poniedziałek, 28 kwietnia 2014

STANOWISKO KOMITETÓW PAN DOTYCZĄCE KONDYCJI HUMANISTYKI

Ucieszył mnie tekst stanowiska Komitetów Wydziału I PAN. Udostepniam go poniżej, bo wydaje mi się ważny i wart rozpowszechnienia.


Stanowisko Komitetów Wydziału I Polskiej Akademii Nauk
dotyczące kondycji nauk humanistycznych i społecznych (24.3.2014)


            Początek roku 2014 zaznaczył się wzmożoną debatą nad stanem polskiej nauki w świetle polityki Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, która w wielu swoich elementach wzbudza zasadniczy sprzeciw i wątpliwości przede wszystkim wśród przedstawicieli nauk humanistycznych i społecznych. Różnorodne inicjatywy w rodzaju powołania Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej, działania Komitetu Nauk Filozoficznych PAN czy listu otwartego środowiska kulturoznawczego do nowo powołanej Minister Nauki, Profesor Leny Kolarskiej-Bobińskiej, a ostatnio Kongres Kultury Akademickiej w Krakowie (żeby wymienić tylko najgłośniejsze zdarzenia), w sposób dobitny podkreślają wolę środowiska do podjęcia zasadniczej, konstruktywnej debaty na temat kondycji nauki polskiej. Dodatkowym impulsem do sformułowania diagnozy i wskazania na zakres potrzebnych zmian w postaci konkretnych postulatów całego środowiska, było spotkanie komitetów Wydziału I PAN z Wiceprezes PAN, prof. dr hab. Mirosławą Marody i Dziekanem Wydziału I PAN, prof. dr hab. Stanisławem Filipowiczem w dniu 6 lutego br. oraz obrady tzw. okrągłego stołu z Panią Minister Leną Kolarską-Bobińską w dniu 26 lutego, w których uczestniczyli także przedstawiciele kilku komitetów Wydziału I.
            Przedstawiciele wszystkich komitetów Wydziału I zgodzili się, że nauki humanistyczne i społeczne znalazły się dzisiaj w sytuacji bardzo szczególnej, korozyjnej dla ich funkcjonowania i statusu. Dotychczasowa polityka Ministerstwa, zmierza w istocie różnymi drogami i formalnymi decyzjami do urynkowienia wszelkich dyscyplin wiedzy i uczynienia sfery wiedzy terenem prymitywnie rozumianej konkurencji, dla której podstawowym kryterium jest wydajność w „produkcji” punktów za publikacje, użyteczność rynkowa i wąsko rozumiana idea audytu. Skutkuje to kryzysem tych wszystkich dyscyplin wiedzy, których funkcje poznawcze są ściśle splecione z ich rolą światopoglądową, krytyczną i edukacyjną. Sprowadzanie ich oceny wyłącznie do parametrów ekonomiczno-rynkowych (przez pryzmat możliwości konkretnego zatrudnienia po ukończeniu studiów) i ich bezrefleksyjne zestawianie z dyscyplinami uważanymi obecnie za najbardziej pożądane rynkowo i innowacyjne w tym względzie, rodzi powszechne – podtrzymywane także przez wszystkie media tradycyjne i elektroniczne – przekonanie o zasadniczej nieużyteczności humanistyki w świecie współczesnym. Jednostronnie manifestowane poglądy o jakoby szczególnie złej sytuacji absolwentów tych studiów na rynku pracy są oparte na słabych podstawach empirycznych lub wręcz ich pozbawione. Jak pokazują informacje pochodzące z różnych środowisk akademickich i badania American Academy of Arts and Sciences, absolwenci studiów humanistyczno-społecznych lepiej niż wąsko kształceni specjaliści odnajdują swoje miejsce w rozmaitych sferach społecznego podziału pracy.
            W rezultacie panującego klimatu nieufności i przekłamań prestiż niemal wszystkich nauk humanistycznych i społecznych obniżył się dramatycznie, gdyż nie są one w stanie sprostać odgórnie sformułowanym kryteriom owej wąsko rozumianej funkcjonalnej użyteczności. Skutkuje to przede wszystkim zauważalną utratą podmiotowości poszczególnych dyscyplin, polegającą na podporządkowywaniu się zasadom dotychczasowej parametryzacji, która w istocie potwierdza jedynie, że analogiczne kryteria dla nauk technicznych, przyrodniczych i ścisłych oraz humanistyki sprawiają, że ta ostatnia, mimo najrozmaitszych zabiegów „przystosowawczych” kryteriom tym nie jest w stanie sprostać. Tym samym grozi nam całkowity upadek idei kształcenia ogólnego, w którego centrum znajdują się koncepcje życia i kultury oraz ideał stosunków międzyludzkich, a nie bezpośrednia, natychmiastowa użyteczność dla gospodarki. Nauki humanistyczne i społeczne, bardzo zróżnicowane w swojej specyfice, mają w sensie najogólniejszym wspólny cel, jakim jest troska o człowieczeństwo. Obowiązkiem Państwa, które chce wychować świadomych i mądrych obywateli, zdolnych do partycypacji w świecie demokracji, jest zatem troska o los tych dziedzin wiedzy, oznacza to bowiem troskę o wykształcone i zdolne do refleksji jednostki ludzkie. Jest dowodem na to, że państwo dba o własną kulturę i dziedzictwo narodowe.
            Komitety naukowe Wydziału I PAN mają pełną świadomość, że debata nad stanem nauk humanistycznych i społecznych musi uwzględniać trzy podstawowe wymiary, jakimi są – ściśle zresztą ze sobą powiązane – kwestie naukowo-badawcze, edukacyjno-kształceniowe i finansowe. W związku z tym nasuwają się następujące, logicznie ze sobą powiązane, zagadnienia.


