piątek, 15 czerwca 2012

O CZŁOWIEKU MISTYCZNYM I POTRZEBIE RELIGII CIELESNEJ

Droga Ingeborg - pisała Gisele Celan - Dziś wieczorem po raz pierwszy czytałam Pani wiersze, bardzo długo. Wstrząsnęły mną. Dzięki nim zrozumiałam wiele rzeczy, i wstydzę się reakcji, do jakich byłam zdolna, kiedy Paul wrócił do Pani. Od tego wieczoru wydaje mi się, że znam Panią trochę lepiej. Rozumiem, ile musiała Pani wycierpieć przez te sześć lat. Przy czytaniu wielu z tych wierszy płakałam, Ingeborg. Zrozumiałam i było mi za siebie wstyd. Doprawdy, świat obszedł się z Panią zbyt niesprawiedliwie. Jak fatalnie jest to wszystko urządzone.
Wie Pani, że cierpiałam w poczuciu, że Paul oddala się tak daleko... po powrocie z Kolonii w październiku, ale Pani cierpiała o tyle bardziej. O tyle bardziej.
Chciałabym uścisnąć Pani rękę, Ingeborg.

Dla Gisele - odpowiedziała dedykacją Ingeborg - wśród cieni: róże.

Pierwszy wiersz Ingeborgi Bachmann, jaki spolszczyłem, to właśnie Róże cienie róże. Nie mając wtedy pojęcia, że wikłam się tym tekstem w relację trudnej miłości, w posłannictwo wiersza od kochanki dla żony, które utwierdziło ich solidarność w otwarciu na innego poetę - Paula Celana. Mimo braku pojęcia ten wiersz, ta relacja naznaczyła mnie na całe życie:
- ucząc i w teorii, i w praktyce (choć wciąż w pierwszej jestem lepszy, niż w drugiej) otwarcia, zaufania, szczerości, dekonstruowania stereotypów w imię człowieka;
- uświadamiając, że w życiu wszystko ma jakiś sens, dostępny w rozbłysku intuicji.

Moje ostatnie wpisy samoczynnie układają się w pewną całość poświęconą człowiekowi. Niejako na zwieńczenie, chwilowe domknięcie przemyśleń, chciałbym napisać słów kilka o mistyce. Kwestia ta nurtuje mnie od wczoraj, przywołana listem od Emi.

Nauczono nas myśleć, że mistyka jest czymś nadnaturalnym, wydarzającym się z rzadka i zarezerwowanym wyłącznie dla wybranych. Nauczono nas myśleć, że mistyki nie należy widzeć w swoim życiu, żeby nie popaść w pychę czy egocentryzm. Od lat nie godzę się na taką perspektywę - mistyczność jest normalnym elementem duchowej wędrówki, dostępnym dla każdego, kto chcę tę wędrówkę podjąć. Przy czym mistyczność nie polega na doznawaniu wizji i słyszeniu głosów, polega na udziale w tajemnicy świata, otwierającej się poprzez cichość i delikatność, miłość i oddanie sobie oraz innym, zamyślenie i intuicję. Na powrocie do pierwotnej jedni, poczuciu wspólnoty z całością świata. Mistyczność nie jest niczym spektakularnym - jest codziennie prosta i pokorna, stymulująca do przekraczania granic własnej skończoności, oderwana od egotyzmu permanentnej wiwisekcji swoich doznań, emocji i stanów.

Nauczono nas myśleć, że mistyczność jest ascetyczna i czysta, wspólnotowa i religijna. I taka jest, ale nie tylko taka. Istnieje również mistyczność cielesna i erotyczna, w której do piękna duchowego nie idzie się przez negację świata, ale w której wyłuskiwanie piękna z tego, co materialne, staje się motorem wznoszenia do tego, co dla piękna materii źródłowe. Mistyka ascezy jest drogą trudną - jak wszystko, co szczerze angażujące. Mistyka ciała wydaje mi się jednak trudniejsza - wykluczona z naszej kultury została zapomniana, utożsamiona z rozwiązłością i deficytem cnót. Brakuje nam zarówno (teoretycznego) kontekstu, by ją rozumieć i akceptować, jak i mistrzów, którzy przykładem swojej praktyki mogliby inicjować nas w tę drogę cielesno-duchowej wędrówki. Praktykowanie mistyki ciała skazane jest więc na drogę po omacku, ryzykowne eksperymenty, które równie dobrze prowadzić mogą ku obranemu celowi, jak i spychać z tej drogi. Owszem, pomocą może być Bataille, Klossowski, tantra. Są to jednak głosy tak inne, tak sprzeczne z normami naszej kultury, że trudno przełożyć je i na bezpośrednie doświadczenie , i na pojęcia, uformowane w naszych głowach.
Jest jeszcze prawosławie bogate w cielesność i w swoim wymiarze oficjalnym, i w heterodoksyjnym. Nauka o Bożych energiach, kontemplacja ikon, blask świec, zapach kadzidła, śpiew, zaangażowanie ciała w liturgię czy modlitwę Jezusową pokazują, że ciało jest nieodzownym elementem rozwoju duchowego, wręcz jego nośnikiem. Chłystowskie liturgiczne orgie czy waga przykładana do wolnych związków (skoro Duch Święty-Miłość jest wolnością, wszelkie przysięgi krępujące wolność są jego zaprzeczeniem) odsłaniają z kolei sakralny i tajemniczy charakter tego, co najbardziej ludzkie w człowieku.

Nie chcę deprecjonować mistyki ascetycznej, przed którą w zachwycie chylę czoła. Nie chcę też promować rozwiązłości i użycia pod przykrywką krągłych słów (złudny jest pogląd redukujący ciało do doświadczenia erotycznego, które jest tylko jednym z elementów somatyczności; mistycy ciała mówią często o erotyzmie pewnie dlatego że właśnie on był najbardziej wykluczony kulturowo). Chcę tylko, by mistyka ciała znalazła należne jej miejsce w naszej kulturze - byśmy potrafili nie tylko ją akceptować, ale dzięki temu nauczyli się także jej ścieżek. Nie łudźmy się, przez manicheizm, przez zarażone nauką św. Augustyna chrześcijaństwo, przez Kartezjusza, wykluczyliśmy ciało z ludzkiego doświadczenia redukując człowieka do (nieśmiertelnej) duszy pojmowanej jako rozum. Już czas, byśmy przestali zgadzać się na takie połowiczne życie.  Przyglądam się mym bliskim, którzy poprzez mistykę ciała, w doznaniu materialnego piękna, rozwijają się duchowo.  Czy raczej chcą się rozwijać, bo kulturowe normy i społeczne stereotypy piętnują ich, wyrabiają poczucie lęku, bądź jednoznaczną negatywną samoocenę. I wiem, że to właśnie ich i ich doświadczenie chcę chronić, chcę stwarzać mu szansę na realizację, chcę pomagać zrozumieć. Tym bardziej, że - jak każde autentyczne doświadczenie - rozwija ono i ubogaca nie tylko ich, ale także świat dokoła. A przecież, jak mówi pismo, po owocach ich poznacie.

Pomyśleć na nowo ciało, pomyśleć na nowo mistykę i pomyśleć na nowo religię, by i ta stała się bardziej cielesna - to kilka zadań, które w naszej kulturze stały się nadzwyczaj palące. Tak myślę!
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.