czwartek, 28 marca 2013

O DYSKRYMINACJI, ZNACZENIU MNIEJSZOŚCI I O TYM, CO W TRIDUUM DONOSI PRAWICOWA PRASA

Rozpoczęło się paschalne Triduum. Dla katolików najważniejszy czas w ciągu roku, uobecniający moment zbawienia. 
W kalendarzu liturgicznym to czas zamyślonego rozmodlenia i wyciszenia. W dawnych czasach, gdy świadomość sakralnego wymiaru muzyki była większa, owemu cichemu obcowaniu z Bogiem sprzyjała także muzyka, w tym najbliższe mi opracowanie tenebrae - Gesualda księcia Venosy.

Żyjemy ponoć w kraju katolickim; wychowywanie w wartościach chrześcijańskich wpisano jako podłoże rodzimej edukacji; symbol krzyża wiszący w miejscach państwowych nie stanowi naruszenia religijnej wolności jako symbol wartości ogólnohumanistycznych... Można by z tego wyciągnąć wniosek, że Polska w czasie Triduum żyje zamyśleniem, ciszą, ofiarą czy miłością...

Rzut oka na prawicowo-katolicką prasę nie pozostawia jednak złudzeń.
Triduum to czas walki i nienawistnego języka. Rzeczpospolita ręka w rękę z Naszym Dziennikiem po raz kolejny zmagają się z siłami ciemności, rozpisując o homocenzurze, piętnując zamysł edukowania dzieci co do tego, że rodzina może mieć różne modele, czy rozpisując się o tym, że mniejszości w USA uzurpują sobie prawo do definiowania małżeństwa.

Tę jednoznaczną walkę z patologią podsumowuje jeden z publicystów Rzepy stwierdzając - jak nie tak dawno minister Jarosław Gowin - że znów trzeba argumentacyjnie wodzić się z mniejszościami, a przecież to wszystko pseudoproblemy; kraj ma tysiąc ważniejszych, którymi przez niedobrych gejów zajmować się nie może.

Zaiste ciekawa to konstrukcja - uznać, że dotkliwe i realne problemy ludzi są pseudoproblemem czy mikroproblemem. Rodzi się bowiem pytanie, czym, jeśli nie problemami ludzi, zajmować się mają politycy? I czym, jak nie próbom rozwiązania ludzkich problemów, winni się poświęcać?

***
Wcale nie twierdzę, że problemy mniejszości seksualnych powinny przesłaniać inne problemy naszego kraju. Na nieszczęście dla grup rządzących problemów tych jest coraz więcej, wiele z nich jest równie ważnych i wieloma z nich należy zajmować się równocześnie. 
Z tego, że nie powinny przesłaniać innych problemów, nie wynika jednak, że są to problemy mniejszej wagi.
Powiedziałbym nawet, że są to problemy szczególne - pozwalają bowiem dostrzec kwestię bardziej generalną: panoszącą się w Polsce dyskryminację, której ustawodawca przeciwdziała za pomocą papierowych ustaw i pustych obietnic.

***
O tym, że dyskryminacji powinno się aktywnie przeciwdziałać, poucza nas Konstytucja. Artykuł 32 wyraźnie zakazuje gorszego traktowania (ustęp 2) i nakazuje równe traktowanie (ustęp 1). 
O tym, że grupa rządzących ma z tym zapisem problem, pośrednio świadczyć może fakt, iż wciąż nie podpisaliśmy protokołu 12 do europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, w którym, jak mówi Ewa Łętowska, stwierdza się jasno, że 
"sam fakt dyskryminacji jako takiej, w jakiejkolwiek sferze, także poza normowaniem konwencji, jest naruszeniem praw człowieka. 
O tym, że problem z dyskryminacją mają także polskie organy stosujące prawo może z kolei świadczyć fakt, iż w odróżnieniu od standardów UE, rodzime sądy podejmują się badania dyskryminacji tylko wtedy, gdy zarzut ten podniesiony jest wprost przez skarżącego, podczas gdy standard unijny obliguje do tego, by stosowne organa badały kwestie dyskryminacji "z urzędu", uwzględniając ją zawsze wtedy, gdy pojawia się w badanym materialne. 

***
Dyskryminacji jest w naszym kraju co niemiara. I to dyskryminacji paskudnej, bo uwikłanej w hipokryzję polityków. 

Przykład pierwszy: dyskryminacja rynkowa ze względu na wiek.
Doskonale wiadomo, jak trudno odnaleźć się na rynku pracy osobom dojrzałym. Ich kompetencje, wykształcenie czy doświadczenie zawodowe traktowane są często jako zagrożenie finansowe dla pracodawcy. Przy takiej logice lepiej zatrudnić jest osobę młodą, usatysfakcjonowaną mniejszą pensją, nawet za cenę niższych kompetencji. 
Doskonale wiadomo również, że ustawodawca zagwarantował nam wymóg dłuższej pracy, nie przejmując się zupełnie tym, jak taki cel da się zrealizować.