Problem 1. Szeroko rozumiana humanistyka pośród nauk
           
            Na użytek państwowego systemu administrowania nauką sformułowano wiele instrumentów pojęciowych, do których dostosowano instrumenty prawno-administracyjne. Założeniem owej administracji jest bilans, czyli liczenie kosztów i zysków. W ogromnym skrócie ten bilans sprowadza się do – niewielkich (według danych Eurostatu: 0,74%) - nakładów na naukę, których konsekwencją ma być – wielki – skok cywilizacyjny, polegający na podniesieniu rangi polskiej gospodarki na wyższy poziom. Ten poziom oznaczałby, że w rezultacie z kraju „kupującego” myśl stalibyśmy się krajem „sprzedającym” myśl. W obu przypadkach chodzi głównie o myśl techniczną.   Przy takim założeniu, jedynym kryterium oceny działań naukowych jest ich konkurencyjność na rynku myśli. Powoduje to spojrzenie na naukę z perspektywy globalnej, czyli zewnętrznej. Negatywem takiego postrzegania jest odrzucenie spojrzenia samodzielnego, spojrzenia od wewnątrz jako swoistego zakłócenia, czy też jako przeszkody w drodze do celu. Inaczej mówiąc, dyrektywą administrujących nauką jest to, aby przynosiła ona lepsze rozwiązania problemów rozwiązywanych na świecie przy znakomicie większych nakładach.
            Takie podejście jest – w odniesieniu do nauk humanistycznych, ale także innych ściśle podstawowych – bezużyteczne.
Dlatego, że:
nauki humanistyczne odpowiadają na potrzebę ludzkiej samowiedzy i samoświadomości, skutecznej samokontroli, samosterowności, nie przekładają się one bezpośrednio na jakiś towar, który może konkurować na rynku, choć bez wątpienia przyczyniają się do podwyższenia jakości życia społeczeństw nimi obdarzonych;
celem działania nauk humanistycznych nie jest wytworzenie jakiegoś przedmiotu, poddawanego następnie rynkowemu sprawdzianowi; przeciwnie – ich celem jest samo finansujące je społeczeństwo, które chce tą drogą uzyskać pewną sumę wiedzy o sobie (i o innych społeczeństwach, oczywiście);
wynika stąd, że finansujące nauki humanistyczne społeczeństwo ma prawo do rezultatów tego, co finansuje, czyli do wytworzonej przez te nauki samowiedzy i samoświadomości. Innymi słowy, nakładanie na efekty nauk humanistycznych rygorów prawa własności w postaci np. patentów jest sprzeczne z istotą owych nauk. Zasadą jest tu powszechna i natychmiastowa dostępność wyników (w odróżnieniu od wysiłków twórcy dzieł sztuki czy wynalazcy, działającego na własny rachunek i utrzymującego się ze sprzedaży swoich praw autorskich).

