wtorek, 19 lutego 2013

O GRANICACH KRYTYKI, HUMANISTYCE I BUDOWANIU WSPÓLNOTY

Z postacią Michela Serres'a zetknąłem się (bodaj) po raz pierwszy w biografii Michela Foucaulta pióra Didiera Eribona.

Po tamtej lekturze zostały mi  w głowie dwie rzeczy.
Pierwsza, że Foucaulta i Serres'a łączyły więzi jak najbardziej koleżeńskie.
Druga, że Serres należy do grona najbardziej wnikliwych czytelników Foucaulta (to właśnie on testował tezy Słów i Rzeczy, to także on wskazał na zasadniczą inspirację Foucaultowską - strukturalizm Georges'a Dumezila). 

Nie może zatem dziwić fakt, że początek moich zainteresowań Serres'em - także już mocno zadawniony - związany był z niemałym zaskoczeniem.
W Rozjaśnieniach, wywiadzie-rzece prowadzonym przez Bruno Latoura - Serres jednoznacznie odcina się od tradycji krytycznej francuskiej filozofii kierując pod adresem Foucaulta et consortes porcję gorzkich wyrzutów.
Dwa z nich są - jak sądzę - najważniejsze. 
Primo, filozofia krytyczna jest filozofią podejrzeń. Jej fundamentem jest zasadnicza nieufność do wszystkich i do wszystkiego. Przy czym podejrzenia mają tu zasięg globalny, co oznacza, że każdy pogląd i każda postawa wymagają przejścia przez proces demaskacji, który Serres przyrównuje do grzebania w śmietnisku (w celu znalezienia tego, co nas interesuje).
Secudno, filozofia krytyczna (podjerzeń) jest zasadniczo nietwórcza, wymaga bowiem nieustannego oglądania się za siebie, podczas gdy bycie twórczym wymaga spoglądania w przyszłość. Patrzeniu w to, co ma nadejść sprzyja zaś nie resentyment, a irenizm.

Jakom rzekł, zrekapitulowane wyznania Serres'a wprawiły mnie w konsternację. Choćby dlatego że myśl Foucaulta wydawała mi się dobrym narzędziem emancypacyjnym, pozwalającym nie tylko zrozumieć moją własną sytuację, ale także polemizować ze stereotypami.

***
Piszę o tym wszystkim nie dlatego, by podzielić się wrażeniami z minionych lektur, ale dlatego że pytanie o sens krytyki ostatnio do mnie wróciło.
Zadałem je sobie po wejściu na ekrany kin Tajemnicy Westerplatte.

Jako osoba, która odrobiła lekcje Haydena White'a, Franka Ankersmita czy Dominika Lacapry nie powinienem mieć z tym obrazem większych problemów.
To jedna z mikronarracji, będąca artystyczną demitologizacją fragmentu naszej opowieści o dziejach. 
Jedna z wielu, zatem tak samo równoprawna. A może tym bardziej wartościowa, że podejmująca próbę zwrócenia uwagi na fałsze obecne w "wielkiej opowieści Polaków o nich samych".

Nie daje mi jednak spokoju poczucie, że tych demitologizujących opowieści jest zdecydowanie zbyt dużo - są właśnie grzebaniem w śmietnisku, takim wyzuwaniem nas z tradycyjnych opowieści, któremu towarzyszy oglądanie się za siebie, bez cienia refleksji nad tym, co może nadejść.

***
Leszek Kołakowski pokazał w Obecności Mitu, że bez sfery mitycznej nie da się osadzić w rzeczywistości. Mit bowiem dostarcza nam ram, pozwalających aksjologicznie poruszać się w świecie, działać - zarówno praktycznie, jak i teoretycznie.
W przyjmowanej przez Kołakowskiego perspektywie samo istnienie mitu nie jest problemem, problemem może być przyjmowanie go nieświadomie, wysiłkiem filozofów (czy szerzej humanistów) powinno być tedy wydobywanie sfery mitycznej na jaw i uczenie ludzi z różnych mitycznych kultur poszukiwania "wspólnego języka". 

To poszukiwanie "wspólnego języka" jest zadaniem szczególnie ważnym, jako że zależy od niego kondycja współczesnych demokracji, konstytuowanych nie przez absolutne normy, dogmatycznie zakładane prawa natury i metafizyczne konstrukcje w rodzaju istot rzeczy, ale przez umiejętność współpracowania ze sobą równych i wolnych obywateli. Dla lepszego życia ich wszystkich. 
By jednak było to możliwe, współnota potrzebuje spajającego ją mitu. Od jego jakości i od stopnia jego zreflektowania zależeć zaś będzie jakość współpracy i budowanych za jej pośrednictwem więzi.

***

W tak zarysowanym kontekście apel Serres'a o irenizm wydaje mi się jak najbardziej zasadny.
Co więcej, przekonuje mnie jego krytyka krytyki. Ale niezupełnie.

