czwartek, 22 marca 2012

CALLAS FOTREPIANU, BARON PRLu

Pamięć bywa czymś zagadkowym. Nie wystarczy bowiem posiadać talent, nie wystarczy mieć charyzmę, nie starczy nawet pozostawić po sobie trwały i twórczy ślad, by mieć pewność, że non omnis moriar.

Aliści Rosalyn Tureck - do której co i rusz wracam w swoich wpisach - pozostawiła po sobie dużo cennych nagrań. Nagrań, które nie drzemią jeno na winylach, ale co i rusz wznawiane są przez jakąś z wytwórni płytowych. Mimo to (prawie) nie emituje jej radio, brak jej w telewizyjnych audycjach muzycznych, a pamięć zbiorowa niemal ją wyparła by zrobić poczesne (i niezasłużone, moim zdaniem, w takiej skali) miejsce dla Glenna Goulda. Porównuję ostatnio dwa jej nagrania Wariacji Goldbergowskich - jedno z 1957 r., a drugie z 1998 r. Ile w nich spokoju, krystalicznie czysto rozegranej polifonii, ile taneczności (zwłaszcza w późniejszej realizacji), jak wspaniale kształtowana dramaturgia - subtelną zmianą koloru, lekkim wahnięciem dynamiki. Właśnie ta umiejętność "malowania", kształtowania na odmienne sposoby jednego, krótkiego dźwięku czyni z Tureck pianistkę doskonałą. Czyni z niej Callas fortepianu.

Atoli nie o niej myślałem przede wszystkim pisząc o zagadkowości pamięci. Myślałem przede wszystkim o Jerzym Waldorffie. Owszem, wznowiono ostatnio jego powieść, jakiś czas temu ukazała się wyborna biografia Waldorffa pióra Mariusza Urbanka, a jednak... Nawet na youtube nie da się usłyszeć jego głosu. O pretensjonalnej, nosowej emisji i przedziwnej frazie. W telewizji brak jego pogadanek o muzyce, w których celował irytującą nieraz złośliwością, kapitalną anegdotą (vide: "Zmienić takt 3/4 na 4/4 to tak, jak przypiąć bażantowi krowi ogon"). W prasie brak recenzji tak wyrazistych i przemyślnie skonstruowanych. A w życiu muzyczno-kulturalnym w ogóle brak charyzmatycznego przewodnika, który głuchemu (z zaniedbań, a nie z przyrodzenia) społeczeństwu naszej pięknej Ojczyzny otwierał uszy, zaciekawiał i prowadził przez meandry świata dźwięków (piszę to pamiętając o Piotrze Orawskim, którego wielce cenię i wielce lubię, ale zdania zmienić nie potrafię). Brakuje wreszcie człowieka, który umiał bronić tego, co dla pamięci najważniejsze - cmentarzy. Mając nadzieję, że za chwil parę dopisze tu słów kilka ktoś, kto umie zrobić to o niebo lepiej ode mnie, sam zakończę cytatą. Z Waldorffa rzecz jasna: "Wasz łomżyński cmentarz jest jednym z najstarszych w Polsce. Groby polskie to są kotwice narodu, utwierdzają nas w przekonaniu, że mamy prawo do niepodległości, mamy prawo być jednym z pierwszych narodów Europy. Wy macie bardzo cenne nagrobki i dobrze, że o nie dbacie. Dziękuję wam za to z całego serca".

3 komentarze:

  1. Panią Tureck "poznałem" przypadkiem. Usłyszałem jakieś wykonanie Preludium 2 z DWK I i zastanowiło mnie, kto tak wali w fortepian. Tempo też było kosmiczne, więc myślałem, że to facet z łapami jak bochny:) A to pani Tureck... Jej interpretacje faktycznie są niezwykłe, ale jednak coś dzieli ją od Goulda - pianisty, który gra Bacha najdziwniej na świecie:) Tureck jest... normalna. Arcyszybka (chyba ciut za szybka czasami), superprecyzyjna, ale po prostu ludzka. Za to Gould - on dla mnie jest jak robot przysłany z Kosmosu do grania Bacha:) Nikt nie gra tak, jak on. Przynajmniej dotąd nie słyszałem.
    A jesli miałbym cos polecić, to warto posłuchać Tilla Fellnera. Rozbraja mnie także Bach Światosława Richtera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz, zajmująco Pan pisze o muzyce.
    Zafrapowała mnie kwestia temp. Chyba nie umiem tego zgeneralizować i muszę zapytać Pana o konkretne utwory. Bo tak poza tym Tureck nigdy nigdzie się nie spieszyła, a z wiekiem grała coraz wolniej. Jej drugie nagranie (dla DG) Wariacji Goldbergowskich było dla mnie szokiem przy pierwszym podejściu. To jak potrafiła rodzić kolejny dźwięk w momencie, gdy niemal zamarł poprzedni, jest czystym mistrzostwem. W odróżnieniu od Goulda, który nie tylko Wariacje zapędzal, ale nie czuł ich taneczności.
    Jak to dobrze się różnić!

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, Pan słucha Wariacji, ja - DWK (buch I), którym ostatnio się zafascynowałem. Słuchałem kilkunastu różnych interpretacji i stwierdzam, że Tureck jest jedną z najszybszych (mówię konkretnie o czterech fragmentach DWK - Preludium 1, 2 i 6, oraz Fudze 4, bo na nich szczególnie się zawiesiłem z pewnych powodów). Np. w Preludium 2 zauważyłem u niej wyraźne wpływy Landowskiej - porównywałem nagrania (Landowska oczywiście na klawesynie), co poniekąd zgadza się z tym, co czytałem na Wikipedii, że Tureck czerpała z Landowskiej grając na klawesynie, który póżniej porzuciła dla fortepianu. Interesująca jest też wzmianka na Wiki o wpływie Tureck na Goulda.
    No właśnie - jeśli chodzi o Goulda to nie jest tak, że on jest dla mnie alfą i omegą. Bynajmniej. Jak już napisałem - dla mnie jego sposób grania Bacha jest cokolwiek dziwny, "robotyzujący". Tureck jest zdecydowanie bliższa klasycznym interpretacjom. Powstaje tylko pytanie, co jest bardziej pociągające:) Bo jeśli mam wybierać między w miarę klasycznymi podejściami do Bacha, to werdykt jest naprawdę trudny. Mamy tu parę niezłych nazwisk do wyboru:) A Gould pozostaje na boku ze swoim nie za pięknym brzmieniem, brakiem subtelności w wystukiwaniu każdej nutki jakby musiał z siebie to jak najprędzej wyrzucić i pójść do domu:) No więc jak tu nie zachwycić się tym samotnikiem, coś jakby dzieckiem z bachowskim ADHD?:)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.