sobota, 5 stycznia 2013

MUZYKĄ ODKŁAMAĆ EPOKĘ. O KSIĄŻCE KLONOWA, PRLu I KILKU INNYCH RZECZACH

1. 
Regały z książkami kryją skarby nieocenione a niespodziewane. 
Choćby dziś, wyciągając PWNowski tom poświęcony teoriom antropologicznym natknąłem się na - niewielką z dzisiejszej perspektywy - książkę, przy której autentycznie zaszkliło mi się oko.

Miałem nie więcej niż osiem lat, gdy podarowano mi ją - z jakiej okazji?? - w Domu Kultury ZWOLTEXu. Okładkę ma mało ciekawą (przynajmniej dla mnie), z niezbyt widocznym nazwiskiem autora i zachwianymi proporcjami tytułu. Za to treść ma fascynującą.

Myślę tu o książce Tam, gdzie mieszka muzyka Arkady'ego Klonowa
Niemal wszystko odsyła w niej do minionej politycznej epoki - drukowano ją w Drukarni imienia Rewolucji Październikowej, wydawcą było Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej "Współpraca", autor pochodził z ówczesnego Mordoru, a nakład wyniósł 
99 750 egzemplarzy. 

Niedużą książkę rozpoczyna Nieduży wstęp dla najmłodszych..., w którym czytamy
Pociągi zaczynają swoje podróże na dworcach, statki podnoszą kotwice i wypływają z portów, samoloty startują z lotnisk. My też ruszamy w drogę. Pójdziemy, pojedziemy, popłyniemy i polecimy, a naszym dworcem i lotniskiem będzie Sala Koncertowa. Wejdź w tę książkę, jak się wchodzi do Filharmonii./          Oto drzwi. /   Nie bez powodu zatrzymaliśmy się na progu. W tej sali czekają na  nas muzyczne/                   Przedstawienia,/                        Przemiany,/                           Podróże,/                              Przygody.

Obietnica nie okazała się czcza, albowiem Klonow znalazł klucz, by w zmyślnej formie wprowadzić malucha w świat muzyki. 

Korzystając z najpiękniejszych europejskich tradycji zbudował tekst w formie dialogu toczącego się między małym Grzesiem, a Maestrem. Przy czym Grześ nie ma tu cech rozmówcy Sokratesa - nie jest bierny, ale krytyczny i dociekliwy, otwarty na niespodzianki i nowe doznania. Maestro z kolei jest cierpliwy i ciepły, wolny od belferskiego skostnienia i przesadnej drobiazgowości. 

Opowieści zaś są zajmujące. Dotyczą odbioru dźwięków, ich zróżnicowanej kolorystyki. Przemiany instrumentów (np. harfy), szkół lutniczych. Rozsadzenia instrumentów orkiestry czy roli dyrygenta.

Zasadniczy tekst przetkany jest zaś uwagami dla rodziców, wychowawców, pedagogów. Mają one budzić "paidagogiczną" wyobraźnię po to, by ułatwić maluchowi doświadczenie muzyki, wobec którego każde słowo pozostaje martwe i głuche (Klonow zachęca chociażby do tego, by pozwolić dziecku stać się na moment dyrygentem, by wypytać go o to, co znaczy słowo orkiestra (skoro kieruje czymś, co nazywa się tak właśnie), o to, skąd wie, co w danym momencie mają grać muzycy...). 

Część zasadniczą książki wieńczy mały słownik muzyczny, systematyzujący terminy, które mały czytelnik powinien już znać. Po nim następuje posłowie Witolda Rudzińskiego, zdającego sprawę z zalet i mankamentów książki.

2.
Trzymając w ręku książkę Klonowa miałem wrażenie, że trzymam jeden z fundamentów mojej muzycznej afektacji. To jedna z pierwszych książek o muzyce, którą miałem okazję przyswoić i z mądrości której czerpię przez to do dzisiaj.

Ale wzruszyłem się nie tylko z tego powodu. 
Poruszyło mnie chociażby podejście Autora i Wydawcy, którzy - mimo że byłem dzieckiem - traktowali mnie zupełnie poważnie. Widać to doskonale po układzie haseł w książkowym słowniku. A także po tym, komu powierzono napisanie posłowia - Rudziński nie był przecież jakimś tam pedagogiem czy redaktorem, ale jednym z ważniejszych kompozytorów Polski tamtej doby.

Równie poważnie traktował mnie zakład, w którym pracowała moja Matka. W ramach prowadzonego pod jego auspicjami Domu Kultury nie tylko mogłem otrzymać tę książkę w upominku, ale nadto mogłem korzystać z zajęć muzyczno-ruchowych czy z zasobów biblioteki.

W końcu poważnie traktował mnie Wydawca, oferując tę książeczkę w nakładzie, o jakim dzisiaj nie śni się już chyba nawet autorom bestsellerów.

3.
Dziś nie ma już takich miejsc. Miejskie domy kultury na potęgę się redukuje, w ramach oszczędności.

Demokratyczna władza z przyjemnością niszczy i wyprzedaje resztki kapitału, który zachował się po minionych pokoleniach. Nie ma więc już dawnego Zwoltexu, po jego domu kultury zniknął już nawet budynek, bibliotekę zaś rozparcelowano.
Dzieci nie wprowadza się w muzykę czy sztuki plastyczne (wiem, wiem, jest przedmiot ze sztuką w nazwie, tylko co z tego??). Nikomu też w głowie uczyć od najmłodszych lat trudnych słów, trzeba raczej sprawdzić, czy maturzysta potrafi przeczytać ze zrozumieniem nieduży kawałek tekstu, łatwiejszy niekiedy od książeczki Klonowa.

Tak ponoć uzdrawia demokratyczna wolność i tak leczy wolny rynek, którego niewidzialna ręka coraz więcej odciąga od obywatela, zamiast ku niemu nagarniać.

4.
Pociechą - choć trudną - pozostaje dla mnie ciągle muzyka. W tym Wariacje Goldbergowskie Jana Sebastiana. O tym, od jak dawna je kocham, także miałem okazję sobie przypomnieć, znajdując na innej półce regału starą gazetę z obszernym wywiadem, którego wtedy udzielałem.
Ci, co mnie znają, wiedzą, że obok takich, które lubię (Bronisława Kawalla, Pierre Hantai, Alina Ratkowska, ale absolutnie nie Andreas Steier), mam dwa nagrania magiczne - stare (z lat 30. ubiegłego już wieku) Wandy Landowskiej i późne (z lat 90. owego stulecia) Rosalyn Tureck. Być może obok nich postawię jazzującą wersją Dana Tepfera, którego wyobraźnia kolorystyczna i umiejętność wysłuchania w tej muzyce tembrów optymizmu po prostu mnie urzekły!

5.
Chcą odkłamywać postać Edwarda Gierka.I dobrze.
Wygrzebana książeczka Klonowa uświadomiła mi, że generalnie trzeba odkłamać minioną epokę. Odkłamać, co nie oznacza wcale apologetyzować.

W kapitalizmie ucieszyło mnie jedno, że na Allegro książeczkę tę da się ciągle kupić. Już od 1,90 zł.   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.