poniedziałek, 23 kwietnia 2012

O POJEDNANIU

Dzisiejsze święto jest doskonałym pretekstem do tego, by przypomnieć sobie te spośród czytanych tekstów, których wewnętrzna siła miała jakiś wpływ na nasze życie. W moim przypadku było ich wiele, ale myśli uciekają mi dzisiaj w stronę Jaka Derridy i jego Darować śmierć. Jak dziś pamiętam popołudnie z numerem Odry w ręku, w której trafiłem na ekscerpty tej frapującej medytacji. Pamiętam też wrażenie - zarazem wyciszenia i niepokoju, euforii i poczucia wolności -, które utrzymywało się długo po tym, jak odłożyłem pismo na domową półkę.
Z jednej strony wywód Derridy nie był niczym zaskakująco nowym. Myślę, że wystarczyło odrobić lekcję z Kierkegaarda i Levinasa, żeby to, co napisał, odebrać jako swojskie, zadomowione. Z drugiej jednak jego wywód zaskoczył mnie, był jak nagły rozbłysk magnezji, po którym nic nie było już takie samo. Otworzył mnie także na doznanie kolejnych tekstów poświęconych przyjaźni i gościnności, ofiarowaniu daru...
Logika Derridy jest i była prosta:
Prawdziwy dar jest darem z tego, co (po ludzku) nie daje się ofiarować.
Prawdziwa gościnność to ta, która oddaje wszystko, niczego nie oczekując w zamian.
Prawdziwe wybaczenie to to, które wybacza to, czego wybaczyć nie sposób.
Myślę, że tak samo jest z pojednaniem - prawdziwe pojednanie ma miejsce wtedy, gdy przychodzi do nas z nas samych, gdy nie oczekuje zadośćuczynienia, gdy nie jest jedną ze stron relacji dług-odpłata.

Przez długi czas żyłem w cieniu "katolickich" pojęć; piszę ten wyraz w cudzysłowie, bo był to katolicyzm nieudanych katechez i fatalnych kazań. Czyli wciąż na naszym "rynku" katolicyzm standardowy. Wyniosłem wtedy przekonanie, że pokora jest samoponiżeniem oraz że jedyną szansą na to, by być dobrym człowiekiem, jest nieustanna próba czynienia zadość za to, co zrobiło się złego. Zupełnie nie docierało do mnie, że przesłanie ewangelii jest o wiele bardziej fundamentalne i o wiele trudniejsze: by kochać innych należy kochać siebie oraz: przebaczenie innym zaczyna się od przebaczenia sobie, przebaczenie zaś jest trudne dlatego że jest bezinteresownym darem miłości.

Jeśli wierzyć w prywatne objawienia (jeśli w ogóle wierzyć w objawienie), to prawdę tę przypomniała siostra Faustyna, tyle tylko, że przypomnienie to nie może wejść w całej swej pełni do nauczania Instytucji - instytucje muszą być moralizatorskie, by kontrolować swych członków, zaś przesłanie miłosierdzia jest anarchistyczne, ustanawiając relacje horyzontalne w miejsce sztywnego wertykale hierarchii.
Transmisją tego moralizatorskiego dyktatu jest właśnie nauka o pokorze jako samoponiżeniu. Łatwo jest widzieć własne słabości, autentyczna pokora zaś polega na tym, by obok niedostatków mieć pełną świadomość tego, co jest w nas samych pozytywne. Ten drugi, afirmatywny aspekt pokory, jest o wiele trudniejszy do wcielenia w życie we wspólnotach tak bardzo złamanych pseudo-teologi jak nasza. Trudniejszy, ale i bardziej ważny.

W gruncie rzeczy nie posiadam słów, by pisać o pojednaniu. Tak bardzo zrosła się z nim w naszej kulturze atmosfera wendetty, odpłaty i lęku. Mam wrażenie, że słów trzeba by szukać na Wschodzie. W tamtych rejonach czymś zupełnie jasnym jest to, że brak odpłaty nie jest równoznaczny z tym, że wolno wszystko, a krzywda nie jest czymś, co należy pochwalać. Jednocześnie jednak zło nie jest czymś, do czego należy się przywiązywać, ale czymś, co należy odpuszczać tak często, jak często je się codzienny chleb. Zaczynając to odpuszczenie od siebie. I pamiętając, że świętość nie jest moralną nieskazitelnością, ale stawianiem się jak Bóg, a więc stawaniem się miłością...

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.