Problem 2. Humanistyka na „rynku”, czyli w świecie protez rynkowych i fikcji

            Administrowanie naukami humanistycznymi przy użyciu aparatu pojęciowego liczącego straty i zyski nie ma jedynego sprawdzianu, jaki uznaje, czyli sprawdzianu rynkowego. Posługuje się więc protezą rynku w postaci oceny parametrycznej. Narzuca ona – jak dotąd – naukom humanistycznym odniesienie na zewnątrz, do rozmaitych prób sparametryzowania efektów nauki wypracowanych przez inne społeczeństwa. Nie ma żadnej bezpośredniej przekładalności owych sprawdzianów, wziąwszy pod uwagę wszelkie różnice kulturowe. Na przykład: krótki artykuł w czasopiśmie amerykańskim „Nature”, publikującym prace popularyzujące wiedzę, stanowi parametryzacyjny ekwiwalent dwóch tomów Słownika polszczyzny XVI wieku (w obu przypadkach po 50 punktów), nad którymi pracował zespół najwyższej klasy specjalistów przez długi okres czasu. Zauważmy: porównanie to jest zupełnie pozbawione sensu: jak bowiem porównać dwa tomy słownika udostępniające polskiemu (i nie tylko) odbiorcy wiedzę o własnej historii, kulturze, mentalności, z krótkim podsumowaniem jakiegoś epizodycznego nurtu badań amerykańskich (w rodzaju - przykład autentyczny - literaturoznawczego darwinizmu). Ten przykład uzasadnia określenie parametryzacji jako protezy zastępującej ewaluację typu rynkowego, która wszak w przywołanym przykładzie także nie miałaby sensu, nie ma bowiem jednego „rynku”, na którym oba wymienione „produkty” funkcjonowałyby razem. Parametryzowanie jest więc nie tylko protezą, ale także tworzeniem fikcji, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Któż bowiem inny, jak sami zainteresowani, czyli ci, którzy finansują określone prace, miałby ostateczne prawo oceniać ich rezultaty? Stosowane obecnie poszczególne rozstrzygnięcia punktacji publikacji, ze szczególnym uwzględnieniem monografii autorskich, budzą coraz żywszy i coraz powszechniejszy sprzeciw, wskazujący jednoznacznie, iż stosowane kryteria oceny muszą być poddane zasadniczej weryfikacji i zmianom. Dotyczy to także całkowitego niemal negliżowania wartości prac zbiorowych, które niejednokrotnie są rezultatem ważnych przedsięwzięć zespołowych, często o charakterze międzynarodowym. Wiele takich prac w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych odegrało istotną rolę w budowaniu szkół badawczych i poszczególnych specjalizacji teoretycznych. Ich niska obecnie ocena punktowa jest niezrozumiała i kompletnie oderwana od realiów pracy humanistów.

Problem 3. Uniwersalność czy globalizacja

            Jeśli ujmiemy, bardzo ogólnie, nauki humanistyczne jako rezultat dążenia do samowiedzy określonego w swej kulturze, historii, języku, społeczeństwa, to musimy się zgodzić na brak uniwersalności w tych naukach, co w czasie przełomu antypozytywistycznego określono jako brak charakteru nomotetycznego tych nauk (w przeciwieństwie do nauk przyrodniczych), czyli jako ich charakter idiograficzny. Najlepszym przykładem jest współistnienie brytyjskiej szkoły filozofii i szkoły określanej z perspektywy tamtej, brytyjskiej szkoły, jako „kontynentalna”, czyli po prostu europejska. Fikcją zatem jest jednolite kryterium, pozwalające ewaluować wedle jednego „algorytmu”, żeby sięgnąć do prostego przykładu, myśl Austina i Heideggera. Ta sama zasada dotyczy równolegle rozwijanych w danym miejscu i czasie różnych szkół badawczych w obrębie tej samej dyscypliny (np. strukturalizm i hermeneutyka, psychoanaliza i behawioryzm). Jeszcze większą fikcją (jeśli poziom fikcyjności może być stopniowalny) jest porównywanie wyników osiągniętych w rozmaitych dyscyplinach.
            Tutaj także mamy do czynienia z protezą! W miejsce uniwersalności nauk humanistycznych podstawia się bowiem ich – osiąganą środkami finansowymi i administracyjnymi – globalizację. Nie można jednak mylić uniwersalności z globalizacją. Pierwsza oznacza bowiem poszukiwanie tego, co wspólne dla każdego, druga oznacza narzucenie poszczególnego rozwiązania wszystkim (np. określonego systemu administracyjnego, politycznego, ekonomicznego, językowego, aksjologicznego, itd.).

