sobota, 13 grudnia 2014

ŻEGNAJĄC MARKA JASZCZAKA


Ze smutkiem przychodzi mi dzisiaj żegnać Marka Jaszczaka, wieloletniego szefa chórów Teatru Wielkiego w Łodzi, rodzimej filharmonii czy Akademickiego Chóru Politechniki Łódzkiej.
Jaszczak to postać wyjątkowa. Pamiętam go jako osobę pozbawioną tzw. "parcia na szkło". Nigdy się nie narzucał, zawsze skromnie stał z boku. Ale z zapałem oddawał się pracy. W moim odczuciu zapisał jedne z najpiękniejszych kart w historii operowego chóru, z którego uczynił autentyczny podmiot artystyczny. 

Z tą wybitną osobowością nasze instytucje muzyczne pożegnały się mało elegancko. Zwłaszcza Teatr Wielki, który - jak mówił sam Jaszczak - zwolnił go "u progu sezonu motywując to mijaniem się przeze mnie z koncepcją i oczekiwaniami dyrekcji Teatru". Faktycznie, dorobek jego dwudziestu lat, uznanie krytyki i publiczności, reprezentują inne standardy niż te, które panują w chórze dzisiaj. Inna sprawa, że podejście Waldemara Sutryka, z wycienianiem głosów, zdejmowaniem alikwotów, czyszczeniem z naturalnej wibracji faktycznie pasuje do innej koncepcji, ale nie teatru, który wykonuje zasadniczo włoski repertuar, lecz do amatorskiego chóru wyższej uczelni, z wyłączeniem tych wszystkich akademickich zespołów, które spokojnie mogą śpiewać na profesjonalnych estradach.

Żegnam Marka Jaszczaka z bólem serca. I ufam, że z tym pożegnaniem poradzi sobie Wojciech Nowicki. Byłby wstyd, gdyby powtórzyła się sytuacja po odejściu Jadwigi Pietraszkiewicz, kiedy kiry zawisły nad teatralnym parkingiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.