środa, 5 lutego 2014

ŁÓDZKI LUTOSŁAWSKI

Pomysł na monograficzno-pieśniową płytę z muzyką Witolda Lutosławskiego, to strzał w dziesiątkę! Rozpoczyna ją Lacrimosa, kompozycja, którą Lutosławski przedstawił w 1937 roku jako jeden z utworów dyplomowych.
Po Lacrimosie następuję komplet pieśni orkiestrowych, które Lutosławski skomponował do poezji surrealistycznej. Kompozytor otwiera w nich szalenie sensualną przestrzeń wyobraźni, nasyconą "migotliwością i nieoczywistością semantycznych znaczeń, bardziej dźwiękowością niż treściwością, bardziej logiką snu niż jawy", ruchliwością, która niezmiennie przywodzi na myśl mobile Alexandra Caldera, a więc wiszące na drucikach obiekty "mieniące się kolorami i światłem", pozostające w niekończącym się ruchu, drżeniu [A. Chłopecki, PostSłowie]. Sen wszelako niejedno ma imię, dlatego jego logika jest inna w każdej z pieśni orkiestrowych Lutosławskiego.

***
Przyznam, że jak zahipnotyzowany słuchałem Trzech poematów do słów Henri Micheaux oraz Les espaces du sommeil. Utrwalone wykonania są nie tylko mistrzowskie, są także zaskakujące. Nie sądziłem, że będę mógł słuchać tych kompozycji tak, jakbym czynił to po raz pierwszy, ale tak było - słuchając "uczyłem" się ich on nowa.

Andrzej Chłopecki pisze w PostSłowiu, że w Trzech poematach można dopatrzeć się formy słuchowiska "dokumentującego chaotyczną akcję szarpania się z sobą walczących postaci. Walczą więc - ale walczą na muzycznie ukształtowanym tle, na fluktuującej płaszczyźnie harmonicznej parateatralnej sceny realizowanej przez instrumenty". Słowa te doskonale pasują do recenzowanego nagrania. Jego aspekt teatralny czy dramatyczny przykuwa uwagę od pierwszych dźwięków fortepianów grających swoje heksachordy i wprowadzających na scenę kolorowe, szemrzące, długo trzymane nuty dętych. Szalenie podoba mi się pomysł Dawida Bera (chórmistrz) i Daniela Raiskina, by zawartą w poematach historię opowiedzieć kameralnie*. Chór nie epatuje "masą" brzmienia, poszczególne głosy brzmią wręcz solistycznie. Świetna reżyseria dźwięku podkreśla i wydobywa tę kameralną intymność, pozwalając na to, by napięcia muzyczne rozbłyskiwały dzięki zmianom barwy, emisji, dysonansom. Walka, która się tutaj toczy, nie jest bitwą "w świecie realnym", jest wewnętrzną walką duszy, odsłaniającą się podczas snu. Jest walką cichą, której można nie zauważyć. Ale walką niosącą za sobą prawdziwe ofiary. O ofiarach myślałem słuchając trzeciego poematu - Repos dans le mahleur. W wykonaniu Chóru Filharmonii Łódzkiej fragment ten ma w sobie coś z liturgicznego lamentu prawosławnej Wielkiej Soboty, jakby zapowiadało pełne zarazem wytchnienia i niepokoju frazy Utrenji Krzysztofa Pendereckiego.   

***
Les espaces du sommeil w interpretacji Stanisława Kiernera określić można krótko - "w kleszczach lęku". Pieśń zaczyna się od trzęsienia ziemi. Smyczki z kotłami, jakby wycofane, przymglone, przywołują "świat spoza świata". Sen, który śpiewa Kierner, jest niebezpieczny, groźny. Fakt, groza i niebezpieczeństwo są tu piękne, ale to neurotyczne piękno koszmaru czającego się w zakamarkach naszej psychiki. 
Nie przepadam za głosami tak rozwibrowanymi, jak bas-baryton Kiernera. Ale tym razem zupełnie mi to nie przeszkadza. Pewnie dlatego że Kierner potrafi wykorzystać wibrację jako element dramaturgiczny - widać, że to śpiewak, który wiele uwagi poświęca niemieckiej Lied. Jego interpretacja wyrasta z tekstu, którego rytm i melodia wyznacza sposób prowadzenia fraz, kontrastów kolorystycznych, rozrzedzania i zagęszczania brzmienia (Kierner najswobodniej radzi sobie z francuską frazą, podając tekst niezwykle czytelnie). A bas-baryton Kiernera to instrument bogaty w barwy i światłocienie. Perfekcyjna jest w tym wykonaniu współpraca śpiewaka i orkiestry. Reżyserzy dźwięku przyczynili się do tego, że głos i instrumenty nie brzmią oddzielnie, nie ma między nimi opozycji czy dopełniania, ale razem tworzą muzyczny obraz. Kapitalnie dają wysłyszeć się wpływy Debussy'ego - orkiestra mieni się kolorami, jest koronkowo przejrzysta, by w kulminacji osiągnąć pyszną masę brzmienia, malującą destrukcję świata. Zwyczajowo podkreśla się, że kulminacja głosu, następująca na samym końcu pieśni, przynosi wytchnienie i jasność. Charles Rae pisze nawet, że jest to jedno z najbardziej radosnych zakończeń, jakie Lutosławski napisał. Zaskakująco, w tej interpretacji nie wydobywamy się z kleszczy lęku. To prawda, głos Kiernera fantastycznie rozjaśnia się, staje się słoneczny. Pięknie stawia końcowe "e", pozwalając mu narastać. Ale orkiestra podejmuje tę frazę gwałtownie i ostro, poprzez kontrast potęgując niepokój.