Problem 4. Miejsce jako wartość publikacji

            Wobec podobnych wątpliwości za kryterium parametryzacyjne uznaje się miejsce publikacji. Wadą tego kryterium, zwłaszcza dla niektórych nauk humanistycznych o szczególnej dla kultury narodowej funkcji edukacyjnej i formacyjnej, jest jego całkowicie pozamerytoryczny charakter[1]. Kiedy kryterium miejsca publikacji łączy się ze skalami ocen zewnętrznych, czyli z tworzonymi na zewnątrz listami rankingowymi i z odpowiadającą im punktacją, wynik jest już nie tylko pozamerytoryczny, ale najgłębiej szkodliwy! Preferuje bowiem całkowite rozproszenie finansowanych przez własne społeczeństwo prac „po świecie”, a także ich zupełne oderwanie od ich podstawowego adresata, jakim jest to właśnie społeczeństwo, publikowane są one bowiem w języku obcym. Odległe miejsce publikacji, wysokie koszty ich zakupu (cena artykułu w okolicach 30 $ za kopię cyfrową), język obcy, w jakim się ukazują – wszystko to jest utrudnieniem w dostępie do finansowanych przez dane społeczeństwo prac powstałych dla jego własnych potrzeb. Z góry bowiem eliminuje albo, co najmniej, utrudnia, możliwość pełnienia przez nauki humanistyczne ich najogólniejszej funkcji (samoświadomość, samowiedza społeczeństwa), ograniczając lub eliminując dostępność ich osiągnięć dla ich właściwego i – niejednokrotnie jedynego – adresata.
            Innym, szkodliwym aspektem uznania miejsca publikacji za kryterium parametryzacji jest petryfikacja istniejącej, by tak rzec,  geopolityki (w skali mikro i makro) badań naukowych. Z góry zakłada się, że lepsze prace publikowane są w wyżej punktowanych miejscach i odwrotnie. Nie ma żadnego potwierdzenia podobnych tez, zwłaszcza w przestrzeni międzynarodowej. Nie mówiąc o tym, że zupełnie paraliżuje to dynamikę życia naukowego, w szczególności nowe inicjatywy, zwłaszcza zespołowe. W ogóle tryb parametryzacji jest nastawiony na działania indywidualne i nie ma dobrych kryteriów oceny zespołów.

Problem 5. Cudzym językiem o sobie

            Przejawem nie tyle uniwersalizacji, co globalizacji humanistyki jest dążenie do dominacji języka angielskiego, którego rewersem jest ograniczanie, a w perspektywie nawet wykluczanie języka narodowego w jego roli podstawowego narzędzia społeczeństwa dążącego – poprzez nauki humanistyczne - do samowiedzy i samoświadomości. Dotyczy to – ponownie - nauk humanistycznych o szczególnej dla kultury narodowej funkcji edukacyjnej i formacyjnej. Tutaj tkwi może największa i najbardziej niebezpieczna konsekwencja podstawienia globalizacji pod uniwersalizm, polegająca na prowokowaniu wtórnego analfabetyzmu całych społeczeństw, poddawanych swoistej kolonizacji, w imię fikcyjnej tożsamości globalnej, która zawsze pozostanie tożsamością dominującego języka i dominującej cywilizacji. Szczególnie narażone są społeczności niepewne swojej wartości, skłonne do samoponiżania, polegającego na spojrzeniu na siebie oczyma Innego. W rezultacie, podobna globalizacja językowa, kulturowa, aksjologiczna, prowadzi do szybkiej homogenizacji i zaniku różnic. Nie oznacza to, oczywiście, jakiejkolwiek dyskredytacji języków kongresowych, ale jest jedynie wskazaniem, że nie wszystkie dyscypliny humanistyczne i społeczne są w stanie efektywnie realizować własne badania w językach obcych, choć komunikowanie najbardziej wartościowych ich rezultatów musi być rozpowszechniane w językach uniwersalnie dostępnych. Wskazujemy jedynie, że fakt np. publikowania w języku angielskim nie jest jednoznaczny z wysokim poziomem merytorycznym tekstu, co zakłada się niejako a priori. Zostawmy kwestię tych rozstrzygnięć samych naukowcom!
            Odwrotnością globalizacji jest współpraca międzynarodowa, ale ona może mieć, wynikający z tego określenia, charakter jedynie w przypadku uznania podmiotowości – językowej, kulturowej, aksjologicznej itd. – uczestników owej współpracy.