***
Przekonuje mnie krytyka takiej krytyki, która jest wyłącznie gestem destruowania. 
Niszczy się w niej opowieści przechowywane we wspólnotowej pamięci bo to, by rozgrywać partie nienawiści, budować uprzedzenia i niechęć, dyskredytować. 
Jako przykład można podać kampanię urządzoną drzewiej przeciw AK. Z bliższych czasów stopniowe rozmontowywanie mitu Solidarności, zepchnięcie z piedestału figury Lecha Wałęsy czy próbę pokazania, że w przypadku Westerplatte nie mamy do czynienia z ludźmi honoru i odwagi, a raczej z grupą pijaków. 
We wszystkich tych wypadkach - nawet jeśli za częścią z nich stoją rzetelne przesłanki - mamy do czynienia  z krytyką mitów konstytuujących naszą społeczną przestrzeń. Z krytyką, która nie niesie ze sobą niczego konstruktywnego. Na miejsce obalanych opowieści nie proponuje się nowych, a odebraniu szacunku dla bohaterów historii nie towarzyszy pokazanie, co szacunkiem nalezy obdarzać.

Sądzę jednak, że istnieje krytyka, która nie jest formą destrukcji, a deKONstrukcji, a więc ruchem kwestionowania, który ma służyć budowaniu. 
Tym, co krytykowane, są tu wszelkie opowieści alienujące. Alienacja wyklucza bowiem z góry możliwość porozumienia, destruuje równość obywateli we wspólnocie, strukturalnie nadaje godność jednym, a odbiera ją innym.
Przykładem takiej krytyki może być choćby list Radosława Szumelda do Jarosława GowinaDyskusje naukowe i popularnonaukowe pokazujące sens polimaroii i zagrożenia monogami rozumianej jako patriarchalny związek służący tylko rozmnażaniu. Czy krytyka katolickiego ekskluzywizmu, który przybiera w Polsce coraz mniej ekumeniczne oblicze (czymś niepokojącym i skandalicznym zarazem jest choćby zniszczenie przez nowego arcybiskupa łódzkiego Marka Jędraszewskiego rodzimej tradycji ekumenicznej drogi krzyżowej - jak ma się tak symboliczny gest do faktu, ze Jędraszewski zajmuje się naukowo Levinasem????). 

***
Zyjemy w społeczności, która nie radzi sobie ze zrozumieniem zasad demokratycznych i nijak nie ogarnia faktu różnorodności. Co więcej, kierujący krajem politycy nie mają chęci wyjaśniania, uczenia i budowania - rozgrywają raczej karty nienawiści i złej krytyki, kolejnymi nieudanymi decyzjami redukując potrzeby społeczne do coraz bardziej prymitywnych potrzeb ekonomicznych. 
Niechęć, arogancja, mowa nienawiści, skoncentrowanie na przeżyciu i prowadzących do niego wartościach, a w konsekwencji eskalacja przemocy - oto skutki lekcji, jaką otrzymuje nasza wspólnota od tzw. elit.

Dla wyjścia z impasu potrzebujemy dziś nie tylko komfotu ekonomicznego. Potrzebujemy też prawdziwie samodzielnych i wartościowych obywateli.
Ogromna w tym rola humanistów i ich wytężonej, znów prowadzonej "u podstaw", pracy. Kierowanej mądrą krytyką i żmudnym wykuwaniem podstaw irenicznej współpracy. 

Innymi słowy:  prawdziwe zadanie humanisty, to kształtowanie lepszych ludzi, świadomych, że świat nie redukuje się do walki o utylitarne dobra.

Nie da się tego robić na punkty. Paideia bowiem to zadanie czasochłonne i ryzykowne, chyba że zamiast niej uprawia się tresurę przygotowując adepta do życia według czarno-białego algorytmu. To także zadanie lokalne, bo szacunek dla kultury zaczyna się od szacunku do własnej kultury, ta zaś dana jest w rodzimym języku, który humaniści powinni pielęgnować. 

***
O sile humanistyki świadczy fakt, że polityczne rozruchy 1968 r. wzięły się u nas z teatru i z uniwersytetów. By je spacyfikować władze rozegrały siły "przodowników pracy" przeciw inteligentom.
Jak się to ostatecznie skończyło dla władz, wszyscy wiemy.
Dzisiejsza władza jest bardziej inteligentna.
Nie rozgrywa przeciwko nam robotników, ale zamienia nas w robotników.
Stoimy przy taśmie produkującej punktowane teksty i myślimy jakim to biznesem wesprzeć naszą korporację. 
Jak to się skończy dla władzy?


***
Bez zbudowania wspólnoty nie ma szans na zdrowe państwo.
Granicą krytyki jest alienacja. Jej siłą, negacja tych struktur, które alienację generują.
Nie mam wątpliwości, że wewnętrznie skłócona wspólnota się nie ostanie.
Nie mam wątpliwości, że czas tworzyć struktury sprzyjające łączeniu.
Nie mam wątpliwości, że najwyższa pora uczyć ludzi współ-myślenia i współ-działania.

Nie mam w końcu wątpliwości, że to, a nie biznes, jest powołaniem humanisty. 








1 komentarz:

  1. Hmmmm postaram pisać się jak najprościej.
    Moim zdaniem Krytyka, która jest rzetelna nie nosi w sobie pęknięcia podejrzeń. Filozofia podejrzeń, jest uzasadniona wtedy kiedy stanowi grunt krytycznego myślenia. Krytycznego myślenia dla chociażby Zaistnienia Zmiany, a nie podważenia "naturalnego" porządku rzeczy, ot tak. Czyli nadrzędny jest Cel. Grzebać w śmietniku też trzeba umieć. Taka Krytyka jest INkluzywna. Przynajmniej dla mnie. Z wektorem ku przyszłości.
    Świat nie pamięta o Humanistach i czyni ich słabymi.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.