***
Parloes tissees wykonuje na płycie Rafał Bartmiński. To dobra wiadomość - jak dotąd miał ją bowiem w repertuarze tylko Piotr Kusiewicz. Można mieć nadzieję, że po Bartmińskim sięgną po pieśń inni jeszcze wykonawcy, a nawet jeśli tak się nie stanie, to liczyć można chociaż na to, że Paroles częściej zagoszczą na naszych estradach. Co do samej interpretacji, odczucia mam niejednoznaczne. Z chęcią zapomnę o Pierwszej tapiserii, w moim odczuciu nieudanej interpretacyjnie i warsztatowo. Z przyjemnością wracać będę do   Trzeciej tapiserii, w której Bartmiński dał przykład wrażliwej interpretacji i pokazał urodę swojego głosu. Niezwykła przyjemność sprawiła mi także ostatnia, Czwarta. A to dzięki orkiestrze, podtrzymującej napięcie, mimo nokturnowego charakteru zakończenia (nieco przeszkadza mi za to nadmierna, w moim odczuciu, wibracja głosu Bartmińskiego).  Mimo uwag krytycznych, nie mam wątpliwości, że to ważne wykonanie. Paroles tissees to jednak utwór niewdzięczny - Lutosławski pomyślał go na głos Petera Pearsa. Głos specyficzny, ni to niski tenor, ni wysoki baryton, który - jak twierdzi Janusz Łętowski - kocha się lub nienawidzi. Nagranie Pearsa traktuję jako wzorcowe. Na równi z nim stawiam tylko nagranie Kusiewicza, który przecież także zaczynał jako baryton. Głos Bartmińskiego jest dla mnie nazbyt jasny, nazbyt "tenorowy", poza tym śpiewak podchodzi do tej muzyki nazbyt - jak dla mnie - operowo. Ale to wyraz moich indywidualnych preferencji.

***
Lacrimosę oraz Chantefleurs... śpiewa Łucja Szablewska-Borzykowska. To sopran jasny i wysoko upozowany, co nie specjalnie pasuje mi do Lacrimosy. Wolę tu głosy o bardziej gęstym brzmieniu, bardziej "średnicowe", o większej sile wyrazu (koniecznej w kulminacji głosu rozgrywającej się na tle gęstej orkiestracji młodego Lutosa). Niedościgniona pozostanie dla mnie Olga Pasiecznik. 
Delikatność głosu Szablewskiej-Borzykowskiej pięknie za to pasuje do Chantefleurs..., z ich Ravelowsko-dziecinnym igraniem barwą, lekkością, emocjami, ruchem (wspaniały Aligator!, najmniej udana - moim zdaniem - Anżelika). 
Co ciekawe, orkiestra buduje tu nastroje podobnie jak w Les espaces... Może to przeszkadzać, zwłaszcza w kontekście interpretacyjnych przyzwyczajeń. Może także odsłaniać nowe, mniej pogodne, oblicze tych sennych pieśni wskazując, że sen, nawet pogodny, jest jakimś mrokiem, skrywającym się w naszej psychice. Mnie ta interpretacja przekonuje!

***
Płyta ma sympatyczną okładkę. W środku znaleźć można przystępnie napisany tekst Lecha Dzierżanowskiego oraz tekst francuskich pieśni. Także we wspaniałych spolszczeniach, m. in. Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego.
Rekomenduję bez cienia wątpliwości - to płyta ważna. I piękna!

_____
*Kompozytor zadysponował utwór na dwudziestoosobowy chór, co samo w sobie nie przesądza o "kameralności" czy intymności muzycznej opowieści., o której piszę dalej. Wystarczy zestawić to nagranie z realizacją samego Lutosławskiego dla EMI, by odczuć różnicę.

Lutosławski
Vocal-Instrumental Works
Szablewska-Borzykowska, Bartmiński, Kierner
Chór i Orkiestra Filharmonii Łódzkiej im. A. Rubinsteina
Dawid Ber (chórmistrz)
Daniel Raiskin - dyrygent
DUX


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.