Problem 6. Administracja czy autonomia

            Instrumenty pojęciowe, przy pomocy których opisuje się nauki humanistyczne, i oparta o te instrumenty administracja, ma na celu stworzenie protezy mechanizmu rynkowego. Jednak owa proteza okazuje się fikcją, za którą ukrywa się arbitralne zarządzanie wykorzystujące tą protezę, czy też raczej to alibi rynkowe. Przejawem kapryśności takiej administracji jest nieustanne zmienianie reguł gry, niestabilność np. kryteriów parametryzacyjnych (np. uznawanie, czysto formalne, objętości arkuszowej, której spełnienie czyni z publikacji „monografię”). Wyolbrzymiając tę tendencję, należałoby ją określić jako nieustanne mnożenie zewnętrznych, poza-merytorycznych kryteriów ustanawiających konkurencję między poszczególnymi osiągnięciami nauki, ujmowanymi jako „produkty”.
Stąd powszechnie kwestionowana heteronomia w administrowaniu nauką, czyli podporządkowanie się prawu innego, w tym wypadku prawu „rynku” czy raczej jego protezy, fikcyjnej protezy „rynku”, w postaci parametryzacji. I nie ma tu nic do rzeczy, czy ów inny jest reprezentowany przez przedstawiciela środowiska naukowego, liczy się bowiem jakie reguły, jakie prawo (nomos), on reprezentuje.
Równocześnie robi się wszystko, aby uniknąć jedynego sensownego kryterium oceny pracy naukowej, jakim nie może być nic innego, tylko jej wartość merytoryczna. Tej jednak porównać ani ocenić nie może nikt spoza środowiska ową naukę uprawiającego. Z tego rozumowania wynika konieczność środowiskowej autonomii, także, a może przede wszystkim, w ocenie pracy naukowej. Autonomii - także w odniesieniu do gospodarowania środkami zapewniającymi istnienie nauk humanistycznych. W praktyce oznacza to, w warunkach społeczeństwa obywatelskiego, współdecydowanie społeczności uczonych o polityce naukowej państwa. Trzeba jasno podkreślić: autonomiczne uczelnie wyższe i inne instytucje zaawansowanej pracy naukowej nie są korporacjami! Środowisku nie są obce nowoczesne metody organizacyjne, ale podstawą i główną wartością winna pozostać idea i praktyka wspólnoty akademickiej jako miejsca kreacji i nieskrępowanego rozwoju myśli. Nie ma humanistyki bez tak rozumianej wspólnoty.

Problem 7. Rynek pracy

            Osobnym instrumentem mierzenia wartości nauk humanistycznych jest odwołanie do rynku pracy. Tymczasem, jak pokazuje choćby bieżące życie polityczne, rynek pracy jest wysoce chłonny na przedstawicieli nauk humanistycznych, których pełno na co dzień w mediach, czy szerzej w obrębie czwartej władzy, którzy wypełniają bez reszty trzecią – sądowniczą -  władzę. Nie jest chyba przypadkiem, że prezydent i premier naszego państwa są przedstawicielami nauk humanistycznych, że są tymi przedstawicielami senatorowie, posłowie, samorządowcy. Żeby nie wspomnieć o gospodarce, ekonomia jest wszak nauką nauką społeczną, po części humanistyczną! Że, innymi słowy, ludzie zawdzięczający swoją formację naukom humanistycznym obdarzani są przez społeczeństwo autorytetem i władzą. Coraz częściej też słychać głosy przedsiębiorców mówiące o wartości tzw. miękkich umiejętności, w jakie wyposaża studiowanie nauk humanistycznych.

