środa, 20 czerwca 2012

SINE NOMINE

Przyznaję szczerze, że za Zeszytami Literackimi specjalnie nie przepadam. Jakoś nie umiem odnaleźć się ani w ich formule, ani w ich - powiedzmy - endogennym charakterze. Numery tedy kupuję wybiórczo, motywowany jakąś szczególną okolicznością. Tak jak teraz - nowy wolumin kupiłem dla dwóch osób: W. G. Sebalda i Julii Hartwig.
Autorów tych łączy fundamentalne podobieństwo - ciekawość nakierowana nie na własne stany psychiczne, ale na otaczający ich świat. I Sebald, i Hartwig, jak mało kto, potrafią przebywać pośród rzeczy, odsłaniać ich imiona, chwytać w języku feerię zmian, jakim podlega wszystko na tym świecie. I również jak mało kto potrafią mówić o tym językiem pięknym w swojej prostocie, niezwykle sensualnym, zdawałoby się - a ten pozór zaczynam cenić coraz bardziej - że codziennym.
Z biegiem lat łączy ich również melancholia, obecna u Sebalda od zawsze, u Hartwig coraz bardziej i coraz piękniej dochodząca do głosu.

Nie zdziwił mnie tedy pomieszczony w Zeszytach fragment wyznania Hartwig dotyczący Sebalda. Pisała: Nie myślałam, że potrafię się jeszcze odnaleźć we współczesnej prozie. Wiem, że to zbyt pochopne, ale wynikało z rodzaju doznawanego nieustannie zawodu i rezygnacji. A jednak pojawił się dla mnie pisarz, nieżyjący już co prawda, bo zginął przed kilku zaledwie laty w wypadku samochodowym. Myślę o pisarzu niemieckojęzycznym - W. G. Sebaldzie - i o dwóch jego książkach, które mnie 'zagarnęły'.

Nie zdziwiła mnie również aura Jej nowych wierszy. Może nie najlepszych na tle innych, ale jak zwykle przejmująco wrażliwych na tajemnicę przemijania . W jednym pisze Ona:

Słuchajcie jak echo śpiewa 
swoją triumfalną pieśń
nas już nie ma a ono wciąż jeszcze żyje
drzewom powierza nasze tajemnice
a Księżyc kiedy na niego patrzę
tak samo wygląda jak wtedy

W bladym świetle widać resztki przedmiotów
znaki zatrudnień i życia ludzi którzy tu za dnia bywali
miejsca i obrazy czekają na swoje zaistnienie
ja także kiedy odejdę  w ciemności zaświecę

Zdziwił mnie natomiast krótki szkic Hartwig o Paulu Celanie. W postscriptum wyjawia Ona, że miała problem z ogarnięciem Celanowskiej poezji. Wiele to tłumaczy, bo jej tekst - rwany (także na poziomie stosowanych czasów), meandryczny, sprawozdawczy - nie wiadomo dokąd zmierza i czemu służy. W moim odczuciu nie ujmując nic z tajemniczej duszy Celana. Widać każdy ma swoją granicę wrażliwości, limes swojego języka, który wiele oferując, wyklucza jednak całe połacie doświadczenia. Omnis determinatio est negatio  (dicit Spinoza). By być jednostką, by być indywidualnym, trzeba nie być wszystkim innym.

Na deser tekst Pietra Citatiego o Sebaldzie. Pisany ze swadą, roziskrzony odniesieniami, pełen świata i światła, jednocześnie otwarty na melancholię. Citatiego nauczyła mnie Odra i cieszę się z tego. Bo lektura jego felietonów przywraca mi na moment zapomniane już prawie doświadczenie - radości czytania po nic, czyli dla niego (czytania) samego.
Melancholijny Citati jest jednak szczęśliwcem - należy do tych piszących, którzy wiedzą, że jego teksty nie trafiają w próżnię i że pisanie może być wciąż dla niego pasją i misją.

A sama melancholia? Jestem człowiekiem zarazem spod znaku Marsa i Saturna. Rozkoszowanie życiem i umiejętność walki o nie jest mi tedy tak samo bliska, jak melancholia. Budzi się zwłaszcza wtedy, gdy postrzegam ludzi tak pięknych, jak Sebald czy Michel Serres: oddanych Ziemi, empatycznych, otwartych. I jednocześnie samotnych, być może nieskończenie samotnych. Tak jakby uważność na wszystko wokół zabierała im szansę na zaznanie takiej samej uważności. Melancholijny staję się wtedy, gdy sam doświadczam właśnie takiej samotności. Cóż począć? Przecież omnis determinatio est nagatio - ego dixit. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.