma jednak co grymasić. 
Zwłaszcza, gdy człowiek zasłucha się choćby w duet z Trubadura, w którym Beczale towarzyszy jako Azucena Ewa Podleś, mistrzowsko zrobione fragmenty Traviaty, Nieszporów sycylijskich czy Requiem
Wielbicieli znajdzie też duet z Don Carlosa, w którym śpiewakowi partneruje Mariusz Kwiecień, choć sam wolę w roli Posy głosy mocniejsze i bardziej intensywne (bardziej niż na płycie dało się to odczuć w trakcie sobotniego spektaklu z Covent Garden, w którym Kwiecień towarzyszył Jonasowi Kaufmannowi). 

Beczała ma też szczęście do dyrygenta. Na obu krążkach orkiestry (Royal Philharmonic i Polską Orkiestrę Radiową) prowadzi Łukasz Borowicz, będący wrażliwym towarzyszem śpiewaka i równie wrażliwym inspiratorem dla muzyków. 
Słuchając jak może brzmieć "akompaniament" żal, że jego kontakty z łódzką operą okazały się tylko chwilowe. 

***
Płyty Beczały cieszą tym bardziej, że spośród gwiazd współczesnej opery Beczała jest jedną z najbardziej naturalnych, jego sukces nie zależy zasadniczo od marketingu i reżyserii dźwięku, ale od realnych możliwości (cóż, ma szczęście rozwijać karierę w dawnym stylu - nie musiał jako dzieciak zgadzać się na wszelkie propozycje, dane mu było za to spokojne rozwijanie osobowości).
Równie naturalny wydaje mi się Andrzej Dobber, który - szczęśliwie - nagrywa swój pierwszy solowy krążek. Będzie czego wyglądać!




3 komentarze:

  1. Płyty udane, ale sądzę, że przejdą bez echa - choć Beczała świetnym tenorem jest (o czym wiemy wszyscy :) ) obawiam się, że szeroka publika zniechęci się tytułem krążka (ilu współczesnych widzów pamięta Taubera?), w przypadku verdiowskiego albumu chyba będzie ich zbyt dużo jak na rok 2013 (m.in. Villazon, Chailly) nie mówiąc już o aktrakcyjnych boxach wydawanych przez Deccę czy DG. W sumie szkoda, choć liczę, że może tym razem się pomylę :D

    Jednak pogratulować muszę wyboru partnerów (Podleś absolutnie rewelacyjna, orkiestra też niczego sobie), aczkolwiek wolałbym Dobbera zamiast Kwietnia w roli Posy. Nie słyszałem o nowym albumie Dobbera - pewnie też skupi się na ariach z Verdiego. W każdym razie - będzie czego posłuchać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, Dobber jako Posa byłby super :-)
    O tym, że nagrywa pierwszy solowy album mówił w radio, o ile mnie pamięć nie myli, ma to być rzecz z Witem...

    Co do Taubera, to mam tu małą zagwozdkę.
    Znam go, odkąd pamiętam, w sklepach, na youtubie też go pełno, a ponoć faktycznie poszedł w zapomnienie... Hmm... jestem ciekaw, jak to jest. Na szczęście płyta Beczały nazywa się "Twoim jest serce me", to już mówi więcej :-) A i liczę, że ZŁOTY KAMERTON (Diapason d'Or) skutecznie tę płytę rozpropaguje :-)

    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepszy dowód, że o Tauberze trochę zapomniano, to fakt, że pominięto go w rankingu 20 tenorów. Swoją drogą, sława tenorów związanych z Wiedniem nie przetrwała próby czasu (Leo Slezak, czy nasz Jan Kiepura - przynajmniej dla cudzoziemców, bo w Polsce słyszało o nim każde dziecko :D ).
    Trzymajmy kciuki za Beczałę!
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.