Wniosek
           
            Instrumenty pojęciowe, na których opiera się polityka państwa wobec nauk humanistycznych, są nieadekwatne wobec powodów i celów, dla których te nauki powołano. Owe cele to samowiedza i samoświadomość społeczeństwa finansującego nauki humanistyczne, natomiast owe instrumenty to fikcyjne protezy rynkowe, narzucające naukom humanistycznym niezgodny z ich powołaniem kształt produktu konkurującego i sprzedawanego na rynku.
            Podporządkowane podobnemu reżimowi pojęciowemu nauki humanistyczne są i muszą być przedmiotem ciągłych eksperymentów administracyjnych o nieustalonych regułach. Jedynym sposobem na uzdrowienie sytuacji jest autonomia środowisk reprezentujących nauki humanistyczne, zarówno w zakresie sposobów ich finansowania, jak i w zakresie warunkującej politykę naukową rzetelnej oceny ich osiągnięć. Dotychczasowa polityka marginalizująca nauki humanistyczne z powodu ich niewielkiej wartości  „rynkowej”, grozi w perspektywie ograniczaniem samoświadomości i samowiedzy społeczeństwa, w imieniu którego jest prowadzona.

W związku z tym konieczne jest:

[1] Stworzenie odrębnych kryteriów i mechanizmów oceny dla różnych dziedzin nauki – kryteriów zgodnych z charakterem i rolą społeczną tych dziedzin.
[2] Powierzenie powyższego zadania odrębnym zespołom dziedzinowym, z przeważającym udziałem autorytetów naukowych z tych dziedzin.
[3] Uwzględnienie w kryteriach ocen dotyczących humanistyki, i to na  pierwszym miejscu, jej odrębnej roli cywilizacyjnej w stosunku np. do nauk stosowanych (medycznych, technicznych itd.)
[4] Zapewnienie stałych proporcji finansowania różnych dziedzin nauki, niezależnie od ocen wewnątrz-dziedzinowych. Zainicjowanie głębokiej samooceny środowiska naukowego (w ramach poszczególnych dziedzin nauki), aby skromne środki finansowe na naukę i szkolnictwo wyższe były wydawane efektywniej, tj. by w wyższym stopniu realizowano  ustalone cele w zakresie nauki i dydaktyki akademickiej. 
            Liczni przedstawiciele świata naukowego są gotowi współdziałać w rozmaity pozytywny sposób – czego przejawem jest ożywiona działalność prowadzona w ramach Komitetów Wydziału I PAN, a także przebieg Kongresu Kultury Akademickiej w Krakowie. Decydujące jest poważne, partnerskie spojrzenie na aktualny stan spraw i gotowość do jego poprawienia.
             
            W imieniu Komitetów Naukowych Wydziału I Polskiej Akademii Nauk
                                                                                  
                                                                                   Wojciech Józef Burszta
                                                                                   Krzysztof Frysztacki
                                                                                   Krzysztof Kłosiński
                                                                                   Jacek Osiewalski

Warszawa, marzec 2014 roku


[1] Chodzi przede wszystkim o absurdalność podawania miejsca publikacji za ekwiwalent jej wartości, z całkowitym pominięciem kwestii merytorycznych (np. w Polsce są najlepsze czasopisma dotyczące polskiej kultury czy historii, ale uprawiający te nauki badacze drukując w nich mogą zyskać góra 10 punktów, co stawia ich w niekorzystnym świetle wobec innych, którzy za taką samą pracę, tylko opublikowaną w innym miejscu dostają wielokrotnie więcej punktów; nie mówiąc już o monografiach (ruchy na listach powodują kolosalne zmiany, np. niektóre pisma z ERIHU miały po 15 pkt, a potem po 10). Chodzi też o wynikający z powyższego rachunku przymus publikowania zagranicą czegoś, co potrzebne jest właśnie w kraju (po co, np. publikować zagranicą komentarze do polskiego prawa?). Problem ten zgłaszają m.in. archeologowie śródziemnomorscy, dla których najważniejsze są czasopisma francuskojęzyczne. Dla slawistów znów będą to prace w językach słowiańskich itp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.