Pamięć bywa czymś zagadkowym. Nie wystarczy bowiem posiadać talent, nie wystarczy mieć charyzmę, nie starczy nawet pozostawić po sobie trwały i twórczy ślad, by mieć pewność, że non omnis moriar.
Aliści Rosalyn Tureck - do której co i rusz wracam w swoich wpisach - pozostawiła po sobie dużo cennych nagrań. Nagrań, które nie drzemią jeno na winylach, ale co i rusz wznawiane są przez jakąś z wytwórni płytowych. Mimo to (prawie) nie emituje jej radio, brak jej w telewizyjnych audycjach muzycznych, a pamięć zbiorowa niemal ją wyparła by zrobić poczesne (i niezasłużone, moim zdaniem, w takiej skali) miejsce dla Glenna Goulda. Porównuję ostatnio dwa jej nagrania Wariacji Goldbergowskich - jedno z 1957 r., a drugie z 1998 r. Ile w nich spokoju, krystalicznie czysto rozegranej polifonii, ile taneczności (zwłaszcza w późniejszej realizacji), jak wspaniale kształtowana dramaturgia - subtelną zmianą koloru, lekkim wahnięciem dynamiki. Właśnie ta umiejętność "malowania", kształtowania na odmienne sposoby jednego, krótkiego dźwięku czyni z Tureck pianistkę doskonałą. Czyni z niej Callas fortepianu.
Atoli nie o niej myślałem przede wszystkim pisząc o zagadkowości pamięci. Myślałem przede wszystkim o Jerzym Waldorffie. Owszem, wznowiono ostatnio jego powieść, jakiś czas temu ukazała się wyborna biografia Waldorffa pióra Mariusza Urbanka, a jednak... Nawet na youtube nie da się usłyszeć jego głosu. O pretensjonalnej, nosowej emisji i przedziwnej frazie. W telewizji brak jego pogadanek o muzyce, w których celował irytującą nieraz złośliwością, kapitalną anegdotą (vide: "Zmienić takt 3/4 na 4/4 to tak, jak przypiąć bażantowi krowi ogon"). W prasie brak recenzji tak wyrazistych i przemyślnie skonstruowanych. A w życiu muzyczno-kulturalnym w ogóle brak charyzmatycznego przewodnika, który głuchemu (z zaniedbań, a nie z przyrodzenia) społeczeństwu naszej pięknej Ojczyzny otwierał uszy, zaciekawiał i prowadził przez meandry świata dźwięków (piszę to pamiętając o Piotrze Orawskim, którego wielce cenię i wielce lubię, ale zdania zmienić nie potrafię). Brakuje wreszcie człowieka, który umiał bronić tego, co dla pamięci najważniejsze - cmentarzy. Mając nadzieję, że za chwil parę dopisze tu słów kilka ktoś, kto umie zrobić to o niebo lepiej ode mnie, sam zakończę cytatą. Z Waldorffa rzecz jasna: "Wasz łomżyński cmentarz jest jednym z najstarszych w Polsce. Groby
polskie to są kotwice narodu, utwierdzają nas w przekonaniu, że mamy
prawo do niepodległości, mamy prawo być jednym z pierwszych narodów
Europy. Wy macie bardzo cenne nagrobki i dobrze, że o nie dbacie.
Dziękuję wam za to z całego serca".
Panią Tureck "poznałem" przypadkiem. Usłyszałem jakieś wykonanie Preludium 2 z DWK I i zastanowiło mnie, kto tak wali w fortepian. Tempo też było kosmiczne, więc myślałem, że to facet z łapami jak bochny:) A to pani Tureck... Jej interpretacje faktycznie są niezwykłe, ale jednak coś dzieli ją od Goulda - pianisty, który gra Bacha najdziwniej na świecie:) Tureck jest... normalna. Arcyszybka (chyba ciut za szybka czasami), superprecyzyjna, ale po prostu ludzka. Za to Gould - on dla mnie jest jak robot przysłany z Kosmosu do grania Bacha:) Nikt nie gra tak, jak on. Przynajmniej dotąd nie słyszałem.
OdpowiedzUsuńA jesli miałbym cos polecić, to warto posłuchać Tilla Fellnera. Rozbraja mnie także Bach Światosława Richtera.
Dziękuję za komentarz, zajmująco Pan pisze o muzyce.
OdpowiedzUsuńZafrapowała mnie kwestia temp. Chyba nie umiem tego zgeneralizować i muszę zapytać Pana o konkretne utwory. Bo tak poza tym Tureck nigdy nigdzie się nie spieszyła, a z wiekiem grała coraz wolniej. Jej drugie nagranie (dla DG) Wariacji Goldbergowskich było dla mnie szokiem przy pierwszym podejściu. To jak potrafiła rodzić kolejny dźwięk w momencie, gdy niemal zamarł poprzedni, jest czystym mistrzostwem. W odróżnieniu od Goulda, który nie tylko Wariacje zapędzal, ale nie czuł ich taneczności.
Jak to dobrze się różnić!
No cóż, Pan słucha Wariacji, ja - DWK (buch I), którym ostatnio się zafascynowałem. Słuchałem kilkunastu różnych interpretacji i stwierdzam, że Tureck jest jedną z najszybszych (mówię konkretnie o czterech fragmentach DWK - Preludium 1, 2 i 6, oraz Fudze 4, bo na nich szczególnie się zawiesiłem z pewnych powodów). Np. w Preludium 2 zauważyłem u niej wyraźne wpływy Landowskiej - porównywałem nagrania (Landowska oczywiście na klawesynie), co poniekąd zgadza się z tym, co czytałem na Wikipedii, że Tureck czerpała z Landowskiej grając na klawesynie, który póżniej porzuciła dla fortepianu. Interesująca jest też wzmianka na Wiki o wpływie Tureck na Goulda.
OdpowiedzUsuńNo właśnie - jeśli chodzi o Goulda to nie jest tak, że on jest dla mnie alfą i omegą. Bynajmniej. Jak już napisałem - dla mnie jego sposób grania Bacha jest cokolwiek dziwny, "robotyzujący". Tureck jest zdecydowanie bliższa klasycznym interpretacjom. Powstaje tylko pytanie, co jest bardziej pociągające:) Bo jeśli mam wybierać między w miarę klasycznymi podejściami do Bacha, to werdykt jest naprawdę trudny. Mamy tu parę niezłych nazwisk do wyboru:) A Gould pozostaje na boku ze swoim nie za pięknym brzmieniem, brakiem subtelności w wystukiwaniu każdej nutki jakby musiał z siebie to jak najprędzej wyrzucić i pójść do domu:) No więc jak tu nie zachwycić się tym samotnikiem, coś jakby dzieckiem z bachowskim ADHD?:)