Przykład drugi: dyskryminacja zdrowotna ze względu na wiek.
Polską normą jest organizowanie badań profilaktycznych tylko dla osób w określonym przedziale wieku (dzięki temu moją mamę skutecznie omija już mammografia - lekarze rodzinni nie kierują na to badanie profilaktycznie, programy jej nie obejmują, a na prywatne badania ją nie stać). Tak samo, jak normą jest odcinanie osób starszych od określonych rodzajów terapii. 
Konstytucyjną normą zaś jest równy dostęp do świadczeń zdrowotnych wszystkich obywateli.

Przykład trzeci: dyskryminacja kobiet. 
Za Ewą Łętowską wspomnę tu tylko o jednej jej postaci: wyrównaniu wieku emerytalnego przy jednoczesnym przerzucaniu na kobiety funkcji opiekuńczych wobec członków rodzin. To bowiem na polskich kobietach spoczywa wymóg opieki i nad młodocianymi, i nad najstarszymi członkami rodziny. 
"Kobiety - mówi Łętowska - zastępują niewydolne w tej dziedzinie państwo, do którego obowiązków należy organizowanie służby zdrowia i funkcji opiekuńczych. 
Wymóg ten spoczywa na kobietach także z racji tego, że nadal żyjemy w społeczeństwie patriarchalnym, w którym role płci są jasno podzielone. Tym bardziej symptomatyczny jest gest Gowina, który wzdraga się przez podpisaniem Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet, bo nie podoba się mu zapis o tym, że płeć posiada definicję społeczną, z którą wiąże się promocja postaw społecznych, czyli walka ze stereotypami.

Przykład czwarty: dyskryminacja ze względu na sposób oceniania
Nie mam wątpliwości - w czym zgadzam się z Łętowską - że pracodawcom łatwo jest stwarzać fikcyjne kryteria oceny pracownika, które maskują faktyczne przyczyny rozwiązania z nim umowy o pracę. Łatwo więc jest pokazać, że przyczyną zwolnienia nie jest to, że ktoś jest lewicujący, że ktoś jest żydem bądź pedałem, ale że nie wywiązał się z tego, tamtego lub owego... Problem polega jednak na tym, że bardzo często kryteria oceny powstają ex post, są próbą wartościowania pracownika na podstawie zobowiązań, których nie znał on wcześniej. Zjawisko to zaczęło dotykać choćby polskie uczelnie - zmniejszenie dotacji, korporacyjna logika Ministerstwa, niechęć władz do określonych postaw i poglądów, generują "lustrację" prowadzoną w oparciu o kryteria, które pracownik poznaje w momencie wypełniania ankiety ewaluacyjnej. Pod systemem ankietowych punktów toczy się gra - światopoglądowa, ideologiczna, dyskryminującą, o której powoli robi się głośno w naszych mediach.



***
Mocny głos mniejszości seksualnych powinien być traktowany jako pars pro toto, a więc jako głos przeciwko dyskryminacji. We wszystkich jej wymiarach, a więc i tych dotyczących rynku pracy, i tych, dotyczących służby zdrowia, i tych, dotyczących nieudolności opiekuńczej państwa, etc

Głos ten powinien być również traktowany jako sprzeciw wobec legislacyjnej frywolności naszych polityków.
Że funkcję tę pełni, widać doskonale w konfrontacji z kolejnymi propozycjami PO ws, związków partnerskich - o tym, jak papierowy projekt przygotowują funkcjonariusze Donalda Tuska widać coraz wyraźniej.

Ale wychodzące ze środowisk mniejszościowych żądanie równości obnażą również zupełnie fikcyjny charakter polskiej ustawy równościowej. Piszę o jej fikcyjnym charakterze, albowiem - jak stanowczo podkreśla Łętowska - ustawy tej nie da się zastosować. Po pierwsze, jest wadliwą implementacją dyrektywy unijnej (powiela jej zalecenie, a nie jest jego realizacją: nie ma w niej sprecyzowanego celu, któremu miałyby służyć procedury). Po drugie, mówi się o należnych za dyskryminację sankcjach odszkodowawczych i odsyła do kodeksu cywilnego. Jak tłumaczy Łętowska oznacza to, że dyskryminacja potraktowana jest tak, jak odszkodowanie za poniesioną materialną stratę, a nie jak zadośćuczynienie za ból i krzywdę. Kwotę zadośćuczynienia ustala sąd, kwotę odszkodowania zaś musi podać skarżący, a także uzasadnić sposób, w jaki ją wycenił (!). 

***
Mocny głos mniejszość odsłania w końcu moralną brzydotę dużej części prawicowo-katolickiej publicystyki.

Widać to choćby w tym, jakim potrzebom i wartościom hołduje walka o legalizację związków partnerskich.
Łętowska przekonała mnie, że wprowadzenie tych związków do prawa polskiego nie wynika z art. 32 Konstytucji. Przekonała mnie jednak także do tego, że legalizacja związków mniejszościowych konieczna do tego, by pary nie-heteronormatywne mogły realizować "interesy, potrzeby i aspiracje w zakresie życia rodzinnego, co jest wartością konstytucyjną".

Jestem ciekaw, co jest więszym nieporozumieniem (uzurpacją?):
walka o szacunkek, godność, prawo opieki nad bliskim, także w szpitalu, etc.,
czy peany Antoniego Dydycza - będące odpowiedzią na krytykę ze strony podwładnych - na cześć Sławoja Leszka Głódzia, które da się sprowadzić do jednej zasługi: Głódź wspiera i popiera media o. Dyrektora..?

Czy przejawem zła jest pragnienie usankcjonowanego funkcjonowania budowanej rodziny, czy założenie, że można pić, znieważać, byle dobrze mówić o Kościele i działać na rzecz jednego jego nurtu, by być uznanym za wartościowego człowieka?

***
Jeśli miałbym powiedzieć, że w mediach czegoś jest za dużo, to rzekłbym - papieża.
Myślę, że przy rosnącym bezrobociu, spowalniającej gospodarce, niewydolnej służbie zdrowia, atakowanie nas informacjami o tym, co i z kim Franciszek jadł, co robił, co powiedział po polsku, a czego nie powiedział, jest niepoważne. 
Świat mediów, zwłaszcza państwowych, nie powinien być zdominowany przez faktysze i pseudoproblemy.

Z kolei demokratyczne prawo winno godzić różne systemy moralne, w tym szczególnie winno chronić mniejszości. Nie budzić do nich sympatię czy przekonywać, ale chronić. Inaczej - że znów powołam się na Łętowską - zamienia się w parawan dla sumienia i w maczugę moralności.

Dopóki tego nie zrozumiemy, nasze aspiracje do bycia Zachodnią demokracją będą tylko aspiracjami. I nic nie pomogą tu deklaracje Donalda Tuska, że on nie ma zamiaru robić moralnych rewolucji i łamać Polaków moralny kręgosłup.
Zadaniem polityków nie jest walka o wyborców. Nie jest nim też napychanie własnych kieszeni i chwyty PIARowe: sofistyczne i czczo retoryczne.
Zadaniem polityków jest budowanie wspólnoty, także poprzez kształtowanie obywateli.
To znaczy, że politycy muszą być w awangardzie. 
Gdyby pogląd Tuska był słuszny, we Francji winna nadal obowiązywać kara śmierci. Jak mówi Łętowska, Robert Badinter przeprowadził zmianę prawa pomimo że większość społeczeństwa była temu przeciwna. A później przeprowadził odpowiednie akcje edukacyjne, w efekcie zmieniając aksjologiczną wrażliwość Francuzów.

Szkoda, że dziś Sąd Najwyższy nie orzekłby już pewnie, że 
"osoba nie mająca kwalifikacji do sprawowania jakiejś funkcji czy zajęcia, która jednak się go podjęła, musi liczyć się z odpowiedzialnością i ponieść tego konsekwencje.
Szkoda, że z tego tytułu nie pociąga się do odpowiedzialności naszych polityków - choć przy liczbie tych, których pociągnąć się winno, system pewnie zapchałby się na amen!

***
Wszystkim zaś, którzy nie dzielą, a budują, i którzy chcą żyć moralnie nie zabraniając innym żyć podług ich potrzeb i moralności, łączę serdeczne życzenia.
Jak najbardziej rodzinne dla tych heteryków, homików, biseksów, poliamorystów, aseksualnych i wszystkich innych, dla których rodzina pozostaje żywą wartością, o którą warto walczyć!


___________
*Tekst inspirowany jest książką-wywiadem z Ewą Łętowską, Rzeźbienie państwa prawa oraz Jej wypowiedziami w audycji na temat sumienia (Polskie Radio 2). Często także parafrazuję poglądy Łętowskiej, w pełni się z nimi solidaryzując.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.